Ś      STOLICZKU, NAKRYJ SIĘ !
                      
Wilhelm i Jakub Grimm
 

Przed laty żył sobie krawiec, który miał trzech synów, a tylko jedną jedyną kozę,
 Ale że wszyscy żywili się jej mlekiem, więc dbali, aby koza miała dość paszy, i synowie co dzień po kolei paśli ją na łące.
Pewnego dnia najstarszy z braci zaprowadził kozę na cmentarz, gdzie pełno było bujnej trawy.
Wieczorem, gdy czas już było wracać do domu, zapytał chłopiec kozy:
— Najadłaś się, kózko ? Kózka zaś odparła:
Ach, m
ój drogi, ach, mój miły, tak najadłam się ! ... Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me!
Chodź więc do domu! — zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory,
— Czy dobrze się koza napasła ? — zapytał krawiec.
Ol — odparł syn. — Ani źdźbła już zjeść nie może. Ale ojciec chciał się sam przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory i zapytał:
— Najadłaś się, kózko? Kózka zaś odpowiedziała:
Me, me, me, nie najadłam się !
Za trawką biegałam, dokoła szukałam, lecz nie było ni ździebełka, meee ...
— A cóż to znowu! — zawołał krawiec oburzony, pobiegł do izby i przywołał syna:
Kłamco ! Powiedziałeś, że koza już syta, a ona nic nie jadła !
I w srogim gniewie chwycił drewnianą miarę, wygarbował chłopcu skórę i wygnał go za wrota.
Nazajutrz przyszła kolej na średniego brata. Ten wyszukał za ogrodem piękny kawałek łąki, gdzie rosły wonne zioła, i poprowadził tam kozę. Wieczorem, gdy czas już było do domu, zapytał chłopiec kozy :
— Najadłaś się, kózko ? Kózka odparła:
Ach, m
ój drogi, ach, mój miły, lak najadłam się ! Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me !
---
Chodź więc do domu ! — zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory.
— Czy dobrze się dziś koza napasła ? — zapytał krawiec.
— O! — odparł syn. -— Ani źdźbła już zjeść nie może, Ale ojciec chciał się sam przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory i zapytał :
— Najadłaś się, kózko? Kózka zaś odparła:
Me, me, me, nie najadłam się ! Za trawką biegałam, dokoła szukałam, lecz nie było ni ździebełka, meee...
— A to łotr dopiero ! — wykrzyknął krawiec w gniewie. — Głodzi takie poczciwe zwierzę.
I wytłukł syna drewnianą miarą, po czym wygnał go z domu.
Trzeciego dnia przyszła kolej na najmłodszego z braci. By nie narazić na gniew ojca, poprowadził kozę do pełnego zielonych krzewów zagajnika nad strumyczkiem, aby się pasła.
Wieczorem, gdy czas już było wracać do domu, zapytał chłopiec kozy:

— Najadłaś się, kózko ?
Kózka zaś odparła :
Ach, mój drogi, ach, mój miły, tak najadłam się ! . n
ie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me !
— Chodź więc do domu — zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory.
— Czy dobrze dziś się koza napasła ? — zapytał krawiec.
— O ! — odparł syn. — Ani źdźbła już zjeść nie może. Ale ojciec chciał się sam przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory i zapytał ;
— Najadłaś się, kózko?
Złośliwe zwierzę odpowiedziało :
Me, me, me, nie najadłam się ! za trawką biegałam, i dokoła szukałam, lecz nie było ni ździebełka, meee...
— O kłamco nikczemny ! — zawołał krawiec oburzony — Nie jesteś lepszy od tamtych !
Nie pozwolę się dłużej  oszukiwać !
W gniewie tak wygarbował skórę najmłodszemu synowi, że ten wyskoczył za wrota jak oparzony.

