Antymonachomachia
PIEŚŃ PIERWSZA
Często pozory łudzą słabe oczy,
Zwłaszcza gdy staną na widok gromadnie,
Często i malarz w dziele zbyt ochoczy
Zmyli się, obraz chcąc wydać dokładnie,
I w kunszcie nieraz rzemieślnik wykroczy,
Kiedy się w złoto szych podły zakradnie.
Nie traci przeto kruszec swej korzyści:
Szych pełznie w ogniu, a złoto się czyści.

Jędzo Niezgody, twoje to są sztuki!
Ty, co się w dziełach zjadliwych objawiasz,
Mieszasz się w kunszta, mieszasz i w nauki,
Słodycze żółcią mieszasz i zaprawiasz,
Wkładasz obmierzłe jarzmo twej przynuki,
A gdy się tylko niesnaski zabawiasz,
Nie dość dla ciebie państw, narodów klęski,
W cienia zakonne rzucasz grot zwycięski.

Twój kunszt zdradny, żeś zacisze święte
Nowym podejściem mieszać zamyślała,
Jużeś poczęła dzieło przedsięwzięte,
Jużeś na poły z twych sztuk korzystała.
Niebo sług swoich niewinnością tknięte
Nie dopuściło, byś triumfowała.
Opowiem, jakeś padła z piekłów łona,
Opowiem, jakeś była zwyciężona.

Nie podła gnuśność rządziła klasztorem,
Gdzie się te sceny wydały tragiczne.
Klasztor był cnoty zawołany wzorem,
Klasztor obfity w dzieła heroiczne,
Klasztor od wieków wsławiony wyborem,
Budował wszystkie miejsca okoliczne.
Dzielny przykładzie, ach, któż cię wychwali!
Tyś tarczą twoich, co ciebie dawali.

Święte więzienia miłość cnoty wzniosła,
Niewinność twierdzą otoczyła wieczną,
Żarliwość z świeckiej marności uniosła,
Pokora skryciem czyniła bezpieczną,
Przykładność dzielna w ich cieniu urosła,
Wiara obronę znalazła waleczną.
Ukryte światło stanęło na korcu
W nauczycielu, świętym cudotworcu.

W takim schronieniu, lepszy niż wiek złoty,
Trawiły prawe dla Boga ofiary,
W straży ubóstwa, posłuszeństwa, cnoty,
W zaszczycie pewnej nadziei i wiary,
W czułych zapędach żarliwej ochoty;
A niebieskimi obdarzona dary
Miłość, rękojmia cnoty i załoga,
Słodziła prace dla bliźnich i Boga.

Te Jędza przerwać zabawy gdy chciała,
Zbliża się, kędy w głębokim ukryciu
Księga "Zakonnej wojny" zostawała
Płód żartobliwy... Chcąc ją mieć w użyciu,
Tyle przewrotnych kunsztów używała,
Że wpadł w jej ręce; a w klasztornym życiu
Chcąc wzniecić pożar, raduje się, zjadła,
Że dzieło przyszłej niezgody wykradła.

Wzbiła się w górę, a jak jabłko owe,
Co poróżniło i ludzie, i bogi,
Niesie płód żartów. Gmachy klasztorowe
Skoro zoczyła, wydała krzyk srogi,
Cieszy się widząc klęsk przyszłych osnowę.
Forty warownej już przebyła progi,
A myśląc wściekł o przyszłym pożarze,
Przebiega szybkim krokiem kurytarze.

Staje przed drzwiami mieszkania doktora
Pewna, że starzec rozkosznie spoczywa.
Omyliła się; najpierwszy z klasztora
Do służby bożej spieszy i przybywa.
W chórze północna trzymała go pora,
W chórze wraz z bracią chwały boże śpiewa.
Wielka rzecz z zasług być od prawa wolnym,
Większa - z zasługą być prawu powolnym.

Weszła, a widząc i sprzęty, i łoże,
Jęknęła z złości, czując baśnie płonne:
Zamiast kotary - wytarte rogoże,
Wszędzie ubóstwo zastała zakonne.
Ksiąg mnóstwo, których zrachować nie może,
Ledwo objęły pokoje przestronne;
Sprzęt godny mędrca, godny zakonnika,
Jadem ją nowym żarzy i przenika.

Rzuciła pismo, a zawywszy wściekła,
Powróciła się do swego łożyska;
Z nią Zazdrość zjadła i Zemsta przewlekła,
Fanatyzm straszny z daleka i z bliska.
Wpadły, skąd wyszły, jędze w otchłań piekła,
Wpadły w zwyczajne sobie stanowiska;
Tam z źródła jady na nowo czerpały,
Aby tym dzielniej truły, zarażały.

Wrócił się doktor, a gdy pismo czyta,
Rozśmiał się: taka zemsta wielkiej duszy.
Trwoga występnym tylko przyzwoita:
Kto się złym czuje, tego zarzut wzruszy.
Cienia się swego boi hipokryta,
Gdy go wewnętrzne przeświadczenie głuszy.
Ubezpieczona w niewinności swojej,
Prawdziwa cnota krytyk się nie boi.

Tak brzeżna skała, gdy niebo się chmurzy
I groźne coraz zbliżają obłoki,
Wzrusz się morze, grzmi chmura wśród burzy,
100 A choć uderza bałwan w brzeg wysoki,
Chociaż się w fluktach zapienionych nurzy,
Chociaż szturm srogi rwie twarde opoki,
Trwa niewzruszona; pełzną wiatry chyże,
A bałwan hardy piasek pod nią liże.

Wchodzi Honorat, a pismo podane
Z rąk od doktora kiedy czytać bierze,
Na pierwszą strofę znać po nim odmianę:
Miesza się, płoni, blednieje w cholerze;
Karty nie skończył, już rzuca o ścianę,
Chce drzeć, lecz doktor hamuje w tej mierze.
Sroży się starzec dziki i surowy,
Tymi na koniec obwieszcza gniew słowy:

"Tać to nam korzyść za tyle podjętych
Prac, trudów! Takie wdzięczności zadatki!
Targa się śmiałość na mądrych i świętych,
Wyszydza, zjadła, i ojce, i matki!
A niekontenta z bluźnierstw przedsięwziętych
Hańbi różaniec. Jeżeli ostatki
W nas jeszcze cnoty żarliwej zostały,
Niechaj jej dozna bluźnierca zuchwały.

Heretyk sprośny, Turczyn, jansenita,
Ateusz, piekła zarażony jadem,
Oszczerca, z cudzych defektów korzysta,
Godzien największej być kary przykładem.
Niechaj go hańba ogarnie wieczysta
I wszystkich, którzy tym będą iść śladem,
Niech go..." - Dech ustał ojcu żarliwemu;
Wtem tak się doktor odezwał ku niemu:

"Złorzeczyć, nie wiem, jeżeli przystoi
Tym, którzy tylko winni błogosławić.
Jad bardziej ranę rozjątrza, niż goi.
Na cóż się próżnym narzekaniem bawić.
Nie z zemsty pozna Bóg, którzy są swoi;
Jeśli należy, jemu ją zostawić.
A choć nas boleść najsrożej dotyka,
Cierpieć a milczeć - podział zakonnika.

Ten, który swoim naśladowcom wiernym
Za złe stokrotnie dobrem kazał płacić,
Potrafi ulżyć troskom, choć niezmiernym,
Potrafi oddać, co możem utracić.
Zyskiem się zemsty nie zmożem mizernym,
Cierpliwość lepiej nas zdoła zbogacić.
Darujmy!" - Uciekł Honorat i mruczał,
A doktor westchnął, który go nauczał.

Mógł był ukarać, ile przełożony,
Ale że starszy, nie spieszył się z karą.
Starzec był laty i pracą zwątlony,
A zwykłą wieku swemu tchnąc przywarą,
Nadto był w zdaniu swoim uprzedzony,
Gdy kładł zakonność w równej szali z wiarą.
Choć zdrożność widział, ale że przy cnocie,
Przebaczył doktor żarliwej prostocie.
PIEŚŃ DRUGA
Jak chmura, co grom po polach roznosi,
Obiegł Honorat wszystkie kurytarze,
Wszędzie wiadomość nieszczęśliwą głosi,
Wszędzie o wszczętym znać daje pożarze,
O zemstę wszystkich nalega i prosi,
Niechaj to dzieło i autora skarze.
"Kupcie się - woła - ku wspólnej odsieczy!
Kupcie się bronić pospolitej rzeczy!"

Na taki odgłos, jak piorunem tknięte,
Tłumy się braci ze wszystkich stron spieszą.
Rzucają prace i zabawy święte,
A coraz większą gromadząc się rzeszą,
Tam idą, kędy żale rozpoczęte
Wynurzał starzec: wzmagają i cieszą.
Próżne starania. Honorat się trwoży,
Im bardziej miękczą, tym zjadlej się sroży.

Tak łań po puszczach dzikich obłąkana
Z płodem, którego pilnie dotąd strzegła,
Nagłym łoskotem myśliwców zmieszana,
Z miejsc się porywa, na których obległa.
Próżno ucieka; wkoło opasana,
Unosząc życie, choć płodu odbiegła,
Chociaż rąk uszła i buja po lesie,
Tkwi grot śmiertelny, który z sobą niesie.

Wrzask, krzyk, hałasy. I prośbą, i wsporem
Nie da się starzec ubłagać rozjadły,
Niezbytym punktu ujęty honorem.
Gdzież się zdrożności nasze nie zakradły?
Pędzi. - Księgarni drzwi zastał otworem,
Tam wpadł, strwożone bracia wraz z nim wpadły.
Jednym zamachem starzec nieużyty
Wywrócił cztery ksiąg pełne pulpity.

O ty, wszechrzeczy płodnej rodzicielki.
Dzielny tłumaczu i w lewą, i w prawą,
Którego wielbić musi człowiek wszelki!
Ty, coś jest świata nauką, zabawą,
Perło pisarzów, o Albercie Wielki,
Coś tajemnice objawiał tak żwawo,
Uczczenia godny! Nieustraszony,
Spadłeś pod szafę z twoimi kompany.

Wielki Tostacie! ty, coś znamienicie
Pisał o wszystkim, o czym pisać można,
Nie osiedziałeś się na twym pulpicie,
Złość cię zrzuciła, ale złość pobożna.
Poznał cię starzec, zapłakał obficie,
Twym spadkiem myśl się powiększyła trwożna,
A gdy się coraz wzmaga i rozżarza,
Tak z płaczem mówił do bibliotekarza:

"Nie tylko ludziom i księgom uwłacza
Bezbożnik, co się uwziął na zakony.
Co winien Tostat, że mu nie przebacza?
Co winien Alfons, ów król uwielbiony?
Zuchwalec śmiało grzeszy i wykracza,
"Kroniki" nawet dotknął zaślepiony.
Niegodzien czytać piękności dobranych:
"Wojska afektów zarekrutowanych".

Wiem, skąd te złości i jady pochodzą:
Już się świat zepsuł, a płody odrodne
Polorem niby jady swoje słodzą,
Nazwiska nawet uczonych niegodne.
Ich to koncepty prawdzie nie zagrodzą.
Znajdziem my na nich sposoby dowodne.
Umilkną zdrajcy, damy się we znaki,
Spełznie z konceptem pisarz ladajaki.

Bogdaj to dawni! w księgach nie szperali,
Było też lepiej, każdy cicho siedział.
I cóż nowego teraz wybadali?
Bogdajby lepiej o nich świat nie wiedział!
Nie tak to nasi ojcowie działali,
A jeśli który co pisał, powiedział,
Nie dął się z swojej mądrości mniemanej
Ani zaczepiał książki drukowanej".

"Niejeden głupi był wydrukowany -
Biblijotekarz rzekł do Honorata -
Druk nie jest piętnem chwały lub nagany.
Dawniejszych, świeższych czasów alternata
Głupstwo i rozum stawia na przemiany,
Jednym je węzłem wiąże i przeplata;
Z powszechnej wady my się nie odkupim,
Można i u nas być mądrym i głupim.

Że się z prostoty śmiał pisarz swywolny,
I my się śmiejmy, zagadniem go snadnie,
Pozna po śmiechu, w wyrazach zbyt wolny,
Że fałsz napisał; odwoła dokładnie.
Będziem się dąsać? Nie będzie powolny,
Gorszy jad może w pióro mu się wkradnie.
A kto wie wreszcie, czyli nie chciał użyć
Tego sposobu, aby się przysłużyć?"

"Piękna przysługa! Paszkwilem, potwarzą?"
"Posłuchaj tylko, ojcze Honoracie,
Różne się myśli wierszopisom marzą,
Jeszcze ich trybu zupełnie nie znacie.
Bywa częstokroć, gdy się zbyt rozżarzą,
Że mniej pamiętni o sławy utracie,
Zbyt letko cudzą dotkliwość tłumaczą!"
"Zły to śmiech, ojcze, gdy na niego płaczą!"

"Targa się paszkwil na niewinność trwożną,
Zaraża jadem, na złe zbyt ochoczy;
Satyra, cierpieć nie mogąc rzecz zdrożną,
100 Karze bez względu, wyrzuca na oczy;
Krytyk żarliwość ma, ale ostrożną,
Śmiechem poprawia, jadem nie uwłoczy,
A kunsztu jego te prawe sposoby:
Występek karać, oszczędzać osoby".

"Ale mnie wytknął!" "Przypadkiem się stało".
"Jak to przypadkiem? Szydzić moje lata!"
"W myśli to jego może nie postało,
Osławiać, szydzić z ojca Honorata.
Co tam wyraził, u nas się nie działo,
Jakaż stąd sławy być może utrata?
Nigdy się, ojcze, taki nie frasuje,
Który zarzutu przyczyny nie czuje.

Hazard nadarzył twe imię w pisaniu,
Ale opisał nie tym, czym cię znają.
Alboż upartym jesteś w twoim zdaniu?
Alboż cię o złość bracia posądzają?
Alboż nie trawisz dni, nocy w czytaniu?
Alboż cię flaszki przyjacielem mają?
Dobrzyście, mądrzy, na książkach się znacie;
To nie o tobie, ojcze Honoracie".

"Piękne to słowa, ale nic nie znaczą,
- Krzyknął Honorat - śmiał się z nas do woli!
Są uprzedzeni, co dobrze tłumaczą
To, co jest skutkiem nieprawej swawoli.
Niech mi mędrkowie dzisiejsi wybaczą,
Jak to nie sarknąć, kiedy kogo boli!
Pożal się Boże, widzę, naszej pracy!
I waszeć zmodniał, ojcze Bonifacy".
PIEŚŃ TRZECIA
Bogdaj to zasnąć! Byle sen był smaczny,
Mniejsza, na miękkim łożu czy na ławie.
Bogdaj to zasnąć! Chociaż sen dziwaczny,
Słodsze te baśnie niż troski na jawie.
Niechaj mnie łudzi, niech będzie opaczny,
Stawia częstokroć w szczęśliwej postawie.
Płyną w śnie miłym rozkoszne momenty,
Nie śpią królowie, spał ojciec Gaudenty.

Myśli swobodna! twoje to są dzieła,
Ty prace wieńczysz rozkosznym uśpieniem,
A co zbyt skrzętnym staraniem ujęła,
Najpożądańszym wracasz zasileniem.
Gnuśność, co twardym letargiem zasnęła,
Nie zna snów smacznych, mży za przebudzeniem.
Usnął Gaudenty w spokojnej zaciszy,
Powszechnej trwogi nie czuje, nie słyszy.

Postrzegła Jędza, co się wrzawą cieszy,
Że na ustroniu rozkosznie spoczywa
Jeden Gaudenty z tak gromadnej rzeszy;
Jadem się nowym sroży, zapalczywa:
Do jego celi szybkim krokiem spieszy.
Nową się, zdradna, postacią okrywa
I żeby wsparcia dzielniejszego dostać,
Bierze na siebie Żarliwości postać.

