Legenda o Orlim Gnieździe
Bardzo dawno temu, gdy nasi przodkowie przywędrowali na ziemie, które my teraz zajmujemy porastały je nieprzebyte puszcze. Ziemia była przepiękna. Urodzajna i przyjazna.
Potężne góry z jednej strony, wielkie morze z drugiej, a z boków szerokie i głębokie rzeki.. Liczne plemiona Słowian wędrowały szukając najdogodniejszych dla siebie siedzib. Szły więc najpierw zastępy wojów odzianych w skóry, zbrojnych w łuki i oszczepy. Kroczyli przodem, torując drogę współziomkom, kobietom, starcom i dzieciom. Każdy z wędrowców dźwigał na plecach swój dobytek.
Byli tacy, którym nie ciążył on wcale, lecz niektórzy uginali się do ziemi pod wypchanymi worami wszelkiego dobra.
Młodzi chłopcy pędzili za ludzką ciżbą stada koni, krów, baranów i kóz. Pochód zamykały groźne oddziały tylnej straży.
Wędrowali tak już tygodniami….miesiącami całymi .
Mijali pustkowia, głębokie wielkie bagna przechodzące w ukwiecone łąki.
Nie zatrzymali się jednak nigdzie na dłużej niż trzeba było, żeby nieco odpocząć.
Mrowie ludzi uparcie posuwało się naprzód. Nie mogły powstrzymać ich ani zdradliwe bagna, ani kuszące ożywczym cieniem doliny, ani szumiące zagajniki, pełne leśnych rusałek i ich czarów.
Na czele zastępów jechali konno wodzowie - trzej rodzeni bracia: Lech, Czech i Rus.
Każdy postawny, dorodny, ale każdy odmiennej natury. Powiadali ludzie, że Lech był szczery i pogodny, Rus poważny i zamknięty w sobie, Czech zaś bystry bardzo, nad wszystko żarty lubił.
Zbliżał się wieczór kolejnego dnia wędrówki, gdy plemiona dotarły na skraj wielkiej, szumiącej puszczy.
Trzej bracia wstrzymali konie, zdumieni pięknem roztaczającego się przed nimi widoku.
Oto stanęli na skraju żyznej doliny przeciętej wijącą się wstążką rzeki. Między niewielkimi wzniesieniami pobłyskiwały nieruchome tafle drobnych jezior, odcinając się ciemnym błękitem od soczystej zieleni traw.
Wokół panowała głęboka cisza, zwiastująca nadejście ciepłej nocy.
Nagle zaszumiały szerokie skrzydła: z rosnącego na pobliskim wzgórzu dębu poderwał się srebrnopióry orzeł i zatoczył szerokie koło na tle zachodzącego słońca.
Rus porwał za luk, chcąc zestrzelić wspaniałego ptaka, lecz Lech powstrzymał go ruchem ręki.
- Oto znak - powiedział - Potężny orzeł założył tu gniazdo, by żyć spokojnie i szczęśliwie do kresu swych dni.
- I ja pozostanę w tej dolinie, a na wzgórzu zbuduję silny gród. Moi ludzie znajdą tu radość i odpoczynek.
- Piękne to miejsce - zgodzili się z nim bracia.
- I słusznie czynisz pozostając tutaj, my jednak iść musimy dalej, bo dolina nie pomieści wszystkich plemion. Los pozwoli, że znajdziemy swoją ziemię.
Stało się, jak rzekli.
Rus i Czech ruszyli w drogę, a po jakimś czasie założyli wspaniałe warownie - jeden na wschodzie, drugi, przeszedłszy przez Karpaty, na południu. Lech zaś pozostał w zielonej dolinie, gdzie wkrótce zadudniły topory, a ludzie z drewnianych kloców wznosić zaczęli swe domy, by żyć w nich i pracować szczęśliwie.
Nie minęło wiele czasu, gdy powstał gród, od gniazda ujrzanego po długiej wędrówce Gniazdnem, a później Gnieznem zwany.
Stał się on wkrótce pierwszą stolicą polskich władców. Przez całe zaś lata od owego wydarzenia para białych orłów wychowywała swe młode na potężnym dębie, wokół którego zbudowano warownię. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy doliny obrali sobie wizerunek srebrnopiórego ptaka za godło.