Został więc stary krawiec sam z kozą. Nazajutrz wszedł i do obory, pogłaskał kozę i rzekł:
— Pójdź, moje zwierzątko kochane, ja sam będę teraz I dbał o ciebie.
Wziął ją na postronek i zaprowadził na łąkę, gdzie rosła najgęstsza trawa, i pomyślał:
„Teraz najesz się nareszcie do syta!" I pozwolił jej paść się do wieczora.
Wieczorem zapytał krawiec :
— Najadłaś się, kózko ? I
A koza na to:

Ach, mój drogi, ach, mój miły, tak najadłam się ! Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me me !
— Więc chodź do domu! — zawołał krawiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory. Przed odejściem zapytał raz jeszcze :
— Więc już jesteś syta? A koza na to :
Me, me, me, nie najadłam się ! Za trawką biegałam, dokoła szukałam, lecz nie było ni ździebełka, meee...
Kiedy to krawiec usłyszał, zadziwił się i zrozumiał, że niesłusznie wygnał swoich synów.
— Poczekaj, ty niewdzięczne stworzenie ! — zawołał- — Wygnać cię to za mało, muszę cię naznaczyć, żebyś nie mogła już przebywać wśród uczciwych krawców !
Pobiegł szybko do izby, przyniósł brzytwę, namydlił kozie głowę i ogolił ją gładko jak dłoń. A że krawiecka miara wydawała mu się zbyt zaszczytnym narzędziem kary, przyniósł bicz i tak nim schłostał kozę, że uciekała co sił i nigdy już więcej nie wróciła.
Został więc krawiec sam i bardzo mu było smutno. Chętnie wziąłby synów z powrotem do domu, ale nikt nie wiedział, dokąd poszli.
Tymczasem najstarszy poszedł na naukę do stolarza, a uczył się tak pilnie, że gdy skończył się jego termin, majster dał mu w podarunku stolik, który wyglądał jak każdy inny drewniany stolik, ale miał pewną niezwykłą właściwość. Jeśli się zawołało: „Stoliczku, nakryj się !" — natychmiast stolik nakrywał się śnieżnobiałym obrusem, zjawiały się na nim talerze, nóż i widelec, i półmiski z pieczystym i innym najprzedniejszym jadłem, i puchar, w którym połyskiwało czerwone wino, aż się serce radowało człowiekowi na ten widok.
Czeladnik pomyślał sobie: „Tego starczy mi na całe życie!" —' i wyruszył wesoło w świat, nie troszcząc się o to, czy znajdzie dobrą gospodę. Jeśli pogoda była ładna, wcale nie zajeżdżał do karczmy, lecz rozstawiał swój stolik na łące czy w lesie i mówił:
— Stoliczku, nakryj się ! — a wnet zjawiało się wszystko, czego zapragnął.
Wreszcie postanowił powrócić do ojca, myśląc :

„Nie będzie się już chyba na mnie gniewał, kiedy mu przyniosę taki cudowny stoliczek ".
Po drodze do domu zaszedł młody stolarz któregoś wieczora do karczmy pełnej gości; ci zaprosili go do swego stołu proponując mu, aby zjadł z nimi wieczerzę, gdyż nic już więcej u gospodarza nie dostanie.
— Nie — odparł stolarz — nie chcę wam zabierać tych i kilku kąsków, bądźcie raczej wy moimi gośćmi.
A kiedy wszyscy poczęli się śmiać sądząc, że to żarty, ustawił na środku izby swój drewniany stolik i zawołał :
— Stoliczku, nakryj się !
 W tejże chwili na stoliczku zjawiły się najlepsze potrawy i napoje.
— jedzcie i pijcie, przyjaciele ! — zawołał młody stolarz,  a goście nie dali sobie tego dwa razy powtarzać; chwycili za i noże i widelce i zabrali się do jedzenia.
A co najdziwniejsze, że gdy się jakiś półmisek opróżniał, natychmiast zjawiał się na jego miejscu nowy, pełny.
Karczmarz stał w kącie i przyglądał się temu. Z zazdrości I nie mógł wymówić ani słowa, myślał tylko ciągle :
„O, gdybym to ja miał taki stoliczek! " .
Stolarz i jego goście bawili się i ucztowali do późna w nocy.
Wreszcie położyli się spać, a młodzieniec postawi! swój  cudowny stolik u wezgłowia łóżka. Ale karczmarz nie mógł  zasnąć i nagle przyszło mu do głowy, że ma w lamusie stolik  bardzo podobny do tego cudownego stoliczka. Przyniósł go więc i cichutko zamienił stolik cudowny na zwykły.

