O  WAWELSKIM  SMOKU,  KRÓLU  KRAKU
I  SZEWCU  SKUBIE
Marian  Orłoń

Strach   padł   na   Kraków   i okolice.   Nieszczęście   zakołatało   do   niejednych   drzwi, smutek   zagościł   w   wielu   domostwach.   Oto   w  pieczarze   pod   Wawelskim Wzgórzem  zamieszkał  potwór straszny,  ogniem i dymem ziejący,  do  ogromnego  jaszczura   podobny,   smokiem   zwany.   Nigdy   nienasycony,   rykiem   potężnym, od którego wawelska skała drżała i ludzkie serca truchlały, pokarmu się doma­gał. Ludzie, chcąc własne życie ratować, swój dobytek pod smoczą jamę podrzucali. Smok pożerał  krowy  i woły,  owce  i barany  i jeszcze  potężniejszym  głosem  o jedzenie  wołał. Wkrótce  mało mu było krów  i wołów,  owiec  i baranów  i ofiar z ludzi  żądać zaczął.

Dlatego strach padł wielkim cieniem na Kraków i jego mieszkańcy coraz częściej prośby do króla Kraka zanosili, by gród od potwora uwolnił. Przemyśliwał nad tym od dawna król Krak, radził się kapłanów i wróżbitów, nagrodę sowitą za zgładzenie smoka obiecywał, ale wszystko nadaremnie. Smok dalej siał trwogę i zbierał krwawe żniwo. Owszem, zjawiali się śmiałkowie, nagrodą skuszeni i sławy żądni, ale ich wy­prawy pod smoczą jamę kończyły się ucieczką, a niekiedy też śmierć tam spotykali. Nawet sam Krak zmierzył się trzykrotnie ze smokiem, ale i on musiał potworowi pola ustąpić. Zdawało się, że żadna ludzka siła bestii nie zmoże i gród wieczny haracz składać jej będzie. Jednakże pewnego dnia stanął przed obliczem króla Skuba, krakowski  szewc.  Pokłonił  się  kornie  i powiedział:

—   Wybacz, królu, mą zuchwałość, ale chciałbym i ja walki ze smokiem spróbować, nie mieczem,  a podstępem.
     Poruszył się Krak na tronie, uważnie się Skubie przyjrzał, choć go znał, bo szewc  na dworze  bywał  i  spytał,  cóż  to  za podstęp  wymyślił.
- Smok to bestia wielce żarłoczna wyjaśnił Skuba i tylko własna żarłoczność może go zgubić. Umyśliłem więc sobie, że skórę barana, albo wołu trzeba zdobyć, siarką i smołą ją napełnić, na powrót zaszyć, tak by żywe zwierzę przypominała, i pod smoczą jamę podrzucić. Smok się złakomi, barana albo wołu połknie, a wtedy żywy  ogień  zacznie  mu  trzewia  palić.
          Zdumiała Kraka mądrość i przebiegłość szewca, pochwalił pomysł i polecił wnet do dzieła przystąpić.
         Zabrał się przeto Skuba do pracy. Postarał się o baranią skórę, siarką i smołą ją wypełnił i pod smoczą jamę zaniósł. Rankiem wygłodniały smok z jamy wypełzł, sma­kowitego  barana ujrzał  i rzuciwszy  się na niego  żarłocznie połknął. Niedługo jednak cieszył się sytością, bo oto ogień straszny począł mu wnętrzności trawić. Aby ten żar wewnętrzny ugasić, podczołgał się smok na brzeg Wisły i zachłannie zaczął pić wiślaną wodę. Pił i pęczniał coraz bardziej, ogromniał, aż wreszcie pękł z wielkim  hukiem,  uwalniając  Kraków  od  strachu. Radość wielka zapanowała na wieść o tym zdarzeniu. Krak zaś ucztę wystawną z tej okazji wydał, mięsa i miodu nikomu nie żałował, a Skubę szewcem osobistym mianował. Do dziś po smoku pozostała tylko ta opowieść i Smocza Jama na Wawelskim Wzgórzu.