Świętym pozorem tai myśli zjadłe,
Pokornym słodzi jad swój ułożeniem:
Spuszczone na dół, zmrużone, zapadłe,
Pałają oczy jaskrawym płomieniem,
Usta zsiniałe i lica wybladłe,
Głos drżący, coraz przerwany westchnieniem.
W taką się postać Jędza przemieniła,
Do Gaudentego kiedy przystąpiła.

"Śpisz - rzecze - wtenczas, kiedy drudzy czują,
Zażywasz wczasu, kiedy bracia płaczą;
Gnuśne umysły nieprawie próżnują,
Zbyt wolnie kiedy powinność tłumaczą.
Nie tak się dzieci matce wysługują,
Nie tak jej wdzięczność oddają i znaczą.
Jeśli masz serce, porwij się i wzmagaj,
Jeśliś syn jeszcze, wstań, ratuj, wspomagaj!"

Gdyby się była Jędza nie umknęła,
Byłby jej dostał za pierwszym zamachem,
Tak się w Gaudentym złość sroga zajęła.
Złość, rozpacz, zjadłość powiększona strachem,
Wzmaga się raźno na wspaniałe dzieła.
Jędza tymczasem już buja nad dachem.
Zająwszy żądzę zemsty niewygasłą,
Już strasznej wojny dała srogie hasło.

Jak syn Alkmeny, gdy na wielkie sprawy,
Bitwy z olbrzymy i smoki wychodził,
Pałając chęcią wiekopomnej sławy,
Nadzieją bitwy żądze zjadłe chłodził,
Zdobycz nemejską, zysk sławnej wyprawy,
Przywdziewał, gdy na nieśmiertelność godził -
Tak i Gaudenty w tej walnej potrzebie
Porwał za kaptur i wdział go na siebie.

Wypadł rozjadły, sam nie wie, gdzie leci,
Woła na bitwę, choć bez przeciwnika:
"Do mnie, kto śmiały, do mnie, moje dzieci! -
Woła, a coraz żwawiej się pomyka -
Kogo trwożliwość podląca nie szpeci
Kogo zaszczyca imię zakonnika,
Kupcie się ze mną, nacierajcie żwawo
Tak się najlepiej utrzymuje prawo".

Noc była jeszcze, a słabe promienie
Najpierwsze zorze puszczać zaczynały.
Słyszą krzyk bracia i nagłe wzruszenie,
Słyszą jak echo gmachy powtarzały;
Nowy strach nastał, nowe zatrwożenie.
Stanął z swoimi Honorat struchlały,
A gdy się ku nim Gaudenty przybliża,
Uciekła rzesza trwożliwa i chyża.

Został Honorat laty ociężały,
Strach nogi zemdlił, przeraża i mroczy;
Postrzegł go z dala bohatyr zuchwały,
Niezwykłym pędem ku niemu przyskoczy.
Padł z strachu starzec na poły zmartwiały,
Już ciosu czeka, nie śmie podnieść oczy.
Już się na niego Gaudenty zamierzył,
Wtem poznał starca i gniew swój uśmierzył.

"Tyżeś to, ojcze?" - zdziwiony zawołał.
"Jam jest - rzekł starzec - co was wszystkich bronię.
Na to los srogi starość moją chował,
Tegom się, nędzny, doczekał przy zgonie,
Że lada bajarz będzie nas strofował
I w całym szukał zdrożności zakonie.
Złącz, bracie, pomoc, zwołaj młodzież, starce,
Zgińmy z honorem lub zgnębmy potwarcę!

Niechaj nas pozna, co się targać waży,
Niech pozna smutnym doświadczeniem swoim,
Niech wie, w jakowej jest nasz honor straży,
Niech wie, jak próżnych dąsań się nie boim,
Niech się i drugi, i trzeci odważy,
Choć i największą liczbę, uspokoim.
100 Gniew, co ma honor zgromadzenia w pieczy,
Zgubą przeciwnych rany swoje leczy.

Do argumentów!" "A książki tu po co? -
Krzyknął Gaudenty, nowym zdjęty jadem. -
Niech się mędrkowie nad księgami pocą
I pysznią dumnym maksym swoich składem!
Ręka, nie pióro, będzie nam pomocą,
Idźmy powszechnym i ubitym śladem:
Kiedy potrzeba znieść z siebie zelżywość,
Gdzie moc lub sztuka, tam jest sprawiedliwość.

Dawne to bajki o cnocie, nauce,
Świat polerowny te czcze światła zgasił,
Podejściu szczęście przypisał i sztuce,
Zbrodnię szczęśliwą uczcił i okrasił,
A niepodległy sumnienia przynuce,
Zdradnie się srożył, zdradnie się i łasił.
Któż teraz w cnocie wsparcia będzie szukał?
Ten wielki, mądry, kto zdarł, kto oszukał.

I my tak czyńmy, gdy nas losy muszą,
A radzić sobie inaczej nie można.
Kiedy moc, podstęp świata teraz duszą
I wszystko chytrość posiadła ostrożna,
Kiedy szczęśliwi, co się o złe kuszą,
A w niewinności już nadzieja prożna,
Trudno się teraz odwołać na cuda:
Bądźmy jak drudzy, a wszystko się uda".

Tak duch zajadłej Jędzy popędliwy
Wskroś umysł złością zdjęty opanował.
Struchlał Honorat na takowe dziwy,
Nagłej odmiany kiedy nie pojmował,
Nie ścierpiał bluźnierstw, lubo zemsty chciwy,
Przecież, ażeby w złości uhamował,
Miękczył zawziętość, zbytek jadu słodził.
Już też dzień jasny po zorzach nadchodził.
PIEŚŃ CZWARTA
Rzadko się kradzież nada kradnącemu,
Choć ją i pięknym nazwiskiem przywdziejem,
Choćby służyła dobru publicznemu,
Nie oczyści się i tym przywilejem.
Mówmy więc szczerze, mówmy po dawnemu:
Ktokolwiek kradnie, ten zawżdy złodziejem.
Pięknie czy szpetnie, pomaga czy szkodzi,
Niech będzie, jak chce, a kraść się nie godzi.

O "Wojno mnichów!" takeś w ręce wpadła,
Takeś się najprzód zjawiła na świecie:
Płochość cię z twoich kryjówek wykradła,
Ciekawość fraszki stawiła w zalecie,
Złość cię rozniosła ślepa i zajadła,
A sława, która rada bajki plecie,
Za rzecz szacowną, gdy udała baśnie,
Prysłaś jak iskra, co parzy i gaśnie.

Byli, którzy cię słusznie zwali fraszką,
A poważniejszą zatrudnieni pracą,
Gardząc wspaniale nikczemną igraszką,
Nie czytając cię rzekli, żeś ladaco.
Drudzy, nie wzdęci tak poważną maszką,
Nad zgrają wierszów gdy czasu nie tracą,
Rzekli: "Dźwięk próżny, co pozory kryśli,
Niewart uczonych czytania i myśli".

Rodzaj poetów, co się z słowy pieści,
Niegodzien u nich względu i szacunku,
Mędrzec, ważąc istoty i treści,
Mędrzec, mający wyroki w szafunku,
W gminnych umysłów tłumie takich mieści
I w najpodlejszym osadza gatunku,
Co kunsztem słowa układając zręcznie,
Łagodnym dźwiękiem omamiają wdzięcznie.

I sprawiedliwe były takich zdania,
Co im o dobro kraju tylko chodzi:
"Cóż wiersz pomoże do praw układania?
Alboż się zboże po wierszach urodzi?
Próżne są, płoche, niewarte słuchania,
Więc się ich pisać i czytać nie godzi.
Nic nie probują, a po cóż je chwalić?
Najlepiej bajkę i bajarza spalić.

Spalić do szczętu". Ale nim go spalą,
Wróćmy tymczasem do naszej powieści.
Bajkę czy prawdę ci ganią, ci chwalą,
Tym jest przyczyną śmiechu, tym boleści.
Jedni się chlubią, a drudzy się żalą,
Zgoła zwyczajnym trybem wszystkich wieści
Miało los dzieło, co po rękach chodzi:
Złe, gdy przymawia, dobre, gdy godzi.

Po niejednego zakątkach klasztora
Poszło na ogień; w drugich zachowane.
Ci błogosławią, a ci klną autora;
Zgoła umysły były rozerwane.
Pan wicesgerent śle instygatora
I w przyszłych sądach rokuje przegranę.
A jejmość różnie: krzykliwa lub cicha,
Gniewa się, miękczy, płacze i uśmiecha.

Szczęściem, i wielkim, dla dzieła autora
Nigdy Hijacynt w jej domu nie gościł;
Nikt tam nie bywał prócz ojca przeora,
Lecz ojciec przeor ustawicznie pościł,
A jeśli bierał ojca promotora,
Hijacynt takich wizyt nie zazdrościł:
Pogardzający marnymi igraszki,
Pilnował wiernie książek, a nie flaszki.

Prawda, że piękny, udatny i hoży,
Prawda, że patrzeć na niego aż miło.
Alboż być pięknym nie ma sługa boży?
Alboż to grzecznym być się nie godziło?
Wdzięczna jest skromność, gdy postać ułoży,
Zda się, iż nowych z nią wdzięków przybyło.
Niechaj występek wydaje się sprośnie.
Cnocie wdzięk nowy niechaj coraz rośnie.

Można ją śmiele z grzecznością skojarzyć.
I owszem, taka lepiej przykład wdraża;
Nie jej to przymiot srożyć się i swarzyć,
Dzikim wspojźrzeniem nigdy nie odraża,
Nie umie próżnie dziwaczyć i marzyć
Ani się płochym podejrzeniem zraża.
Przykładny mile, dziwacznie niesprzeczny,
Ojciec Hijacynt był święty i grzeczny.

Ani on wiedział co drukiem podano,
Pożyteczniejsze bawiły go dzieła;
Gdy już wieść doszła, co wydrukowano,
Ani go wtenczas ciekawość ujęła;
Przeczytał wreszcie, co o nim pisano,
Lecz się myśl mściwa w sercu nie zawzięła.
Ani się rozśmiał, ani się zasmucił,
Lecz dwakroć ziewnął i pismo porzucił.

Tak orzeł, górnym wybujały lotem,
Ledwo poglądać na niziny raczy,
A piorunowym nie przelękły grzmotem,
Kiedy ptaszęta pod sobą obaczy,
Skrzydeł wspaniałych straszy je łoskotem
I gdy w ostatniej postrzeże rozpaczy,
Rzuca plon podły, a lotnymi pióry
Ponad obłoki wzbija się i chmury.

Nie z orłów rodu był, choć przewielebny,
Ojciec Gerwazy od Zielonych Świątek.
Lubo Hijacynt dał przykład chwalebny.
100 I do działania szacowny początek.
Wzgardził nim ojciec, rady mniej potrzebny,
Wzgardził, a rzeczy nowy snując wątek
Brał je do serca; a gdy zemstę knował,
Z rzeszą się braci ukonfederował.

Więc chcąc, by jeszcze większe znaleźć wsparcie,
Wzywał na pomoc inne zgromadzenia.
Zastał u forty, jakoby na warcie,
Pannę Dorotę, co chwałę imienia
Strzegąc, na zemstę czuwała otwarcie:
Od najpierwszego za czym pozdrowienia
Zamiast potocznych dyskursów zabawy
O srogiej burzy wszczął się dyskurs żwawy.

Tam się dowiedział w zapalczywej mowie,
W srogim wejźrzeniu, udatnym geście
O całej rzeczy dokładnie osnowie,
Co powiedano i na wsi, i w mieście,
Zgoła, co tylko nowiną się zowie,
Co usta wywrzeć zdołały niewieście.
Wszystko to było powiedziane różnie:
Żwawo, dokładnie, zwięźle i pobożnie.

Usłyszał, jako autor złego dzieła
Od bezbożników na to namówiony,
Jako go zysków nadzieja ujęła,
I nawet o tym został upewniony,
Jakie bezbożność ukaranie wzięła:
Jak w świętej ziemi nie był pogrzebiony;
Jak panna Anna na rozstajnej drodze
Widziała w ogniu jęczącego srodze.

Szczęściem kur zapiał. "Niechże sobie pieje!
- Krzyknął Gerwazy - a ja nie mam czasu!"
Więc wszedł za fortę, wzmagając nadzieje.
Wszedł, a wśród zgiełku, wrzawy i hałasu
Gdy słyszy, jako Honorat boleje,
Ażeby złemu zabieżeć zawczasu,
Aby obwieścić, skąd złego przyczyna,
Wprzód odkaszlnąwszy, tak mówić zaczyna:

"O bracia! choć wy bieli, my kafowi,
Nic to jedności serdecznej nie szkodzi:
Każdy z nas wdzięczność winien zakonowi,
Bo z tego źródła szczęśliwość pochodzi.
Łączmy się przeciw nieprzyjacielowi,
Z małych złączonych rzecz wielka się rodzi".
"Prawda - Honorat rzekł - i ja wiem o tym,
To napisano na czerwonym złotym".
Więc go zaprasza w izbę zgromadzenia,
Gdzie się żarliwi na odsiecz kupili.
Pospolitego tam centrum ruszenia,
Tam źródło rady, jak będą walczyli.
Na powszechnego odgłos zaproszenia
Hurmem się zewsząd radni gromadzili.
Szedł, tknięty zemstą i punktu honorem,
Pan wicesgerent, ksiądz proboszcz z doktorem.
PIEŚŃ PIĄTA
Na wielkie dzieło trzeba się zdobywać.
Fraszka pod Troją i bitwy, i rady!
Kogoż na pomoc w tej potrzebie wzywać?
Do Muz się udać czyli do Pallady?
Czy na pegazich skrzydłach podlatywać,
A dawnych bajek wskrzeszając przykłady,
Kiedy się powieść heroiczna wszczyna,
Do snu zachęcać w imię Apollina?

Wielkie przykłady do naśladowania
I drogę widzę przed sobą nieciasną;
Chluba nie wabi pióra do pisania,
Zabawę kryślę i cudzą, i własną.
Czytelnikowi nie bronię ziewania:
Chcą spać czytając, niechajże i zasną.
Ja, rzecz stosując do miary i wzrostu,
Co wiem, co nie wiem, opowiem po prostu.

Zeszły się czapki, birety, kaptury,
A, co największa, i głowy nie lada.
Pan wicesgerent, burzliwej natury,
Plantę zemszczenia najpierwszy układa;(planta - plan)
Więc się nadąwszy rzekł: "Złe koniunktury,
Mości panowie! Za czym moja rada:
Jąć się sposobów dobrych. To, co myślę,
Opowiem krótko i jawnie okryślę.

Najprzód ten zdrajca, co z nas się naśmiewał,
Niech pozna, żeśmy dobrzy w odpowiedzi.
Tym grzeszył, że się zemsty nie spodziewał,
Swoja podłością zasłoniony siedzi,
Niewart, żeby się człek zacny nań gniewał.
Z tym wszystkim niech go karanie uprzedzi:
Jeśli plebeius, zbić go bez litości,
Jeśli szlachcic, pozwać jegomości!

Różne mogą być sprawy, aktoraty,
A ja na wszystkich nieźle dopilnuję:
Niech no się tylko odezwę zza kraty,
Niech wezmę na cel, tak go odmaluję,
Takie wynajdę nań prejudykaty,
Zgoła, co umiem, co mogę, poczuje.
Wprzód za to, że się śmiał z bluźnierstwy ozwać,
Z Aryjanismi regestru go pozwać.

Mógłby i crimen status być na stole
Za to, że z królem chciał wadzić Węgrzyny,
Lecz ja to wyższej władzy oddać wolę.
Mnogie są dalej oskarżeń przyczyny:
Ojcy lektory niech myślą o szkole,
Duchowni niechaj bronią dziesięciny,
A nasz ksiądz prałat przez swój wielki rozum
Weźmie w opiekę vitrum gloriosum.

