Ś
CZARNA KSIĘŻNICZKA Z SZAMOTUŁ
                                             Marian Orłoń

Okrutny los spotkał Halszkę, córkę wojewody Górki, pana na szamotulskim zamku.
Choć piękna była nad podziw, a złociste włosy, zdobiące głowę niby korona, miano księżniczki jej nadały, urodę swoją musiała pod żelazną maską ukrywać, zamknięta w zamkowej baszcie.
A wszystko dlatego, że zwykłego dworzanina ośmieliła się pokochać.
Nie o takim przecież zięciu marzył dumny ojciec.
Śnił mu się prawdziwy książę, a nie skromny dworski pisarz, bo taką pracę wykonywał wybrany Halszki.
A zasłużył sobie na jej względy nie urodą, choć i tej mu nie brakowało, a czynem, który mógł życiem przypłacić.
Otóż pewnego dnia wojewoda szamotulski urządził wielkie polowanie.
Zjechała na nie okoliczna szlachta, wzięła w nim również udział Halszka.
Otoczona licznym gronem młodzieży z uwagą obserwowała łowy.
Lasy rozbrzmiewały hukiem wystrzałów, dźwiękami myśliwskich rogów, pokrzykiwaniami naganiaczy.
Gęsto padały zające, dziki i niedźwiedzie.
I oto jeden z nich, raniony niegroźnie, ale rozjuszony bólem rzucił się na najbliżej stojących, wśród których była i Halszka. Śmiertelne niebezpieczeństwo zawisło nad jej głową.
Wtedy ów dworzanin, będący pisarzem na dworze, nie bacząc na niebezpieczeństwo, drogę niedźwiedziowi zagrodził. W starciu ze zwierzęciem sam odniósł ciężkie rany, ale życie księżniczki Halszki ocalił.
Obudził tym czynem w jej sercu uczucie wielkie, które również odwzajemniał.
Nie godził się jednak na tę miłość dumny magnat.
I choć zadbał o cyrulika, który opiekę nad rannym sprawował, i gotów był sowicie dworzanina wynagrodzić, o trwałym związku między młodymi słyszeć nawet nie chciał.
Pisarz dworski szybko wracał do zdrowia, ale bardziej cieszyłaby go ustępliwość wojewody niż gojące się rany.
Choć młodzi spotykali się rzadko i przypadkowo, ich przywiązanie rosło i wkrótce wojewoda uznał, że należy nawet te rzadkie i przypadkowe spotkania ukrócić.
Wezwał więc do siebie córkę i w stanowczych słowach zakazał jej widywania się z ukochanym.
Ciężko przeżyła Halszka ojcowski zakaz. Posmutniała wielce i zamyślona snuła się po zamkowych komnatach, unikając uczt i hucznych zabaw.
A smutek ten tym bardziej się potęgował, gdy jej oczy napotykały na oczy ukochanego, przemierzającego zamkowe podwórze czy mijającego ją na zamkowym korytarzu.
Dostrzegał to surowy ojciec 
i przemyśliwał nad tym, jakby tych dwoje na zawsze rozdzielić.
W końcu uznał, że jedynym wyjściem jest wydalić z dworu niepoprawnego pisarczyka, choć on przecież w niczym nie zawinił. T jak postanowił, tak też uczynił. Odważny dworzanin musiał odejść.
Daremnie wypatrywała jego powrotu piękna Halszka, daremnie nuciła tęskne piosenki, jakby chciała nimi ukochanego przywołać. Mijały miesiące i nastał czas karnawału.
Wojewoda Górka wydał wielki bal maskowy na zamku, by choć w ten sposób nastrój córki poprawić i od smutnych myśli ją oderwać.
Rozdzwonił się zamkowy podjazd, bo goście saniami przyjeżdżali, zaroiło się w zamku od magnackiej i szlacheckiej młodzieży, w przemyślne stroje poprzebieranej, zachęcała do tańca dworska kapela.
Na balowej sali znajdowała się również wojewodzianka Halszka, choć niewielu mogło ją rozpoznać, bo czarna maseczka zakrywała część jej twarzy.
Nie chęć zabawy jednak ją tu przywiodła, a obowiązek gospodyni i dziwne przeczucie, że ten wieczór przyniesie spełnienie jej marzeń. Więcej też czasu spędzała przy oknie, wpatrując się w wysrebrzoną księżycem drogę do zamku, niż w tanecznych korowodach.
W pewnej chwili serce jej zadrżało. W oddali zamajaczyły sanie z zadziwiającą szybkością zbliżające się do zamku. Nie dopuszczała myśli najradośniejszej, by się potem nie rozczarować.
A tymczasem sanie zatrzymały się przed zamkową bramą. Wyskoczył z nich smukły młodzieniec i jakby obawiając się, że nic zostanie wpuszczony, szybko wszedł do zamku.
W kilka chwil później był już na balowej sali.
W korsarskim stroju, z maską na twarzy, niecierpliwie rozglądał się wokół. Wreszcie dostrzegł samotnie stojącą Halszkę i podszedł ku niej.
Nie powiedział co prawda ani słowa, ale od tego momentu zaczął jej szczególne względy okazywać. Jednak pierwsza odezwała się Halszka.
— Tyżeś to ? — spytała.
— Jam — usłyszała znajomy głos, na dźwięk którego serce zabiło jej żywiej.
Odtąd starali się być jak najbliżej siebie, aż w środku nocy, niezauważeni opuścili salę.
Dopiero nad ranem zauważono brak pięknej wojewodzianki. Przeszukano komnaty, ale nie było jej w zamku. Straszna złość ogarnęła wojewodę Górkę, domyślił się bowiem prawdy.
Zwołał służbę, nakazał jej zbiegów odnaleźć i siłą do zamku sprowadzić.
Szukano ich długo, zarówno po okolicznych dworach, jak też w chłopskich chatach.
Daremnie. Dopiero po wielu dniach odnaleziono Halszkę w małym domku myśliwskim, ukrytym wśród lasów, i przywieziono do zamku przed oblicze wojewody.
Jej ukochany polował akurat, stąd uniknął kary. Dowiedziawszy się, co stało się podczas jego nieobecności, już do domku nie wrócił i wszelki ślad po nim zaginął.
Halszkę spotkała zaś straszliwa kara. Bezlitosny i dotknięty w swej dumie ojciec kazał wojewodziankę zamknąć w zamkowej baszcie i na twarz, którą w chwili ucieczki balowa maseczka zakrywała, żelazną maskę nałożyć.
Tak przeżyła lat kilkanaście. Dopiero kiedy dotknęła ją ciężka choroba, zmiękło ojcowskie serce.
Kazał córkę uwolnić, zdjąć żelazną maskę, pokajał się przed nią, ale niestety jej życie gasło.
Niewiele już dni cieszyła się Halszka wolnością, powietrzem i słońcem.
Może dlatego teraz, w niektóre noce, krąży wokół szamotulskiej baszty, nazwanej jej imieniem, by cieszyć się utraconą wówczas wolnością.