Co się mnie tycze, wiem ja, co się stanie:
Pozna jegomość..." Wtem machnął obuchem.
Krzyknął Gaudenty: "Dobrze tak, mospanie!
To mi to sposób, co śwista nad uchem!
Na nic się nie zda pozew i gadanie,
Po co to straszyć widzeniem i słuchem!
Kto chciał być naszej przyczyną niedoli,
Kto nas zaczepił, niech czuje, co boli!"

Jak za powstaniem miłego wietrzyka
W rozległej puszczy liść wdzięcznie szeleści,
Coraz się echo szerzy i pomyka,
Coraz słuch szeptem rozkosznym się pieści,
Tak w gromadnego liczbie zakonnika
Krzyk Gaudentego hasłem dobrych wieści.
Nieukojone mające urazy
Wzmogli się Rafał, Marek i Gerwazy.

Trzy to filary swego zgromadzenia,
Trzy to pociechy braci rozrzewnionych.
Pierwszy z nich, zwykłe dawszy pozdrowienia,
W słowach dobranych, zwięzłych i uczonych
Od gór libańskich wszczął asumpt mówienia;
Spuścił się potem, a wszystkich, zdziwionych,
I duchownego, i świeckiego stanu,
Ciągle prowadził do rzeki Jordanu.

Dopieroż stamtąd jak się wzbił do góry,
Jak zaczął latać, z oczu wszystkich zniknął;
Głos tylko słychać, wzrok widzieć ponury,
Gest groźny, jakim zadziwiać przywyknął.
Wtem, kiedy wspomniał helikońskie córy,
Wskroś poruszony wicesgerent krzyknął:
"To mi to mówca, co się aż człek zlęknie,
Kiedy to raz wraz i górno, i pięknie!"

Szła dalsza kolej, a ojcy wielebne,
Raźniej młodzieży otoczone gronem,
Zdobywały się na rady potrzebne,
Każdy za swoim obstawał zakonem,
Pełzły, niknęły zamachy haniebne.
Wtem seraficznym akcentem i tonem,
Okryty laurem kaznodziejskiej pracy,
Podniósł grzmotliwy głos ojciec Pankracy:

"A pókiż - krzyknął - barbarzyniec w błędzie,
Zoil przebrzydły, co się na nas miota,
A pókiż szarpać naszą sławę będzie?
I bluźnić, zdrajca, subtelnego Szkota?
A pókiż w równym szeregu i rzędzie
Z nim stawać będą ci, których robota
Do tego zmierza ustawnie, koniecznie,
Aby nas zgnębić i osławić wiecznie?

A pókiż..." Nadto rozpoczął był żwawie,
Przeto go kompan strwożony, mniej bacznie,
Chcąc ciągnąć za płaszcz, głasnął po rękawie;
100 I chociaż mniemał, że było nieznacznie,
Tak zmieszał mówcę, iż oniemiał prawie.
Chce mówić, ale słowa szły opacznie,
Więc, co tak żwawo już miał się ku wojnie,
Skrył głowę w kaptur i usiadł spokojnie.

Zamilkli wszyscy. Wtem z miejsca się ruszył
Doktor i zaczął namieniać o zgodzie.
Próżno namieniał - przytomnych obruszył,
Nawet tych, którzy byli na odwodzie.
Wrzask zjadłej tłuszczy mówiącego zgłuszył;
Więc, upewniony o pewnej przeszkodzie,
Umilkł. Natychmiast żwawe wojowniki
Coraz groźniejsze wznawiały okrzyki.

Jak wichry, nagle kiedy wypadają,
Wspienione wody i mącą, i burzą,
Próżno się trwożne majtki wysilają,
Razem z okrętem w dnie morskim się nurzą;
Powstaje Neptun, wiatry ucichają,
Spokojne wody, nieba się nie chmurzą -
Tak proboszcz skoro w stół pięścią uderzył,
Ucichła wrzawa i krzyk się uśmierzył.

"A moje zdanie - rzekł - mości panowie,
Duchowni, świeccy, wielebni, wielmożni,
Po co się gniewać? W tej księgi osnowie
Cóż jest, żebyście mieli być tak trwożni?
Czyż to w poeciej marzyło się głowie,
Ma tych obrażać, co mądrzy, pobożni?
Na co się zemsty złych sposobów chwytać?
Jeśli złe pismo, to go i nie czytać.

Jeżeli kształtne, dobrze napisane,
Czytajmy, żartu nie biorąc do siebie.
Było podobne niegdyś udziałane
I na prałaty. W takowej potrzebie
Ci się rozśmieli, ci dali naganę,
A czas, zazwyczaj co urazy grzebie,
To zdziałał, co się pospolicie dzieje:
Nikt się nie gniewa, a każdy się śmieje.

I ja tak radzę, a żem w tych dniach prawie
Przypadkiem pismo o tej wojnie czytał,
Że posłużyło ku mojej zabawie,
Śmiałem się i ja, o resztę nie pytał.
Poetom śni się czasem i na jawie,
Któż by więc bajki za prawdę poczytał?
Puchar opisał! I cóż w tym jest złego?
Niech przyjdzie do nas, wypijem do niego".

Tak mówił prałat, a wyraz łagodny
Miłe uczucie w słuchających sprawił:
Wzrok niegdyś dziki stawał się pogodny,
A co się nader zapalczywym stawił,
Pan wicesgerent mniej do bojów zgodny,
Honorat srogi już się ułaskawił,
Gaudenty nawet już nie tak ochoczy.
Wtem nowy widok ściągnął wszystkich oczy.
PIEŚŃ SZÓSTA
Jakiż to widok, który by odmiany
I nową rzeczy osnowę przywodził?
Cóż to za widok tak niespodziewany,
Iż naradzeniu wielkiemu przeszkodził?
Jakiż to koniec: zły czy pożądany,
Po tylu wielkich przygodach nadchodził?
I jak przemyślnym wzniecon wynalazkiem?
Opowiem. Drzwi się otworzyły z trzaskiem.

Właśnie naówczas wieszczym zdjęty duchem
Ojciec Regalat pałał żarliwością,
Srogim niezbożność krępował łańcuchem,
A zwykłą gnębiąc złość zapalczywością,
Niespodziewanym przelękły rozruchem,
Porwał się z miejsca. Za nim z skwapliwością
Wszyscy słuchacze spieszno ku drzwiom biegli.
Wszyscy stanęli, jak tylko postrzegli.

Mamże powiedzieć, co postrzegli oni?
Powiem: postrzegli dzban czworogarcowy.
Krzyknął Gaudenty: "Do broni! do broni!"
Gerwazy raźny, Pankracy gotowy,
Doktor się wstydem niezwyczajnym płoni,
Pan wicesgerent wzrok mieni surowy,
Prałat, ażeby dobrze dzieło sprawić,
Na pierwszym miejscu kazał go postawić.

Stanął. Jednakże nie był on takowy,
Jakim go powieść bajeczna udała;
Złocisty, prawda, i marcepanowy,
Ale go rzeźba wzwierzch nie otaczała.
W tym zaszczyt wielki, iż czworogarcowy;
Jakoż i postać tak okazowała:
Poważny z kształtu, wspaniały i stary,
Szklnił się nakoło twardymi talary.

Na nich pamiątki królów naszych dawnych
Ku pocieszeniu zgromadzonych braci,
Królów uprzejmych, szczęśliwych i sprawnych
Wyryte były twarze i postaci.
Owych Zygmuntów, Władysławów sławnych,
Których się nigdy pamięć nie zatraci.
Niósł dzban pamiątki szacownych wyrazów,
Niósł piętna Piastów, Jagiełłów i Wazów.

Takimi nasi ojcowie pijali,
Smutek stroskanych myśli nie zajmował;
Takimi uczty swoje odprawiali,
Uczty, na których zbytek nie panował.
Szedł dzban na kolej, w nim radość czerpali,
A przemysł chytry ochoty nie psował.
Rozweseleni uprzejmym obchodem,
Napawali się i piwem, i miodem.

O dobre czasy, gdy trwała prostota!
Wprawdzieć nie było tak kształtnie i grzecznie,
Nie szklniła w kunsztach wytworna robota
Ani się przemysł silił ostatecznie.
Uprzejmość wszystko kształciła i cnota.
Żyli wesoło, żyli i bezpiecznie.
Słodkie wspomnienie, szacowne przykłady,
Bogdaj się nasze święciły pradziady!

Lecz nazbyt długo już ten dzban na stole,
Czas się go imać: Ze czcią winną wzięty,
Aby naprawił uprzykrzone dole.
Ojciec Zefiryn żarliwy i święty,
Na złość światową płacząc i swawole,
Pierwszy go ujął; za czym nadpoczęty,
Gdy się do niego każdy z ojców bierze,
Suszył się likwor w skromności i mierze.

Już kolej wielu była przeminęła:
I wicesgerent nieźle pokosztował,
I prałat, sprawca przykładnego dzieła,
Smacznego trunku sobie nie żałował.
W Gaudentym większa żarliwość się zawzięła;
Honorat niby z niechcenia sprobował.
Każdy się z swoja odezwał pochwałą,
Tymczasem wina coraz ubywało.

Bo też to nadto ci filozofowie
Rozprawowali o wstrzemięźliwości.
I w dobrym zbytek cnotą się nie zowie.
Jak to nie lubić, skąd płynął radości?
Dobrze to znali wielebni ojcowie,
Więc zasilając ducha w troskliwości,
Pod dobrym hasłem: "Niech poczciwi żyją!"
Wielebne ojce jak piją, tak piją.

W kacie ukryty doktor cicho siedział;
Widząc, że mierna, uczcie nie przyganiał.
Chciał jednak, aby nikt o tym nie wiedział,
Wiec, jak mógł tylko, krył się i zasłaniał.
Postrzegł go prałat i wzręcz mu powiedział:
"Po cóż się będziesz od ochoty wzbraniał?
Alboż w mych ręku naczynie zabojcze?
Wino weseli, pij, wielebny ojcze!"

Kolej tak dobrze już była chodziła,
Iż już ku reszcie likwor się nachylał,
Poznali wszyscy, iż zabawa miła,
Więc gdy się każdy wdzięczył i przymilał,
Wstał doktor - zgraja placu ustąpiła -
Wziął dzban i westchnął, przecież się zasilał;
A gdy już resztę dopijał przykładnie,
Cud nad cudami! - postrzegł Prawdę na dnie.

Bajka to była, co o niej pisali,
Jakby w dnie studni siedziała, nieboga.
Znać filozofy wina nie pijali,
100 A zaś poeci, w źródle swego boga
Gdy tylko wodę kastalską czerpali,
W nię Prawdę kładli; nie ta jej załoga.
Lepiej częstokroć pijak ją wyśledzi
I stąd przysłowie: "Prawda w winie siedzi!"

Przeląkł się doktor na takowe dziwy
I dzban na miejscu, skąd wzięty, postawił.
Ruszyć się nie śmiał, chociaż boju chciwy,
Gaudenty, skoro cud doktor objawił.
Czy obraz skryty, czy widok prawdziwy?
Każdy go pyta, wszystkim jeno prawił:
"Kto się dowiedzieć o tym chce dokładnie,
Niechaj w dzban wspójźrzy, znajdzie Prawdę na dnie".

Rzekł; więc wspaniale Zefiryn się toczy
Prosto ku dzbanu, chcąc wzgłąbsz rzecz dociekać.
Blask niezwyczajny zraził wszystkie oczy,
Stanęli zlękli, nie śmią uciekać.
Jasność przytomnych przeraża i mroczy.
Z drżeniem widoku końca muszą czekać.
W tym, obłok świętny gdy się rzedzić pocznie,
Prawda przed nimi stanęła widocznie.

"Nieczęsto - rzekła - tak mnie ludzie widzą,
Chociaż się zawżdy chętna ku nim spieszę,
Zamiast wdzięczności wszyscy ze mnie szydzą
I bylem tylko weszła w którą rzeszę,
Rzadki mnie uczci, a wielu się wstydzą,
Bo złych zasmucam, a niewinnych cieszę.
Dziś z wami jestem; bo chociaż w rozruchu,
Godniście mego widzenia i słuchu.

Skąd wasza rozpacz? skąd chęci zemszczenia?
Za lada pismo, które bajki plecie?
Mnie wierzcie, wszystkie przenikam wzruszenia,
Znam tego, co go dziś prześladujecie,
Wie on, jak święte wasze zgromadzenia;
Lecz chcąc osoby postawić w zalecie
Przychylność jego, która nie jest płocha,
Tym się obwieszcza, iż was szczerze kocha.

Żart broń jest często zdradna i szkodliwa.
Ale też czasem i jej trzeba zażyć:
W śmiechu przestroga zdatna się ukrywa,
A ten, który się śmiał na nią odważyć,
Nie zasługuje, aby zemsta mściwa
Miała go gnębić, miała go znieważyć.
Porzućcie zjadłość, uśmierzajcie żale:
Wszak i wy ludzie, i on nie bez ale.

Sam się oświadczył, iż chętnie odwoła,
Iż, jeśli szkodzi, gotów pismo spalić.
Jeden wam wszystkim nigdy nie wydoła;
Na cóż go gnębić, lepiej się użalić.
Myśl może była zbytecznie wesoła;
Sposób - osądźcie, czy ganić, czy chwalić?
Jeżeli potwarz, sama pełznąć zwykła;
Jeżeli prawda, poprawcie się!" - Znikła.



Pochwała milczenia
Co nie jest do istności, co brak w liczby rzędzie,
Tym mniemamy milczenie - i jesteśmy w błędzie.
Pozór go tak osądził, ale pozór zdradny.
Jest w nim przymiot istotny, jest przymiot dokładny,
Zgoła jest rzeczą dobrą, zdatną, pożyteczną.
Pisarze i gadacze, znam waszą myśl sprzeczną.
Przecież na was powstanę. Ty, co ci się marzy,
Ty, co bredzisz, co zmyślasz, czasem ci się zdarzy,
Że utrudzony krzykiem, którym drugich nudzisz,
Umilkniesz, a że płochą powieścią nie trudzisz,
Żeś dał uszom spoczynek, wielbią się słuchacze -
Oddawaj hołd milczeniu. Wy, sławni matacze,
Wy, szalbierze z rzemiosła, wy, zdrajcy z urzędu,
Profesy dzieł nieprawych, wy, niegodni względu,
Wy, co słowem, co piórem umiecie kaleczyć,
Wy, których dziełem, trudem - łgać, zdradzać, złorzeczyć,
Zbyt poznani, milczycie, a głupi wam wierzy.
Hipokryty! wśród waszych wzdychań i pacierzy
Zdradne milczenie wtenczas, gdy cnota nie milczy,
Pod jagnięcym pozorem ukrywa jad wilczy.
Szarpacze cudzej sławy, dzielni błąd dociekać,
Wiecie, jak zdradniej milczeć niźli jawnie szczekać;
Wiecie, a cnota jęczy. Stąd zasługi tajne,
Stąd talenta w pogardzie, stąd dusze przedajne,
Stąd nieszczęście podściwych, a przeciw naturze
Cnota w podłej siermiędze, występek w purpurze.
Dworaki, w nieprawości wyćwiczeni szkole,
Wy, co w sztucznej a zdradnej podstępów mozole
Kradniecie cały polor, strzeżcie się widoku.
Maszka, coście przywdziali, patrzających wzroku
Nie osłabi, odkryją zdradę omamienia.
Dusze podłe, nurzcie się w otchłaniach milczenia!
Trwożliwa jest podściwość; nie jest jej kunszt głuszyć,
Jakże ją z zaniedbanych kryjówek wyruszyć?
Mógłbyś, Pawle, bo czujesz, choć pełen szkarady,
Mógłbyś, bo masz czołgaczów, coś wysłał na zwiady,
Mógłbyś, bo w twoim ręku los prawego człeka;
Czegoż się cnota, Pawle, od ciebie doczeka?
Milczeniem ją przytłumisz, więc skromna i cicha,
Nieznajoma u dworów, narzeka i wzdycha.
Wzdycha nie tak o sobie, bo sobie wystarczy,
Ale gdy na nią podstęp niegodziwy warczy,
Gdy wydziera sposobność, aby zdatną była,
Jęczy, iż chcąc nie może, by uszczęśliwiła.
Niegdyś służyć ojczyźnie hasłem było człeka.
Święte hasło, gdzieżeś jest? Zmilczane od wieka.
Odgłosie serc podściwych, niezmazanej duszy,
Już się o nasze płoche nie obijasz uszy.
Dobrze milczyć, bo płacą; szukaj wpośród wiela -
Jest gmin, ale kto znajdzie w nim obywatela?
O wy, których powinność prawdę mówić jawnie,
Mocnić słowo przykładem dzielnie a ustawnie,
Milczenie was potępia, gdy myśl świecka trwoży:
Świętą śmiałość, bezwzględną niesie zakon boży.
Zbyt trwożliwą roztropność nie godzicie z stanem,
Znać, czuć, mówić, dać przykład - to jest być kapłanem.
Milczenie, w skutkach bywasz złe, lecz nie w istocie!
Zrzuć barwę, co cię podli, a towarzysz cnocie -
W świetnym się blasku wydasz. O świętowymowne
Wtenczas, gdy uszy podchlebstw wdziękom niewarowne,
Uszy pieszczone panów, do pochwał przywykłe,
Za korzyść biorąc brzęki łudzące i znikłe,
Słyszą pochwałę zbrodni, jakby cnotą była:
Wieleż dzielność milczenia zbrodni poprawiła!
Zdało się być przestępne, lecz umysł, co błądził,
Świętą niemotę z czasem, czym była, osądził.
Serc niewinnych okraso, skromności i wstydzie,
Nie daj się szerzyć słowem ku twojej ohydzie,
Wznoś żądze ku milczeniu, ażeby cię strzegło.
Mniej od miecza rażonych na placu poległo
Niż tych, co w jadzie dzielne, w złych skutkach zamożne,
Zgubiło jedno słowo, wolne, nieostrożne.
Niegdyś zbrodnią to było, co dziś żartem mienią.
Płochość z głupstwem nie znają, co wielbią i cenią:
Nieszczęśliwie uwolnion od cnotliwej dziczy,
Przywykł sprośnym wyrazom słuch czujny, dziewiczy.
Stąd młodsze gdy w ubite starszych wchodzą tropy,
Pełno widziem Mesalin, rzadkie Penelopy.
Święta niemoto, gdybyś opanować chciała
Te usta, z których zbrodnia szkaradna, zuchwała,
Jak z źródła, gdy obficie w zarazie wytryska,
Śmie z świętości żart czynić, a z cnoty igrzyska,
Wznieś porę pożądaną i wiekom pamiętną!
Niech zdrajcy, co mądrości znieważyli piętno,
Piętno właściwe cnocie, którą nienawidzą,
Niech poznają, co szpecą, i niechaj się wstydzą.
A jeśli głos wznieść śmieją, daj tego doczekać,
Niech mają dar mówienia, ażeby odszczekać.
Milczenie, sprawco myśli, w twoim łonie żywa,
Wznosi się, działa, krzewi, poznaje, odkrywa,
Z twych łożysk buja; wolna od zmyślnej katuszy,
Wywyższona, poznaje, jaka wielkość duszy,
Szuka celu, choć widzi wyższość nad jej silność,
Nieobjęty żądaniem, tłumiący usilność,
Przecież się lotem wzmaga, a w zapędy płodna,
Poznaje przyszłą istność, czuje, czego godna.


 

Pochwała wieku
Lepiej teraz niż przedtem". Dlaczego?" Bo lepiej".
To dowód oczywisty". Świat się coraz krzepi.
Nabrał z laty rozumu, a im bardziej stary,
Tym dzielniej zeszły, co go szpeciły, przywary".
Ale dlaczego lepiej?" Dlatego że byli
Lepsze syny od ojców, co nas poprawili".
Więc zmyślał ów Horacy?" Zmyślał". Toć i wierzę"
Człowiek przedtem był prosty i dziki jak zwierzę,
Dziś jest istność rozumna, ale jak rozumna!
Z szkół, z obozu, z warsztatu, nawet i od gumna
Wszystko tchnie wytwornością, wszystko się zwiększyło
Zgoła zawżdy dziś lepiej niźli wczoraj było".
Ale przecież o świecie zła się wieść roznosi,
Powiadają, że się coś popsuło u osi,
Stąd już lato nie lato, a zima nie zima".
Bajki, powieści godne mamek lub pielgrzyma,
Nawet i kalendarza; ale to ogólnie.
Chcesz, abym lepszość naszą dowodził szczególnie?"
Zgoda". Więc... ale skądże wywodzić pochwały,
Na przykład pisma nasze - to oryginały.
I choć czasem zdaje się, iż dawnych skradamy,
Gdy im czyniem ten honor, wtenczas poprawiamy.
Drzemał Homer niekiedy - fraszka zadrzemanie,
My nie drzemiem, ale śpiem, lecz to nasze spanie
Roi sny, których różność, wdzięki i wspaniałość
W samej treści zawiera wszystką doskonałość.
Żółwim krokiem szły przedtem nauki kłopotne.
My, orły wybujałe, orły bystrolotne,
Wzbiwszy pod same nieba rozpostarte skrzydła,
Z góry patrząc widziemy treści i prawidła.
Darmo się matka rzeczy z swym działaniem kryła-
Bystrość nasza zakąty ciemne wyśledziła;
Darmo wyrok najwyższy granice oznaczył-
Przeszedł człek, zdarł zasłonę i jawnie obaczył,
Co było wiekom tajno. Więc sędzie dobrani,
Każdy, co jest, wychwala, a co było, gani,
Przewraca dawnych mozół działania na nice,
A rozpostarłszy bystre pojęcia granice
W taki się lot zapuszcza, iż można by myślić,
Jak co lepiej wynaleźć alboli określić.
Ten jest odgłos zbyt częsty, ale czyli bacznych,
Czy prawdy głosicielów, czy błędów dziwacznych,
Niech ci sądzą, co myślą, a myślą, jak trzeba.
Pamięć, bystrość, pojęcie są to dary nieba.
Ale ten skarb dzierżących nie zawżdy bogaci,
Użycie go powiększa, użycie go traci.
Czytał Szymon, wie, co, jak i kiedy się działo,
Lecz na tym zasadzony zbyt dumnie, zbyt śmiało,
Czyli się w piśmie uda do prozy, czy wierszy,
Za siebie tylko patrzy i mniema, że pierwszy.
Stąd wyroki i w stylu, i w zdaniach opacznych.
Stąd nowe wynalazki systemów dziwacznych,
Stąd starymi pogardza, innych mało ceni-
Nie tak czynili, czynią prawdziwie uczeni.
Wiek mało dla nauki, pomału przychodzi,
Długo trzeba pracować, nim prace nadgrodzi,
Ale też, choć niespieszna, obfita nadgroda.
Co powie prawy mędrzec, wiek wiekowi poda.
A te nasze światełka, co błyszczą dość jasno,
Jak się w punkcie rozświecą, tak w punkcie i zgasną.
Tłum mędrców; przedtem ledwo znaleźć było w tłumie
Czyż się nowe przymioty odkryły w rozumie?
Czyli wspacznym obrotem wrócił się wiek złoty?
Czy świat dzielniejszą zyskał istność i obroty?
Też same, co i pie1-wej, jest tak, jak i było,
Lecz co się wszerz zyskało, wzgłąbsz się utraciło.
Poszła w handel nauka, kramnicą drukarnie,
Głód kładzie pióro w rękę, zysk do pisma garnie.
Mają dowcip na zbyciu w ten jarmark otwarty,
Jak kramarze na łokcie, autory na karty,
A że w handlu rzemiosło wkrada się łotrostwo,
Stąd owe, co nas gnębi, ksiąg rozlicznych mnostwo,
W których rozum, naukę, dowcip, wynalazki
Zastępuje druk, papier, pozłota, obrazki.
Stąd, niby gazą kryte, wyrazy wszeteczne,
Stąd fałsze modnym tonem, stąd bluźnierstwa grzeczne,
Stąd owe nudne Muzy, a niezmiernie płodne,
Stąd zbiory anekdotów czytania niegodne,
Stąd - pod nazwiskiem żartów dowcipnych - potwarze,
Bajki w rząd abecadła, stąd dykcyjonarze,
Zgoła pisma niewarte nawet ksiąg nazwiska.
O Fauście! z twojej łaski druk głupstwa wyciska
Dałeś łatwość naukom, dowcipowi cechę,
Ma świat, prawda, z przemysłu twojego pociechę,
Lecz z tych skarbnic mądrości nieprzerachowanych
Za jedno dobre pismo - sto głupstw drukowanych.
Bajkami się lud bawi, drukarnia bogaci.
Nim diabła Bohomolec dał w swojej postaci,
Wieleż książek, powieści o strasznych poczwarach,
O wróżkach, zabobonach, upierach i czarach
Trwożyły nasze ojce. Ująwszy gromnice
Palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownice,
Chcąc jednak pierwej dociec zupełnej pewności,
Pławił ją na powrozie w stawie podstarości.
Zdejmowały uroki stare baby dziecku,
Skakał na pustej baszcie diaboł po niemiecku,
Krzewiły się kołtuny czarami nadane,
Gadały po francusku baby opętane,
A czkając po kruczgankach na miejscach cudownych,
Nabawiały patrzących strachów niewymownych.
Co zbytnim dowierzaniem upłodził wiek przeszły,
W teraźniejszym podlące te przywary zeszły,
Ale też zbyt porywczym zaciekłszy się pędem,
Często, gdy błąd poprawia, śmie prawdę zwać błędem
Roztropną zdania nasze szalą trzeba mierzyć,
Źle jest nadto dowierzać, gorzej nic nie wierzyć.
Że się obrzask pokaże w źle chowanym winie,
Nie likwor temu winien, ale złe naczynie.
Trafia się płód odrodny, choć cnotliwej matki,
A dzikich latorośli poziome ostatki
Gdy ucina ogrodnik, drzewu to nie szkodzi.
Owszem, piękniej wybuja, lepszy owoc rodzi.
Jest granica, za którą przechodzić nie wolno.
Mając porę, ochotę i sposobność zdolną,
Dociekajmy, co możem, co dociec się godzi.
Wiek nasz w wielu odkryciach dawniejsze przechodzi.
Dzień dniu prawdę obwieszcza, godzinom godziny;
Z pracy ojców szczęśliwe korzystają syny,
A do zdatnegol2 rzeczy stosując użycia
Nowe wiekom późniejszym gotują odkrycia".
Więc lepiej rzeczy idą, bo żywiej, bo sporzej".
Sądź, jak chcesz, może lepiej, może też i gorzej".

Pochwała głupstwa
"A ja mówię, że głupstwo niezłym jest podziałem".
- "Mądrość przecież zaszczytem, nierozum zakałem.
Nie wchodzę ja w dysputę, rzecz jest niby jawna,
Maksyma teraźniejsza tak jako i dawna
Każe szukać mądrości, a głupstwa się chronić".
- "Umieli zawżdy ludzie od dobrego stronić,
A że głupstwo jest dobrem, stronili od niego.
Patrz na mędrca - tetryka, głupca - wesołego:
Tu pryska z twarzy zdrowie, tam zapadłe oczy,
Wlecze się chuda mądrość, spasłe głupstwo toczy.
A co lepsza, kto głupi, mądrością jest dumny,
A co gorsza, kto mądry, zna, że mniej rozumny.
Nasz pan Paweł, choć w głupstwie dni swoje postradał,
Skoro wszedł, wszystkich zgłuszył. Michała przegadał,
Michała, co wiek z księgą trawi w gabinecie.
Prawda, Paweł raz po raz nic do rzeczy plecie,
Ale żwawo i głośno, więc go zgraja słucha.
Zmiłuje się na koniec, przecie udobrucha,
Da mówić Michałowi, który w kącie wzdycha,
Zaczyna, dobrze mówi, ale mówi z cicha,
Aż w śmiech, co go słuchali, więc milczy, zlękniony.
Dopieroż tym tryumfem głupiec uwielbiony
Łże, bredzi, decyduje, a w zgrai nacisku
Odbiera plauz mądrości i ma sławę w zysku".
- "Ale, rzeczesz, pan Paweł nie próbuje rzeczy,
Że czasem przykład jeden doświadczeniu przeczy,
Nie idzie, żeby zawżdy podobne bywały".
- "Prawda, ale w tej mierze dowód okazały,
Pawłów jest tysiącami, a rzadki w złym stanie.
Każdy w podobnym sobie ma upodobanie,
Więc głupi prędko znajdzie, komu się podoba.
Mędrzec, wieku okrasa i kraju ozdoba,
Laur ma, prawda, ale ten ni grzeje, ni tuczy,
Głupstwo go jawnie nęka, zazdrość w kącie mruczy.
Półmędrków rodzaj zjadły z bliska i z daleka,
Gdy nie może ukąsić, jak szczeka, tak szczeka.
Sroga bitwa, a o co - o liść lub kadzidła.
Bogdaj to w bractwie głupich! Tam szczęścia prawidła,
Tam korzyści, tam rozkosz coraz żywsza z wiekiem,
Każdy kontent, bo czuje, że jest wielkim człekiem.
Fraszka sława na potem, co teraz, to moje.
O Pawle, niech ogłoszę uwielbienie twoje!
Pozwól - śmieje się - wielkiś - śmieje się i wierzy,
A że szczodrym wydziałem łaski swoje mierzy,
Za to, żem winny jemu szacunek oznaczył,
Lekkim głowy skinieniem obdarzyć mnie raczył -
Tak Jowisz u Homera utwierdzał wyroki.
Choć stopień uwielbienia posiada wysoki,
Zniża się czasem Paweł, kiedy tego godni,
Jurgieltowi chwalacze, autorowie głodni,
Ci, których niezmazana w sądzeniu rzetelność
Gotowa za grosz patent dać na nieśmiertelność,
A przypisując dzieło temu, co druk płaci,
Pieniężnym bohatyrem kronikę bogaci.
Indy, Persy i Medy, Party, Baktryjany
Zwyciężył Aleksander. Więcej zawołany
Nasz mecenas, bohatyr, zdziałał i dokazał,
Zapłacił szczodrobliwie, dawne dzieje zmazał.
On sam sławy posiadacz, a prawem dziedzicznym,
Bo się przodków szeregiem zaszczycając licznym,
Pomimo Niesieckiego sławny antenaty,
Stryjeczne i cioteczne licząc majestaty,
Tam, gdzie słońce zapada, gdzie powstaje zorza,
Sławny z dzieł, z krwi, z talentów od morza do morza.
Co druk głosi, to prawda, od czegoż by służył?
Płaci on wielkim mężom, w czym się świat zadłużył.
Płaci sławą, a że się wszystko w świecie płaci,
Głupi możny, głodnego gdy mędrca bogaci,
Staje się jeszcze większym i mędrszym od niego.
Po sławie cóż nad zdrowie jest pożądańszego?
A może i przed sławą? To dobro jedyne,
Cóż po tym, w życiu niezdrów, że po śmierci słynę,
Co mi po dobrym mieniu, gdy użyć nie mogę,
Co po wszystkim, gdy słabość wznieca śmierci trwogę.
Tam, kędy zdrowia nie masz, jakiż zysk powabi?
Rycerstwo króci życie, mądrość zmysły słabi,
Praca siły wywnętrza, skrzętność zbyt zaprząta,
Wszędzie gorycz w pośrodku korzyści się pląta;
Zgoła w zysku bez zdrowia musiemy szkodować.
Jakże siły utrzymać? Jak czerstwość zachować?
Próżno krzyczy Hipokrat, próżno Galen szepta,
Głupstwo, głupstwo, o bracia, jedyna recepta!
Skarbie nie dość wielbiony! Choć wielu bogacisz,
Nie przebierzesz się nigdy, ceny nie utracisz.
Obdarzasz, lecz niewdzięcznych; choć miła spuścizna,
Głupców tłumy niezmierne, a nicht się nie przyzna.
Wszyscy mądrzy - nicht siebie prawdziwie nie widzi,
Czym nie jest, tym być pragnie, czym jest, tym się brzydzi.
Pełno w świecie obłudy, wkrada się i w fraszki.
Wewnątrz skryta osoba, z wierzchu same maszki.
Zrzućmy je, niech odkrycie głupstwo światem włada,
Sławę, honor, bogactwa, rozkoszy posiada.
Czemuż się szczęścia wstydzić? - Dzień po nocy wschodzi,
Zrzucił świat uprzedzenia, wiek złoty się rodzi.
Niechaj mądrość, jakie chce, przepisy stanowi,
Próżne są. - Mądrzy sławni, ale głupi zdrowi".

 


Pieniacze
Po dwudziestu dekretach, trzynastu remisach
Czteredziestu kondemnatach, sześciu kompromisach
Zwyciężył Marek Piotra; a że się wzbogacił
Ostatnie trzysta marek za dekret zapłacił
Umarł Piotr, umarł Marek, powróciwszy z grodu:
Ten, co przegrał, z rozpaczy; ten, co wygrał, z głodu.

 

Dewotka
Dewotce służebnica w czymś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła.
Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,
Mówiąc właśnie te słowa: "... i odpuść nam winy,
Jako my odpuszczamy"", biła bez litości.
Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności !


Dzieci i żaby
Koło jeziora
Z wieczora
Chłopcy wkoło biegały
I na żaby czuwały.
Skoro która wypływała,
Kamieniem w łeb dostawała.
Jedna z nich, śmielszej natury,
Wystawiwszy łeb do góry,
Rzekła"":"Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!
Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie".

Lew i zwierzęta
Lew, ażeby dał dowód, jak wielce łaskawy,
Przypuszczał konfidentów do swojej zabawy.
Polowali z nim razem, a na znak miłośći
On jadł mięso, kąpanom ustępował kośći.
Gdy się więc dobroć taka rozgłosiła wszędy,
Chcąc im jawnie pokazać większe jeszcze względy,
Ażeby się na łasce jego nie zawiedli,
Pozwolił, by jednego spośród siebie zjedli.
Po pierwszym poszedł drugi i trzeci i czwarty.
Widząc że się podpaśli, lew choć nie obżarty,
Żeby ująć drapieży, a sobie zakału,
Dla kary, dla przykładu zjadł wszystkich pomału.


Świat zepsuty
Wolno szaleć młodzieży, wolno starym zwodzić,
Wolno sie na czas żenić, wolno i rozwodzić,
Godzi się kraść ojczyznę, łatwą i powolną;
A mnie sarkać na takie bezprawia nie wolno?
Niech się miota złość na cię i chytrość bezczelna -
Ty mów prawdę, mów śmiało,satyro rzetelna.


Hymn do miłości Ojczyzny
Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,
Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe;
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny,
Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe.
Byle cie można wspomóc, byle wspierac,
Nie zal żyć w nędzy, nie zal i umierać!

Jagnię i wilcy
Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie.
Dwóch wilków jedno w lesie nadybali jagnię;
Już go mieli rozerwać; rzekło:"Jakim prawem?"
"Smacznyś, słaby i w lesie!" - Zjedli niebawem
 

     Lew pokorny
Źle zmyślać, źle i prawdę mówić w pańskim dworze.
Lew, chcąc wszystkich przeświadczyć o swojej
pokorze,
Kazał się jawnie ganić. Rzekł lis: "Jesteś winny,
Boś zbyt dobry, zbyt łaskaw, zbyt dobroczynny".
Owca widząc, że kontent, gdy liszka ganiła,
Rzekła: "Okrutnyś, żarłok, tyran... "Już nie żyła.

Ptaszki w klatce
"Czegóż płaczesz? - staremu mówił czyżyk młody -
Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody".
"Tyś w niej zrodzon - rzekł stary - przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce - i dlatego płaczę


Baran dany na ofiarę
Widząc, że wieńce kładą, że mu rogi złocą,
Pysznił się tłusty baran, sam nie wiedział o co.
Aż gdy postrzegł oprawcę, a ten powróz bierze,
Aby go poniewolnie ciągnął ku ofierze,
Poznał swój błąd; rad nierad wypełnił los srogi.
Nie pomogły mu wieńce i złocone rogi.

Abuzei i Tair
"Winszuj, ojcze - rzekł Tair - w dobrym jestem stanie:
Jutrom szwagier sułtana i na polowanie
Z nim wyjeżdżam." Rzekł ojciec: "Wszystko to odmienne:
Łaska pańska, gust kobiet, pogody jesienne."
Jakoż zgadł, piękny projekt wcale się nie nadał:
Sułtan siostrę odmówił, cały dzień deszcz padał

Bogacz i żebrak
Żebrak, panu tłustemu gdy się przypatrował,
Płakał. Tegoż wieczora tłusty zachorował,
Pękł z sadła. Dziedzic po nim gdy jałmużny sypie,
Śmiał się żebrak nazajutrz i upił na stypie.

 

Chart i kotka
Chart widząc kotkę, że mysz zjadła na śniadanie,
Wymawiał jej tak podły gust i polowanie.
Rzekła kotka, wymówką wcale nie zmieszana:
"Wolę ja mysz dla siebie niż sarnę dla pana."
 

Chleb i szabla
Chleb przy szabli gdy leżał, oręż mu powiedział
"Szanowałbyś mnie bardziej, gdybyś o tym wiedział,
Jak ja na to pracuję i w wieczór, i rano,
Żeby twoich bezpiecznie darów używano."
"Wiem ja - chleb odpowiedział - jakim służysz kształtem:
Jeśli mnie często bronisz, częściej bierzesz gwałtem."
 

Chłop i cielę
Nie sztuka zabić, dobrze zabić sztuka -
Z bajki nauka.
Szedł chłop na jarmark, ciągnąc cielę na powrozie.
W lesie, w wąwozie,
W nocy burza napadła, a gdy wiatry świszczą,
Wśród ciemności postrzegł wilka po oczach, co błyszczą.
Więc do pałki; jak jął machać nie myślawszy wiele,
Zamiast wilka, który uciekł, zabił swoje cielę.
Trafia się to i nie w lesie, panowie doktorzy!
Leki - pałka, wilk - choroba, a cielęta - chorzy.

 

Człowiek i suknia
Brat się pewien do pręta chcąc wytrzepać suknię.
Ta, widząc się w ztym razie, żwawie go ofuknie:
"A takaż to jest pamięć na usługi - rzecze -
Bijesz tę, co cię zdobi, niewdzięczny człowiecze!"
Rzekł człowiek: ,Ja nie biję, lecz otrząsam z prochu.
Zakurzyłaś się wczoraj, dziś trzepię po trochu.
Wybacz, z przykrych sposobów, kto musi, korzysta.
Gdybyś nie była bita, nie byłabyś czysta."

Człowiek i zdrowie
W jedną drogę szli razem i człowiek, i zdrowie.
Na początku biegł człowiek; towarzysz mu powie:
"Nie spiesz się, bo ustaniesz." Biegł jeszcze tym bardziej -
Widząc zdrowie, że jego towarzystwem gardzi,
Szlo za nim, ale z wolna. Przyszli na pot drogi:
Aż człowiek, że z początku nadwyrężyl nogi,
Zelżył kroku na środku. Za jego rozkazem
Przybliżyto się zdrowie i odtąd szli razem.
Coraz człowiek ustawał. Mając w pogotowiu,
Zbliżył się. "Iść nie mogę, prowadź mnie" - rzekł zdrowiu.
"Było mnie zrazu słuchać" - natenczas mu rzekło.
Chciał człowiek odpowiedzieć, lecz zdrowie uciekło.
 

Człowiek i zwierz
"Koń głupi". - "Nie koń". - "Osieł". - "Nie osieł, mój bracie".
- "Któreż więc zwierzę od nich głupsze jeszcze znacie?"
- "Człowiek". - "A, już to nadto!"- "Nie nadto, lecz mało,
Gdyby się razem głupstwo człowiecze zebrało,
Poszedłby w rodzaj muszlów albo wśród ślimaki.
Słuchaj tylko cierpliwie: któryż zwierz jest taki,
Iżby wiedząc, co czynić, nie czynił, co trzeba?
Zwierzom instynkt, nam, ludziom, rozum dały nieba,
Przecież patrząc, co czyniem my, rozumem dumni,
Zda się, że ludzie głupi, zwierzęta rozumni.
Sroży się lew nad sarną, więc nagany godny,
Ale dlaczego sroży? Dlatego że głodny.
Skoro głód uspokoił, rzuca polowanie;
Wilk żarłoczny, lis zdradny ustawne czuwanie
Jeżeli czynią, muszą - tym sposobem żyją.
Zgoła weź ptaka, rybę, zwierzęcia lub żmiją,
Każde ma swoją miarę i według niej działa,
Jeśli im przymiot zdatny natura przydała,
Idą do tego celu, do którego zmierza,
Zgoła czym są z potrzeby, są z natury zwierza.
Pan ich, człowiek, lecz głupszy, lecz gorszy nad sługi.
Nie nowina to w panach. Z ich zdatnej usługi
Korzysta, a niewdzięczny, pędzi wolne w pęta,
Dla niego silą zdatność jarzmowe zwierzęta,
Dla niego wół pracuje, chlebem go uracza,
Więc że niby to mędrszy nad swego oracza
Wywnętrza go i pasie, żeby się spasł na nim.
Mędrcy! Chwalemy wierność, niewdzięczności ganim.
Któż nad nas niewdzięczniejszy? Lecz i to przebaczę,
Tak chciało przyrodzenie; ścierwa pożeracze,
Pasiem się łupem zwierząt, przynajmniej by w mierze.
Insze niech porównanie człek z zwierzęty bierze!
Gdzie takie, co rozmyślnie samo się niewoli,
A sposobiąc swe barki ku jarzmu po woli,
W poddaństwie sławy szuka? Orzeł, pan nad ptaki,
Lecz czy go ptaków innych rodzaj wieloraki
Podłym czci uniżeniem? Wspaniały, ochotny,
Wyżej jeszcze nad niego buja sokół lotny,
Ani się zwraca z pędu na straszne odgłosy.
Nie powaga, lecz dzielność wzbija pod niebiosy.
Człowiek, wybór natury, świata prawodawca,
Człowiek, praw stanowiciel, a przestępstwa sprawca,
Sam łamie obowiązki, co wznawia i kleci.
Któraż lwica jęczała na niewdzięczne dzieci?
Któryż żubr żubra zdradził? W przychylnej postaci
Zmówiliż się na wilka wilcy koligaci?
Trułże doktór lis lisa? Gdy sprzeczka zmówiona,
Brałże jastrząb jastrzębia w sprawie za patrona?
I żeby z nieprawego korzystał narzędzia,
Dla zysku kruk krukowi stałże się zły sędzia?
Towarzystwa przykładzie, pracowite pszczoły!
Wpośród waszych zabiegów i skrzętnej mozoły,
Któraż, chociaż ma porę dokazania snadnie,
Miód z pracą od sąsiadki zbierany ukradnie?
Nasz to tylko przywilej, więc bądźmy nim dumni.
Zwierzęta złe i głupie, my dobrzy, rozumni.
O, gdyby mogły mówić, tak jak myśleć mogą,
Wstydem, hańbą okryci, sromotą i trwogą,
Cóż byśmy usłyszeli? Wzgardę i nauki.
Koń, od nas zniewolony tęgimi munsztuki,
Koń, co nam nóg pożycza, jakbyśmy nie mieli,
Koń, na którego grzbiecie, zuchwali i śmieli,
Ścigamy inne zwierza albo nam podobnych -
Ten koń, lubo nie w słowach wdzięcznych i ozdobnych,
Jakich zwykliśmy zażyć, gdy omamić chcemy,
Rzekłby z prosta: "Wy mocni, a my was nosiemy?"
Rzekłby wół: "Ja chleb daję, wprzężony do pługa,
Cóż zyskam? Śmierć okrutną - istotna przysługa".
"Któż z was ma na nas względy? Kto o nas pamięta?"
Rzekłyby na rzeź dane owce i bydlęta.
Ów pies, znędzniały wiekiem, leżący u płota,
Ów stróż, sługa, przyjaciel, którego ochota
Tyle ci zysków niosła, wierny a niepłatny,
Wiekiem, pracą, bliznami do usług niezdatny,
Niewdzięczności ofiara w okropnej zaciszy,
Wpółmartwy, jeszcze czuje, gdy głos pana słyszy,
Słyszy nędzny i czuje; nie czuje, co woła.
Jak ma czuć taki, który bez serca, bez czoła,
Sam siebie czyniąc celem wyuzdanych chęci,
Statek, wierność, usługę wyrzucił z pamięci?
Nie na to tyle darów natura nam dała.
Duma w próżnych zapędach nieczuła, zuchwała,
Kryje błąd pod postacią, którą jej dajemy;
Na cóż przymiot czułości, jeśli nie czujemy?
Na co światło rozumu, jeśli ciemność miła?
Czyż się dzielność natury w darach wysiliła?
Nie bluźńmy, zbyt zuchwali, tego, co ją nadał.
Nasz występek przymioty szacowne postradał.
Ten sięgnął ku bydlętom. Nie bajką wiek złoty.
Był on, będzie, jest może, gdzie siedlisko cnoty.
W naszej mocy świat równym uszczęśliwić wiekiem.
Niechaj człowiek pamięta na to, że człowiekiem,
Wzniesie się nad zwierzęta lotem siebie godnym.
Niegdyś mędrzec ponury piórem zbyt swobodnym,
W złej sprawie sam patronem zostawszy i sędzią,
Zapędzał człeka w lasy i chciał paść żołędzią.
Znalazł uczniów; któryż błąd nie znachodził ucznie?
Omamiał wdziękiem pisma dość dzielnie i sztucznie,
Nowość była ponętą, a wdziękiem zuchwałość.
Nie na tym się zasadza człecza doskonałość,
Towarzystwo cel jego, do niego stworzony,
Rodzice, dzieci, bracia i męże, i żony.
Święte węzły natury, które nasz błąd targa,
Błąd zuchwały, płód jego bluźnierstwo i skarga,
Odgłos ślepoty, głupstwa, dumy, niewdzięczności,
Człowiek w ścisłym obrębie nadanej istności,
W ścisłym, lecz przyzwoitym przez zrządzenie boże,
Chcąc mieć więcej, niż zdoła, mniej ma, niż mieć może.
Stąd rozpacz, a w uporze żądza zbyt zacięta,
Chcąc wznieść człeka nad człeka, zniża pod bydlęta.
Stwórca rzeczy cel dziełu swojemu położył
I choć go w niezliczonych rodzajach pomnożył,
Każdemu nadał istność, dał istnościom dary,
Darom dzielność, dzielnościom przymioty i miary.
Tych się trzymać - nasz podział, brać korzyść - staranie,
Powinność - znać szacunek i być wdzięcznym za nie".


Daremna praca

Nie chcąc się Jędrzej uczyć, zmazał abecadło;
Widząc się szpetnym, potłukł w kawałki zwierciadło.
Słysząc się złym, chciał stłumić wieść przemysły swymi:
Nie mógł się zrobić głuchym, a drugich niemymi.


Dąb i dynia
Kiedy czas przyzwoity do dojźrzenia nastał,
Pytała dynia dęba, jak też długo wzrastał?
"Sto lat." ,Jam w sto dni zeszła taką, jak mnie widzisz" -
Rzekła dynia. Dąb na to: "Próżno ze mnie szydzisz.
Pięknaś, prawda, na pozór, na pozór też słyniesz:
Jakeś prędko urosła, tak też prędko zginiesz."


Dąb i małe drzewka

Od wieków trwał na puszczy dąb jeden wyniosły;
W cieniu jego gałęzi małe drzewka rosły.
A że w swojej postaci był nader wspaniały,
Że go doróść nie mogły, wszystkie się gniewały.
Przyszedł czas i na dęba pełnić srogie losy;
Słysząc, że mu fatalne zadawano ciosy,
Cieszyły się niewdzięczne. Wtem upadł dąb stary:
Połamał małe drzewka swoimi konary.

Derwisz i uczeń
Pewien derwisz uczony rano i w południe
Co dzień pił świętą wodę z Mahometa studnie.
Postrzegł to uczeń, a chcąc większym być doktorem,
Czerpał z tej studni rano, w południe, wieczorem.
Cóż się stało? Gdy mniemał, że już mędrcem został -
I nic się nie nauczył, i puchliny dostał.


Do Króla
A czy godzi się spytać, najjaśniejszy panie?
powiadają, a bardzo wielu takie zdanie,
Iż królowie przyjaciół nigdy nie miewali.
Więc czego owd dawni smutnie doznawali,
Teraźniejsi doznają. Wstręt mam temu wierzyć.
Choćby bowiem stąd tylko los monarchów mierzyć,
Godni by użalenia bardziej niż zazdrości.
Tron, prawda, miejsce zacne, pełne wspaniałości,
Ale cóż i po tronie, kiedy nicht nie kocha?
Moc czynienia szczęśliwych nie jest to rzecz płocha.
I skarby wiele ważą, i powaga dzielna,
I pamięć wielkich czynów w sławie nieśmiertelna.
Ale to wszystko czczością, gdy serce nie czuje.
Człek zwierzę towarzyskie; gdy tym nie zyskuje,
Iż w podobnym zaufa, przestaje być człekiem.
Co więc dawniej mówiono, co późniejszym wiekiem,
Co ów Wolter wyraził dowcipnym wierszykiem,
Zwąc każdego z monarchów zacnym niewdzięcznikiem,
Może mnie błąd uwodzi, jednakże w tej mierze
Powtarzam, mości królu, iż temu nie wierzę.
Nie mówię to z podchlebstwa, gardzę tym rzemiosłem;
Wiesz, panie miłościwy, że nim nie urosłem,
Więc mówcie z przekonania, iż to czcze przysłowie.
Mogą mieć przyjaciołów, i prawych, królowie,
Ale czyli ich mają? Ale czy ich mieli?
Mogli mieć i mieć mogą, byle tylko chcieli.
Któż by nie chciał? Chcieć łatwo, lecz dobrze chcieć - sztuka.
Kto winien? - Nie znalezień? czy ten, co nie szuka?
Człowiek prawy, więc skromny, natręctwa się lęka,
Wie, jak słaba u dworów jest cnoty poręka,
Wie, jak przez wielkie tłumy trzeba się przeciskać
Temu, kto chce być znanym i poczciwie zyskać.
Więc rzecz pilnie roztrząsa, czy wart zysk podłości,
I postrzega, że niewart; więc w swojej mierności
Zasklepia się i lepszych zysków w cnocie szuka.
Królu, nie twemu sercu służy ta nauka!
Ale jeśli zwrot morza nad mędrców przemyślność,
Ale jeśli zwrot rzeczy nad najbystrszą zmyślność
Niepoznane, o królu, i z skutków, i znaków,
Tak są jeszcze kryjomsze działania dworaków.
Los podwyższa i wielbi, lecz rzecz dzierżąc w mierze,
Ten, co losu jest panem, i daje, i bierze.
W jego rządzie jedne się rzeczy drugim płacą:
Dał królom wielkość z mocą, dał niesmaki z pracą.
Więc na jedno wstrzymałość, na drugie cierpliwość,
To, panie miłościwy, urządzi szczęśliwość.
Jak ogrodnik przemyślny, gdzie szczepił, gdzie zaciął,
Łgarzem zrobisz Woltera wśród twoich przyjaciół.


Do myśli

Myśli słodka, gdy spokojna!
Bodaj zawsze byłaś u mnie!
Czy to pokój, czyli wojna,
Czy pełno, czy pustki w gumnie,
Słodzisz pracę i daremną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

Bywaj, myśli pożądana!
Co po życiu, kiedy w troskach
Biedzisz z zmroku aż do rana!
Smutna w miastach, rzeźwisz w wioskach:
Tu przestajesz być nikczemną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

Myśli słodka i spokojna!
Uszczęśliwiaj po kryjomu.
Myśli prawa i dostojna!
Jakeś weszła, trwaj w mym domu!
Wszystko ma postać przyjemną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną.

Przyjaciele, siądźmy w cieniu!
Siądźmy w cieniu tej topoli!
Orzeźw, słodka, w odpocznieniu,
Daj się ucieszyć do woli!
Niech czują rozkosz wzajemną,
Gdy ja z tobą, a ty ze mną!

Kryształ i diament
Darmo być tym, do czego kto się nie urodził.
Kryształ brylantowany wielu oczy zwodził;
Gdy się więc nad rubiny i szmaragi drożył,
Ktoś prawdziwy dyjament z nim obok położył.
Zgasł kryształ, a co niegdyś jaśniał u obrączki,
Ledwo go potem złotnik chciał zażyć do sprzączki.


Dobroczynność
Chwaliła owca wilka, że był dobroczynny.
Lis to słysząc spytał ją: "W czymże tak uczynny?"
"I bardzo - rzecze owca - niewiele on pragnie.
Moderat! mógł mnie zajeść, zjadł mi tylko jagnię."
 

Doktor
Doktor widząc, iż mu się lekarstwo udało,
Chciał go często powtarzać. Cóż się z chorym stało?
Za drugim, trzecim razem bardzo go osłabił,
Za czwartym jeszcze bardziej, a za piątym zabił.


Doktor i zdrowie
Rzecz ciekawą, lecz trudną do wierzenia powiem:
Jednego razu doktor potkał się ze zdrowiem.
On do miasta, a zdrowie z miasta wychodziło.
Przeląkł się, gdy to postrzegł, lecz że blisko było,
Spytał go: "Dlaczegoż to tak spieszno uchodzisz?
Gdzie idziesz?" Zdrowie rzekło: "Tam, gdzie ty nie chodzisz."

Dwa psy
"Dlaczego ty śpisz w izbie, ja marznę na mrozie?" -
Mówit mopsu tłustemu kurta na powrozie.
"Dlaczego? Ja ci zaraz ten sekret wyjawię -
Odpowiedział mops kurcie - ty służysz, ja bawię."


Dwa żółwie
Nie żałując sił własnych i ciężkiej fatygi
Dwa żółwie pod zakładem poszli na wyścigi.
Nim połowę do mety drogi ubieżeli,
Spektatorowie poszli, sędziowie zasnęli.
Więc rzekła im jaskółka: "Lepiej się pogodzić;
Pierwej niżeli biegać nauczcie się chodzić."
 


Jastrząb i sokół
Niech zważa, z kim ma sprawę, kto chce być junakiem.
Jastrząb, że się z niejednym dobrze spotkał ptakiem,
Chciał sokoły wojować. Śmiał się sokół lotny.
Na koniec z zuchwałości takowej markotny
Porwał go, a gdy ostre szpony wskroś przebodły,
Rzekł: "Daruję cię życiem, boś dla mnie zbyt podły."
Szpecą sławę zwycięstwa mdlę nieprzyjacioły.
Jastrzębie na przepiórki, orły na sokoły.


Kulawy i ślepy
Niósł ślepy kulawego, dobrze im się działo;
Ale że to ślepemu nieznośne się zdało,
Iż musiał zawżdy słuchać, co kulawy prawi,
Wziął kij w rękę: "Ten - rzecze - z szwanku nas wybawi."
Idą; a wtem kulawy krzyknie: "Umknij w lewo!"
Ślepy wprost, i choć z kijem, uderzył łbem w drzewo.
Idą dalej. Kulawy przestrzega od wody;
Ślepy w bród: sakwy zmaczał, nie wyszli bez szkody.
Na koniec przestrzeżony, gdy nie mijał dołu,
I ślepy, i kulawy zginęli pospołu.
I ten winien, co kijem bezpieczeństwo mierzył,
I ten, co bezpieczeństwa głupiemu powierzył.

Lew i zwierzęta
Lew, ażeby dał dowód, jak wielce łaskawy,
Przypuszczał konfidentów do swojej zabawy.
Polowali z nim razem, a na znak miłości
On jadł mięso, kompanom ustępował kości.
Gdy się więc dobroć taka rozgłosiła wszędy,
Chcąc im jawnie pokazać większe jeszcze względy,
Ażeby się na łasce jego nie zawiedli,
Pozwolił, by jednego spośród siebie zjedli.
Po pierwszym poszedł drugi i trzeci i czwarty.
Widząc że się podpaśli, lew choć nie obżarty,
Żeby ująć drapieży, a sobie zakału,
Dla kary, dla przykładu zjadł wszystkich pomału.


Lis i osieł
Lis stary, wielki oszust, sławny swym rzemiosłem,
Że nie miał przyjaciela, narzekał przed osłem.
"Sameś sobie w tym winien - rzekł mu osieł na to -
Jakąś sobie zgotował, obchodź się zapłatą."
Głupi ten, co wniść w przyjaźń z łotrem się ośmiela:
Umiej być przyjacielem, znajdziesz przyjaciela.
 

Lew i zwierzęta 2
Gdy się wszystkie zwierzęta u lwa znajdowały,
Był dyskurs: jaki przymiot w zwierzu doskonały.
Słoń roztropność zachwalał; żubr mienił powagę,
Wielbłądy wstrzemięźliwość, lamparty odwagę,
Niedźwiedź moc znamienitą, koń ozdobną postać,
Wilk staranie przemyślne, jak zdobyczy dostać,
Sarna kształtną subtelność, jeleń piękne rogi,
Ryś odzienie wytworne, zając rącze nogi,
Pies wierność, liszka umysł w fortele obfity,
Baran łagodność, osiet żywot pracowity.
Rzekł lew, gdy się go wszyscy o zdanie pytali:
"Według mnie, ten najlepszy, co się najmniej chwali."



Lis i wilk
Wpadł lis w jamę, wilk nadszedł, a widząc w złym stanie,
Oświadczył mu żal szczery i politowanie.
"Nie żałuj - lis zawołał - chciej lepiej ratować."
"Zgrzeszyłeś, bracie lisie, trzeba pokutować."
I nadgroda, i kara zarówno się mierzy:
Kto nikomu nie wierzył, nikt temu nie wierzy.

Lis młody i stary
Młody lis, nieświadomy myśliwych rzemiosła,
Cieszył się, że szerść nowa na zimę odrosła.
Rzekł stary: "Bezpieczeństwo tych ozdób nie lubi.
Nie masz się z czego cieszyć, ta nas piękność gubi."


Łakomy i zazdrosny
Porzuciwszy ojczyznę i żony, i dzieci,
Szedł łakomy z zazdrosnym, Jowisz z nimi trzeci.
Gdy kończyli wędrówkę, bożek im powiedział:
"Jestem Jowisz i żeby każdy o tym wiedział,
Proście mnie o co chcecie, zadosyć uczynię
Pierwszemu, a drugiemu w dwójnasób przyczynię."
Nie chce być skąpy pierwszym i stanął jak wryty.
Nie chce mówić zazdrosny, równie nieużyty.
Na koniec, kiedy przeprzeć łakomcę nie może:
"Wyłup mi jedno oko - rzecze - wielki boże!"
Stało się. I co mieli zyskać w takiej dobie,
Stracił jedno zazdrosny, a łakomy obie.

Małżeństwo
Chwałaż Bogu, widziałem małżeństwo niemodne,
Stadło wielce szczęśliwe, uprzejme i zgodne.
Stateczna była miłość z podziwieniem wielu -
To szkoda, że mąż umarł w tydzień po weselu!



Malarze
Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:
Piotr dobry, a ubogi; Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.
Dlaczegoż los tak różni mieli ci malarze?
Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze.


Mądry i głupi
Nie nowina, że głupi mądrego przegadał;
Kontent więc, iż uczony nic nie odpowiadał,
Tym bardziej jeszcze krzyczeć przeraźliwie począł;
Na koniec, zmordowany, gdy sobie odpoczął,
Rzekł mądry, żeby nie był w odpowiedzi dłużny:
"Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny."


Niedźwiedź i liszka
Rozumiejąc, że będzie towarzyszów bawił,
Niedźwiedź, według zwyczaju, nic do rzeczy prawił.
Znudzeni tymi bajki, gdy wszyscy drzymali,
Gniewał się wilk na liszkę, że niedźwiedzia chwali.
Rzekła liszka: "Mnie idzie o ochronę skóry:
Niezgrabną ma wymowę, lecz ostre pazury."

Orzeł i jastrząb
Orzeł, nie chcąc się podłym polowaniem bawić,
Postanowił jastrzębia na wróble wyprawić.
Przynosił jastrząb wróble, jadł je orzeł smacznie.
Zaprawiony na koniec przysmaczkiem nieznacznie,
Kiedy go coraz żywszy apetyt przenika,
Zjadł ptaszka na śniadanie, na obiad ptasznika.

Pan i pies
Pies szczekał na złodzieja, całą noc się trudził.
Obili go nazajutrz, że pana obudził.
Spał smaczno drugiej nocy, złodzieja nie czekał,
Ten dom skradł; psa obili za to, że nie szczekał.


Pijaństwo

Skąd idziesz?" Ledwo chodzę". Słabyś?" I jak jeszcze.
Wszak wiesz, że się ja nigdy zbytecznie nie pieszczę,
Ale mi zbyt dokucza ból głowy okrutny".
Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny.
Przejdzie ból, powiedzże mi, proszę, jak to było?
Po smacznym, mówią, kąsku i wodę pić miło".
Oj, niemiło, mój bracie! bogdaj z tym przysłowiem
Przepadł, co go wymyślił; jak było, opowiem.
Upiłem się onegdaj dla imienin żony;
Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony
Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada
Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada,
Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,
Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.
Trwała uczta do świtu. W południe się budzę,
Cięży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę;
Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący.
Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący,
Hanyżek mnie zaleciał, trochę nie zawadzi.
Napiłem się więc trochę, aczej to poradzi:
Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej było,
Wtem dwóch z uczty wczorajszej kompanów przybyło.
Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi?
Jak częstować, a nie pić? i to się nie godzi;
Więc ja znowu do wódki, wypiłem niechcący:
Omne trinum perfectum , bo trunek gorący
Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie zdrowy,
Ustały i nudności, ustał i ból głowy.
Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany,
Wtem obiad zastaliśmy już przygotowany.
Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej, my za nim,
Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę ganim,
A tymczasem butelka nietykana stoi.
Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności boi,
Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi:
Kieliszek jeden, drugi zdrowiu nie zawadzi,
A zwłaszcza kiedy wino wytrawione, czyste:
Przystajem na takowe prawdy oczywiste.
Idą zatem dyskursa tonem statystycznym
O miłości ojczyzny, o dobru publicznym,
O wspaniałych projektach, mężnym animuszu;
Kopiem góry dla srebra i złota w Olkuszu,
Odbieramy Inflanty i państwa multańskie5,
Liczemy owe sumy neapolitańskie,
Reformujemy państwo, wojny nowe zwodzim,
Tych bijem wstępnym bojem, z tamtymi się godzim,
A butelka nieznacznie jakoś się wysusza.
Przyszła druga; a gdy nas żarliwość porusza,
Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy legli,
Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy postrzegli.
Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta,
Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta,
Pan Jędrzej, przypomniawszy żórawińskie klęski,
Nuż w płacz nad królem Janem: »Król Jan był zwycięski!«
Krzyczy Wojciech: »Nieprawda!« A pan Jędrzej płacze.
Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy tłumaczę,
Pan Wojciech mi przymówił: »Słyszysz waść« - mi rzecze
»Jak to waść! Nauczę cię rozumu, człowiecze«.
On do mnie, ja do niego, rwiemy się zajadli,
Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący przypadli,
Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą wielką,
Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb butelką.
Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!
Cóż w nim? Tylko niezdrowie, zwady, grubijaństwo.
Oto profit: nudności i guzy, i plastry".
Dobrze mówisz, podłej to zabawa hałastry,
Brzydzi się nim człek prawy, jako rzeczą sprosną:
Z niego zwady, obmowy nieprzystojne rosną,
Pamięć się przez nie traci, rozumu użycie,
Zdrowie się nadweręża i ukraca życie.
Patrz na człeka, którego ujęła moc trunku,
Człowiekiem jest z pozoru, lecz w zwierząt gatunku
Godzien się mieścić, kiedy rozsądek zaleje
I w kontr naturze postać bydlęcą przywdzieje.
Jeśli niebios zdarzenie wino ludziom dało
Na to, aby użyciem swoim orzeźwiało,
Użycie darów bożych powinno być w mierze.
Zawstydza pijanice nierozumne zwierzę,
Potępiają bydlęta niewstrzymałość naszą,
Trunkiem według potrzeby gdy pragnienie gaszą,
Nie biorą nad potrzebę; człek, co nimi gardzi,
Gorzej od nich gdy działa, podlejszy tym bardziej
Mniejsza guzy i plastry, to zapłata zbrodni,
Większej kary, obelgi takowi są godni,
Co w dzikim zaślepieniu występni i zdrożni,
Rozum, który człowieka od bydlęcia rożni,
Śmią za lada przyczyną przytępiać lub tracić.
Jakiż zysk taką szkodę potrafi zapłacić?
Jaka korzyść tak wielką utratę nadgrodzi?
Zła to radość, mój bracie, po której żal chodzi.
Ci, co się na takowe nie udają zbytki,
Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą pożytki:
Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i wolna,
Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna,
Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo rządne,
Dostatek na wydatki potrzebnie rozsądne:
Te są wstrzemięźliwości zaszczyty, pobudki,
Te są". Bądź zdrów!" Gdzież idziesz?" Napiję się wódki"
 

Osieł i wół
Osieł, podczas upału szukając ochłody,
Postrzegł, iż pasterz bydło prowadził do wody.
Zbudował się z takowej dobroci człowieka,
A gdy przyczyn postępku tego nie docieka,
Rzekł mu wół: "Cudzy przykład niechaj cię nauczy:
Siebie on, nie nas kocha - żeby zarżnął, tuczy."

Paw i orzeł
Paw się dął, szklniące pióra gdy wspaniale toczył.
Orzeł, górnie bujając, gdy go w locie zoczył,
Rozśmiał się i przeleciał. Wrzasnął paw - w śmiech ptacy.
"Nie znają się - powtarzał- na rzeczach, prostacy."
"Znają się - rzekł mu orzeł - wdzięk cenić umieją,
Ale gardzą przysadą i z dumnych się śmieją."


Pan niewart sługi
"I wziął tylko pięćdziesiąt." "Wieleż miał wziąć?" - "Trzysta.
Tak to z dobrego pana zły sługa korzysta." -
"A za cóż te pięćdziesiąt?" - "Psa trącił." "Cóż z tego?" -
"Ale psa faworyta jegomościnego." -
"Prawda, wielki kryminał, ale i plag wiele." -
"To łaska, że pięćdziesiąt." "I nieprzyjaciele
Taką łaskę wyświadczą." "On najlepszy z panów,
On sto plag nigdy nie dał." "Mów lepiej z tyranów,
Co dom czynią katownią, a na płacz nieczuli,
Z wnętrzności się człowieczych ku sługom wyzuli.
Ten, co gdy był sam sługą, dobre miewał pany,
Porzuciwszy niedawno podłe pasamany,
Co się niegdyś pokornie nazywał Maciejem,
Dziś jest jaśnie wielmożnym mości dobrodziejem.
Zza karety, gdzie stawał, przesiadł się w karetę,
W mundur barwę zamienił, a nader obfite
Mając zacności swojej próby oczewiste,
I herb znalazł, i przodków, i panegirystę.
Niech ziółko w krzaczek idzie, choćby w dąb urosło;
Wolno igrać Fortunie, jej to jest rzemiosło:
Cudotworna, na krzesła przerabia warsztaty."-
"Maciej chłop." "I cóż z tego? ale że bogaty,
Maciej szlachcic". "Niech będzie, ja nie chcę kaduka." -
"Ale Maciej łakomy i złych zysków szuka;
Nie pracą, lecz podejściem majętność pomnożył,
Ale nie kładł, gdzie trzeba, wziął, gdzie nie położył,
Ale Maciej niewdzięczny tym, u których służył,
Ale Maciej bogactwa na złe tylko użył,
Ale Maciej nieludzki - to satyra karze.
Nie dba ona, kto w jakiej zostaje maszkarze,
Odrzuca czczą wielmożność, a gdy z chłostą czeka,
Nie szlachcica, nie chłopa ściga, lecz człowieka.
Śpi jegomość w południe, choć pracy nie użył,
Nie śpi Marcin, noc całą i oka nie zmrużył,
Wolno panom i nadto, zbytek im nie wadzi,
Choć mało, nie godzi się ubogiej czeladzi.
Obudził się jegomość. Marcin, co czul pilnie,
Krząta się, chce, jak może, dogodzić usilnie,
Nadaremne starania! Któż panom dogodzi?
Jak legi, tak wstał niekontent jegomość dobrodziej.
Wszystko mu nie do gustu; noc na kartach strawił,
Wszystko źle; zgrał się wczoraj, klejnoty zastawił.
Przyszedł kupiec z regestrem, termin przypomina,
Trzeba oddać, a nie masz: sto plag dla Marcina!
Płacze w kącie. Więc krnąbrny po plagach się schował?
Dali drugie w dwójnasób, za co nie dziękował,
Więc dziękuje, a płacze; opłonął pan przecie
I Marcin, że po drugich nie przyszły i trzecie.
Katów waszych, nie panów, zjadłości igrzyska,
Nędzni! bydlęta z pracy, a sługi z nazwiska,
I płakać warn nie wolno, mówić jeszcze gorzej.
Przyjdzie kara za słowem okrutna tym sporze).
Paweł skąpy na czeladź, na zbytki utratny,
Za to, że od pół roka służący niepłatny
Prosił go o posiłek, łaknący czas długi,
Dał plag dwieście za strawne, a sto za zasługi.
Hojny pan! sterna karze, a płaci dziesiątkiem.
Nieźle zapomożony sługa takim wziątkiem
Milczy, a widząc, że się nie doprosi snadnie,
Co widocznie nie zyskał, po cichu ukradnie.
Zasmakuje rzemiosło, ażci złodziej w domu.
Zaprawił się na małej kwocie po kryjomu,
Pójdzie dalej. Z początku trwożny i przelękły
Ośmieli się: już kłódki, już zawiasy pękły;
Skradł skarbiec, zniknął z oczu, a odmienny stanem,
Przez kradzież (jak to teraz) zostanie i panem."
"A któż to teraz okradł?" - "Nie odpowiem snadnie,
Raczej pytaj, mój bracie, kto teraz nie kradnie.
Stracił ten kunszt odrazę, przemyślnych oświeca,
Dla głupich, dla ubogich tylko szubienica.
Inaczej o tych rzeczach świat mądry rozumie,
Nie karzą, że kto okradł, lecz że kraść nie umie.
Ale to nie o sługach. Zwyczajne u dworu
Są stopnie: jedne zysku, ą drugie honoru.
Jaśnie wielmożny tyran, bożek okoliczny,
Dla większej wspaniałości raczy mieć dwór liczny.
Stąd wyższe urzędnik!, niższe posługacze:
Pan koniuszy, co bije, masztalerz, co płacze;
Pan podskarbi, co kradnie, piwniczny, co zmyka;
Sługa pieszy, dworzanin, co ma pacholika,
Pokojowiec przez zaszczyt wspaniałemu sercu,
A dlatego, że szlachcic, bierze na kobiercu.
Pan architekt, co planty bez skutku wymyśla,
Pan doktor, co zabija, sekretarz, co zmyśla;
Pan rachmistrz, co łże w liczbie, gumienny, co w mierze;
Plenipotent, co w sądzie, komisarz, co bierze
Więcej jeszcze, jak daje, a złodziejów mniejszych
Kradnąc, sani jest użyty do usług ważniejszych.
Łowczy, co je zwierzynę, a w polu nie bywa;
Stary szafarz, co zawżdy panu potakiwa;
Pan kapitan, co Żydów drze, kiedy się proszą;
Żołnierze, co potrawy na stół w gale noszą;
Kapral, co więcej jeszcze kradnie niż dragani,
I dobosz, co pod okna capstrych tarabani,
A kiedy do kościoła jedzie z gronem gości,
Bije w dziurawy bęben werbel jegomości.
Mają króle marszałków. Co być królem może,
Jak ma być bez marszałka? Gale i podrożę
Szlachci dumny urzędnik, namiestnik powagi,
Wicetyran. Bez niego i chłosty, i plagi
Nie miałyby zaszczytu. On kary rozdawca,
On rozrządziciel męczeństw, on katowni sprawca.
A jak niegdyś przed rzymskim konsulem topory
Niosły kar wykonacze, bezwzględne liktory,
Tak przed srogim marszałkiem sążniste pajuki
Niosą skórom pamiętne boćkowskie kańczuki.
Wchodzi. Zewsząd jęczenia i płacze się wznoszą,
Oprawcy gdy rozkazy srogie nędznym głoszą.
Dom się wrzaskiem napełnia; płacz sług pana cieszy,
Wspaniały jękiem nędznych, płaczem służnej rzeszy,
Rzuca groźnym wspojźrzeniem nieszczęśliwe losy,
Karmią słuch neronowski płaczliwe odgłosy,
A w powszechnym nieszczęsnej czeladzi ucisku,
Gdy przeklęstw, narzekania dań odnosi w zysku,
Czuje, że pan, bo gnębi. Jestźe usłużony?
Bynajmniej, szczęścia tego nie znały Nerony.
Służy wiernie, kto kocha, nie ma sług, kto dręczy.
Niewolnik, co pod jarzmem obelżywym jęczy,
Dźwiga ciężar w przeklęstwie na tego, co włożył.
Klnie los, co się tym zjadlej dla niego nasrożył,
Tym dotkliwszym, odjąwszy wolność, skarat stanem,
Gdy kazał temu służyć, co niewart być panem."



Pszczoły i mrówki
W sąsiedztwie bliskim byty dwie rzeczpospolite:
Pszczoły w ulach, w mrowisku mrówki pracowite.
A że przyjaźń sąsiedzka dumy nie umniejsza,
Często były dysputy, która z nich rządniejsza.
Przyszły czasy jesienne, aż na pszczoły strachy:
Poderżnął skrzętny bartnik wykształcone gmachy,
Powypędzał mieszkańców, wyprzątnął spiżarnie.
Poznały wtenczas pszczoły, że zbierały marnie.
A mrówki widząc smutne ich zbiorów ostatki
Rzekły: "Lepsza jest mierność niż zbytnie dostatki."


Pszczoła i szerszeń
"Idź precz od nas, próżniaku niegodzien żywienia!" -
Mówiła, żądłem grożąc, pszczoła do szerszenia.
"Prawdę mówisz - rzekł szerszeń - i mnie to obchodzi;
Ale żeś pracowitsza, czyż się łajać godzi?
Jestem w nędzy, lepiej się nade mną użalić
Niżeli żądłem straszyć i samej się chwalić."


Przyjaciel
"Uciekam się - rzekł Damon - Aryście, do ciebie,
Ratuj mnie, przyjacielu, w ostatniej potrzebie:
Kocham piękną Irenę. Rodzice i ona
Jeszcze na moje prośby nie jest nakłoniona."
Aryst na to: "Wiesz dobrze, wybrany z wśród wielu,
Jak tobie z duszy sprzyjam, miły przyjacielu.
Pójdę do nich za tobą!" Jakoż się nie lenił:
Poszedł, poznał Irenę i sam się ożenił.

Przestroga młodemu
Wychodzisz na świat, Janie. Przy zaczęciu drogi
Żądasz zdania mojego i wiernej przestrogi.
Dam, na jaką się może zdobyć moja możność,
W krótkich ją stówach zamknę: Miej, Janie, ostrożność!
Wchodzisz na świat. Krok pierwszy stawić nie jest snadno,
Zewsząd cię zbójcy, zdrajcy, filuty opadną,
Zewsząd łowcy przebiegli, kształtną biorąc postać,
Będą czuwać, jakby cię w sidła swoje dostać;
Wpadniesz, jeśli się pierwej dobrze nie uzbroisz.
Słusznie się więc twych kroków pierwiastkowych boisz.
Rzadki na świat przychodzień, który by obfito
Nie zapłacił na wstępie oszukania myto.
Strzeż się, nie żebyś grzeszył zbytnim nieufaniem,
Roztropna jest ostrożność. Piotr szedł za jej zdaniem.
Średniej się drogi trzymał i tak kroki zmierzał,
Że ani zbytnie ufał, ani nie dowierzał.
Piotr ocalał i chociaż podejścia nie szukał,
Choć szedł drogą podściwych, filutów oszukał.
A to jak? Tak jak ślepy. Ten, gdzie się obraca,
Nim stąpi, kijem pierwej bezpieczeństwa maca.
Miej się na ostrożności, nicht cię nie oszuka.
Znajdziesz Pawła na wstępie, co przychodniów szuka.
Stary to mistrz i profes w filutów zakonie,
Zna on nie tylko panów, ale psy i konie.
Układa się i łasi, powierzchownie grzeczny,
Z miny, z gestów podściwy, uprzejmy, stateczny,
Temu rady dodaje, z tym się towarzyszy,
Tamtemu niby zwierza, co od drugich słyszy,
Trwożny, czy kto nie patrzy, czy kto nie podsłucha,
Zawżdy ma coś w rezerwie i szepce do ucha,
Rai, strzeże, poznaje i godzi, i rożni.
Przeszli przez jego ręce szlachetni, wielmożni,
Przeszli, a z tych, co zdradnie całował i ściskał,
Żadnego nie wypuścił, żeby co nie zyskał.
Znajdziesz po nim Macieja, co już resztą goni.
Przechodzi dotąd wszystkich wytwomością koni,
Ekwipaż po angielsku, z francuska lokaje,
A choć do dalszych zbytków sposobu nie staje,
Choć nicht borgować nie chce, przykrzą się dłużnicy,
Przecież Maciej paradnie jedzie po ulicy,
Przecież laufry przed końmi, Murzyn za karetą.
Chcesz wiedzieć tajemnicę przed światem ukrytą?
Nauczysz się, bylebyś tym szedł, co on, torem,
Bylebyś się pożegna} z cnotą i honorem,
Bylebyś czoło stracił, dojdziesz przedsięwzięcia.
Zbądź się wstydu, a język trzymaj od najęcia,
Czołgaj się, a gdy podłość rozpostrzesz najdalej,
Dokażesz, że przed tobą będą się czołgali.
Zyskasz korzyść niecnotą, ale to zysk podły.
Nie tymi prawe szczęście obwieszcza się źrodły;
Strzeż się więc takich zdobycz, co czynią zelżywym.
Jesteś w wiośnie młodości, w tym wieku szczęśliwym,
Co do wszystkiego zdatny. Do użycia wzywa
Rozkosz miła z pozoru, w istocie zdradliwa,
Uwdzięcza bite ślady, lecz choć mile pieści,
Kładzie żółć przy słodyczy, ciemię z kwiaty mieści,
Omamia nieostrożnych zdradnymi kompany.
Będziesz na pierwszym wstępie uprzejmie wezwany
Od rzeszy grzeczno-modnej, rozpustnie wytwornej.
Tam się nauczysz w szkole przebiegłej, wybornej,
Jak grzecznie rozposażyč zbiory przodków skrzętne,
A ślady wspaniałości stawiając pamiętne,
Niesłychanymi zbytki i treścią rozpusty
Zawstydzać marnotrawców i dziwić oszusty.
Nauczysz się, jak prawom można się nie poddać,
Jak dostać, kiedy nie masz, dostawszy nie oddać,
Jak zwodzić zaufanych, a śmiać się z zwiedzionych,
Jak w błędzie utrzymywać sztucznie omamionych,
Jak się udać, gdy trzeba, za dobrych i skromnych,
Jak podchlebiać przytomnym, śmiać się z nieprzytomnych,
Jak cnocie, gdy ją znajdziesz, dać zelżywą postać,
Jak deptać wszystkie względy, byle swego dostać,
Jak wziąwszy grzeczną tonu modnego postawę,
Dla żartu dowcipnego szarpać cudzą sławę,
Jak się chlubić z niecnoty, a w wyrazach sprośnych
Mieszać fałsz z zuchwałością w tryumfach miłosnych.
Taka to nasza młodzież! Po skażonej wiośnie
Jaki plon, jaki owoc w jesieni urośnie?
Rzuć okiem na Tomasza: słaby, wynędzniały,
Dwudziestoletni starzec. Poszły kapitały,
Poszły wioski, miasteczka, pałace, ogrody,
Jęczy nędzarz, a pamięć niepowrotnej szkody
Truje resztę dni smutnych, co je wlecze z pracą.
Taka korzyść rozpusty, tak się zbytki płacą.
Uszedłeś marnotrawców, wpadniesz w otchłań nową.
Ci to są, co z romansów zawróconą głową,
Bohatyry miłosne, żaki teatralni,
Trawią wiek u nóg bogiń przy ich gotowalni.
Westchnienia ich kunsztowne do Filidów modnych,
Kaloandry w afektach wiernych a dowodnych
Jęczą nad srogim losem, a boginie cudne,
Raz uprzejme, drugi raz dzikie i odludne,
Czy się zechcą nasrożyć, czy wdzięcznie uśmiechać,
Dają im tylko wolność rozpaczać i wzdychać.
Strzeż się matni zdradliwych, w które płochych mieści
Zbyt czuły na podstępy zawżdy kunszt niewieści.
Strzeż się sideł powabnych, w które młodzież wabią.
Choć sztuką zdradę skryją, pęta ujedwabią,
Przecież w nich wolność ginie, czas się drogi traci,
Zysk wdzięcznych sentymentów w cnoty nie bogaci.
A Filida tymczasem, gdy ją statek smuci,
Dla nowego Tyrsysa dawnego porzuci.
Skacz ze skały, w miłosnych pętach niewolniku,
Albo siadłszy w zamysłach przy krętym strumyku,
Gadaj z echem, płaczący na płonne nadzieje;
Twoja Filis tymczasem z głupiego się śmieje.
Nie masz tego w romansach, ale jest na jawie.
Ktokolwiek się tej płochej poświęcił zabawie,
Nie inszą korzyść żądań zniewieściałych zyska,
Czyli politowana wart, czy pośmiewiska,
Niech boginie osądzą. Ty zważ, co cię czeka.
Boginie są, mój Janie, czcij je, lecz z daleka.
Nie, żebyś był odludkiem. Znajdziesz nawet w mieście,
Co umysł mając męski, powaby niewieście,
Szacowne bardziej cnotą niż blaskiem urody,
Mimo zwyczaj powszechny, mimo przepis mody
Śmią pełnić obowiązki, a proste Sarmatki
Są i żony podściwe, i starowne matki;
Romans je w obowiązkach nigdy nie rozgrzysza.
Z takich gniazd, jeśli znajdziesz, szukaj towarzysza;
I znajdziesz. Niech odszczeka, co je trzy rachował.
Nie będę ja zbyt ostrą satyrą brakował.
Są, a często, choć pozór przeciwnie obwieszcza,
W uściech ptochość, a cnota w sercu się umieszcza.
Wojciech - mędrzec ponury, łapie młodzież żywą,
A najeżony miną poważnie żarliwą,
Nową rzeczy postawą gdy dziwi i cieszy,
Same wyroki głosi zgromadzonej rzeszy.
Za nic dawni pisarze, stare księgi - fraszki,
Dzieła wieków to płonne u niego igraszki.
Filozof, jednym słowem, i miną, i cerą,
Unosi się nad podłą gminu atmosferą,
Depce miałkośč uprzedzeń, a dając, co nie ma,
Stwarza nowy rząd rzeczy i wiary systema.
Z daleka od tej szkoły, z daleka, mój Janie!
Powabne tam jest wejście, wdzięczne przywitanie,
Ale powrót fatalny. Zły to rozum, bracie,
Co się na cnoty, wiary zasadza utracie.
Ochełznaj dumne zdania pokory munsztukiem,
Wierz, nie szperaj, bądź raczej cnotliwym nieukiem
Niż mądrym, a bezbożnym. Tacy byli dawni,
Równie, a może więcej naukami sławni,
Przodki twoje podściwe, co Boga się bali,
Co mogli, co powinni, oni roztrząsali,
Umieli dzielić w zdaniu, o czym sądzić można,
Od tego, w czym nauka próżna i bezbożna.
Na co rozum, dar boży, jeśli bluźni dawcę?
Mijaj, Janie, bezbożnych maksym prawodawcę,
Mijaj mądrość nieprawą. Ta niech tobą rządzi,
Co do cnoty zaprawia, w nauce nie błądzi,
Co prawe obowiązki bezwzględnie okryśla,
Co zna ludzką ułomność, w zdaniach nie wymyśla,
Co się łącząc z podściwym staropolskim gminem,
Nie każe ci się wstydzić, żeś chrześcijaninem.




Prawda, satyryk i panegirysta
Rzadko kłamca z swojego rzemiosła korzysta.
Zeszli Prawdę satyryk i panegirysta.
Chcieli od niej nadgrody za podjętą pracę:
Jakeście zasłużyli - rzekła - tak zapłacę."
W tym radośni, od Prawdy wzięli w podarunku
Każdy pełne naczynie przyprawnego trunku.
Jaki był, skosztowawszy poznali po szkodzie:
Pierwszy znalazł truciznę w żółci, drugi w miodzie.

Potok i rzeka
Potok szybko bieżący po pięknej dolinie
Wymawiał wielkiej rzece, że pomału płynie.
Rzekła rzeka: "Nim zejdą porankowe zorza;
Ty prędko, ja pomału wpadniemy do morza."


Podróżny i kaleka
Nie skarżyłem na ludzi, nie skarżył na losy,
Choć musiałem iść w drogę ubogi i bosy.
Wtem, gdy razu jednego do kościoła wchodzę,
Postrzegłem: leży żebrak bez nogi na drodze.
Nauczył mnie tym bardziej milczeć ów ubogi:
Lepiej mnie bez obuwia niż jemu bez nogi.




Podróżny
Gniewał się wędrujący i przeklinał bogi,
Że mu deszcz ustawiczny przeszkadzał do drogi
Tymczasem z boku czuwał nań rozbójnik chciwy
Puścił strzałę. Ale że przemokły cięciwy,
Padła bez żadnej mocy. Zrazu przestraszony,
Kiedy poznał, że deszczem został ocalony,
Przestał bogi przeklinać, nie złorzeczył słocie.
Często, co złe z pozoru, dobre jest w istocie.


Podróż Pańska do Księcia Stanisława Poniatowskiego
A najprzód, mości książę, trzeba o tym wiedzieć,
Że jeśli dobrze jeździć, lepiej w domu siedzieć,
Lepiej z władzy udzielnej korzystać, choć w kącie
Niźli peregrynować w cudzym horyzoncie
I trudzić się niewczasem, żeby ludzi poznać.
Chcesz, czym są, czym być mogą, rozeznać i doznać,
Znajdziesz to i u siebie, wszędzie lud jest ludem,
A jeśli w tłoku szczęściem albo raczej cudem
Znajdziesz, co wart szukania, znajdziesz bez podróży.
Lepiej hazard częstokroć niż praca usłuży.
Chcesz odkryć, jak złość w kunszta przemożna i płodna,
Jak cnotliwym dotkliwa, filutom wygodna,
Jak zuchwała odkrycie, zdradna po kryjomu:
Na co jeździć daleko, powróć się do domu.
Znajdziesz to, czego szukasz, i w prawą i w lewą,
A jak wieczystym trwaniem wybujałe drzewo
Ćmi krzaki i zagłusza, co by owoc niosły,
Tak złość cnocie zdradnymi uwłacza rzemiosły.
Wróćmy się do podróży. Wyjeżdżasz, rozumiem,
I chociaż wieszczym duchem zgadywać nie umiem,
Pewnie jedziesz, ton dobry kędy jeździć każe -
Zagęściły gościńce polskie ekwipaże.
pewnieś chory dla wody, a że Karlsbad blisko,
Zaciągnąłeś takowej słabości nazwisko,
Co do Spa zaprowadza. Kazały doktory:
Raźny, hoży, rumiany, a z tym wszystkim chory,
Ażeby zdatną czerstwość sprowadził z zagranic,
Spieszy pędem niezwykłym do wód kasztelanie.
Już trzykroć się kurował i trzy wioski stracił.
Cóż po wioskach bez zdrowia? Choć drogo zapłacił,
Więcej zyskał. - Cóż przede? - Nie do wód on spieszył.
Trzy tylko szklanki wypił, ale się ucieszył,
Ale mód nowych nawiózł, z książęty się poznał,
Ale wdzięcznych korzyści i awantur doznał,
Ale księżnom, księżniczkom głowy pozawracał,
Trzy banki złota wygrał, stoły powywracał.
Złoto w zdobycz, Niemiec w płacz, co nad bankiem siedział.
A cały rodzaj ludzki wtenczas się dowiedział,
Co to jest polski rezon. Spazmów i waporów
Nie uleczyły wody, trzeba do doktorów.
Gdzie doktorzy? W Paryżu, gdzież indziej być mogą?
Zlękła się starościna nad takową drogą,
Musi Paryż odwiedzić! Nie tracąc momentów
Leci więc, gdzie stolica miłych sentymentów,
Za paszportem miłości Teppera i Blanka,
Leci w źródło rozkoszy strapiona kochanka,
Leci szaleć na widok. Zajaśniał wiek złoty
Pełzną wsie, pełzną miasta, mnożą się klejnoty,
Adoratory jęczą, brzmi ogromna chwała,
Wzniosła honor narodu matrona wspaniała.
Trzeba wrócić. Powraca heroina nasza,
Zapomniała po polsku, ani wie, co kasza,
Słabią nerwy sarmackie jednostajne pląsy,
W mdłość wprawują żupany, kontusze i wąsy.
Widzi, ach! jak to wspomnieć bez rzewnego żalu,
Widzi podłe dworzyszcza po sławnym Wersalu,
Widzi folwark po Luwrze. - W dwójnasób wapory.
Niechże sobie choruje. Nie twoje to wzory.
Jedziesz w kraj, rodowita ciekawość cię budzi,
Chcesz zwiedzić Polskę, Litwę, nawet być na Żmudzi.
Stój! co rzecze Warszawa, tam nie masz Fokshalu.
Ale gdy się wydzierasz nie bez mego żalu,
Pozwól, niech się przynajmniej przysłużę, jak mogę,
Świadom, dam ci niektóre przepisy na drogę.
Aby dziwił sąsiady i kraj okoliczny,
Kiedy pań do dóbr jedzie, musi mieć dwór liczny.
W jednej karecie doktor, felczer i z kuchmistrzem,
W drugiej fryzjer, pasztetnik, piwniczny z rachmistrzem,
Ojciec Majcher kapelan z bibliotekarzem,
Pań marszałek z podskarbim, łowczy z sekretarzem.
Z tych pierwszy najcelniejszy od spraw pańskich walnych,
Drugi za nim od listów rekomendacjalnych.
On gruntownie posiada Polaka sensata,
A gdy pisze do mościom i pana, i brata,
Wskroś polszczyznę dziurawiąc łaciną jak ćwieki,
"Bóg zapłać" i "bogdaj zdrów" cytuje z Seneki.
Dopieroż pan w karecie z przyjaciółmi swymi,
Przyjaciółmi, z zagranic nakłady wielkimi
Co ledwo posprowadzał: opasłej figury
Siedzi Szwajcar filozof, z nim Anglik ponury,
Głębokomyślny mędrzec, wszechskrytości badacz,
Francuz grzecznouprzejmy, świegotliwy gadacz,
Gdy drzymią filozofy, w dyskursach przyjemnych
Łże o swoich przypadkach i morskich, i ziemnych,
A czyli peroruje, czy szepce do ucha,
Drwi i z tych, co drzymają, i z tego, co słucha.
Przy karecie ci jadą, ci skaczą, ci idą:
Kozak z spisą, z kołczanem Murzyn, Tatar z dzidą;
Wozy za tym i wózki, bryki i kolaski,
Tu kufry, tam tłomoki i paki, i faski.
Na wozach, wózkach, konno, pieszo pędzi zgraja,
Ten już okradł, ten kradnie, tamten się przyczaja.
Żyd płacze, pań podskarbi że mu nie zapłacił,
Chłop stęka, czapki pozbył i bydlę utracił,
Wziął przez łeb za zapłatę, klnie, o pomstę woła,
Krzyk, jęk, wrzawa za pańskim dworem dookoła -
Znać wielkość. Już do hrabstwa pań swego zawitał:
Tłum suplik. Wziął je hajduk, jegomość nie czytał.
Pań komisarz natychmiast po folwarkach gości,
Wziął sto kijów gumienny, sto plag podstarości,
Ekonom wpadł w rachunki, wzięto go pod wartę,
Dał tysiąc w gotowiźnie, a cztery na kartę,
Więc dobry, więc przykładny, a na znak wdzięczności
Wziął przywilej na kradzież do pierwszej bytności.
Nowe planty natychmiast z górną swoją radą
Pań wynalazł, chłop płaci, a niźli odjadą,
Ułożone projekta dla zysku, wygody:
Wiatraki po nizinach, młyn w górze bez wody,
Rowy w piasku, gdzie chmielnik, tam sadzić winnice,
Krzaki w ścieżki wycinać, a lasy w ulice,
Z łąk na piasek dla trawy pozawozić darnie,
Z pasieki dla wygody zrobić królikarnię,
Gdzie staw, ma być zwierzyniec, a gdzie pasą owce,
Sypać wzgórki, niech błądzą pomiędzy manowce,
Pasterkom, aby grały, pokupować flety.
Niech wójt chłopom w niedzielę tłumaczy gazety,
W poniedziałek dla dzieci kurs architektury,
Botanika we środę, a ciągłymi sznury
Niechaj pierwej ksiądz pleban uczy dobrze mierzyć,
Potem może napomknąć, jak potrzeba wierzyć.
Tak to drudzy, a nie ty. Wstydźże się, mój książę!
Przyjaźń, co mnie słodkimi węzły z tobą wiąże,
Każe mówić. Ci wszyscy, co cię otaczają,
Wierz mi, na gospodarstwie wcale się nie znają.
Ten najbardziej, co prawi, abyś uszczęśliwiał.
Kogo? Chłopów? To bydło, on będzie wydziwiał
Poty, aż twoich kmieciów przerobi w szlachcice,
Nie wierz mu, to pogorszy wszystkie okolice.
On mówi, żeśmy wszyscy synowie Adama,
Ale my od Jafeta, a chłopi od Chama:
Więc nam bić, a im cierpieć, nam drzeć, a im płacić,
Nie powinien pań swoich przywilejów tracić,
A zwłaszcza kiedy dawne i zysk z nich gotowy.
Jedźże teraz w twą podróż, a powracaj zdrowy.

 - Powrót -