Nazajutrz stolarz zapłacił za nocleg, wziął stolik na plecy nie podejrzewając nic złego i wyruszył w dalszą drogę.
Koło południa przyszedł wreszcie do domu ojca. Stary krawiec powitał go z wielką radością.
— No, mój synu, czego się nauczyłeś ? — zapytał.
— Zostałem stolarzem, ojcze.
— Bardzo dobre rzemiosło — odparł ojciec — a cóż sobie przyniosłeś z wędrówki ?
— Ojcze, najcenniejsze, co przyniosłem, to ten stolik. Krawiec obejrzał stolik ze wszystkich stron i rzekł :
— Nie widzę w nim nic nadzwyczajnego, ot, zwykły, stary stolik.
— Nie, ojcze, to jest stolik cudowny! — odparł syn. — Wystarczy, abym zawołał: „Stoliczku, nakryj się", a wnet zjawią się na nim tak wspaniałe potrawy i wina, że aż się serce raduje. Zaproś tylko, ojcze, wszystkich krewnych i przyjaciół, a wnet urządzę im ucztę i wszystkich nakarmię do syta !
Kiedy się wszyscy zeszli, stolarz postawił stolik na środku pokoju i zawołał :
— Stoliczku, nakryj się !
Ale stoliczek ani drgnął, jak każdy zwykły stoi, który nie rozumie ludzkiej mowy.
Wówczas zrozumiał nieszczęsny młodzieniec, że został! oszukany. Krewni zaś wyśmiali go i musieli z pustymi
żołądkami wracać do domu.
Ojciec wziął się z powrotem do swego rzemiosła, a syn przyjął robotę u stolarza.
Drugi z synów poszedł na naukę do młynarza. Gdy minął  jego termin, rzekł doń majster:
— Bardzo byłem z ciebie zadowolony, a w nagrodę dam ci tego osiołka. Nie pociągnie on wozu ani ciężarów nie
poniesie, ale ma za to inną właściwość. "
— Na cóż on się zda w takim razie ? — zapytał młodzieniec ?
— Jeśli tylko rozłożysz przed nim chustkę — odpowiedział młynarz — i zawołasz: „Osiołku, kładź się!" — natychmiast zaczną się sypać z niego złote dukaty.
— To wspaniale! — wykrzyknął czeladnik, podziękował  majstrowi i zadowolony ruszył w świat. Kiedy mu zabrakło  pieniędzy, rozkładał tylko przed osiołkiem chustkę i wołał: — Osiołku, kładź się ! — a natychmiast miał złota pod  dostatkiem. Nie miał nic innego do roboty, tylko je zbierał z ziemi. Gdziekolwiek więc przyszedł, przyjmowano go chętnie, gdyż zawsze miał pełną sakiewkę.
Kiedy tak już przez pewien czas wędrował po świecie, zapragnął wreszcie wrócić do ojca.
„Nie będzie się już chyba gniewał na mnie — pomyślał — kiedy mu takiego osiołka przyprowadzę !
Zdarzyło się, że i drugi z braci przyszedł do tej samej  karczmy, w której pierwszego oszukano, Kiedy karczmarz  podszedł do niego, aby zaprowadzić osła do stajni, rzekł młodzieniec :
— Dziękuję, sam się zajmę swoim rumakiem. Muszę wiedzieć, gdzie stoi.
Karczmarzowi wydało się to dziwne i pomyślał, że gość,  który sam się opiekuje swoim osłem, z pewnością mało ma pieniędzy. Ale gdy młodzieniec wyjął z kieszeni dwie sztuki złota i kazał sobie podać za to coś dobrego do jedzenia, zrobił karczmarz wielkie oczy i co sił w nogach pobiegł po najlepsze potrawy.
Po obiedzie gość zapytał o należność. Karczmarz nie żałował przy rachunku kredy i kazał sobie jeszcze dwie sztuki złota dopłacić.
Młodzieniec sięgnął do kieszeni, ale spostrzegł, że nic już w niej nie ma. Rzekł więc do karczmarza:
— Zaczekajcie chwileczkę, zaraz wam przyniosę pieniądze. — i wyszedł z izby zabierając z sobą chustkę.
Karczmarz był ciekaw, co to ma znaczyć, pobiegł więc za nim ukradkiem, a że młodzieniec zamknął za sobą drzwi stajni, począł podglądać przez szparę we drzwiach. Gość rozłożył przed osiołkiem chustkę i zawołał: — Osiołku, kładź się !
— a wnet na ziemię poczęły .spadać złote dukaty.
— Ej, do licha! — zawołał karczmarz. — Gdybym to ja miał taką żywą sakiewkę !
A kiedy gość zapłacił należność i położył się spać, karczmarz zakradł się do stajni, uprowadził złotodajnego osiołka i podstawił innego, z którego oczywiście złoto się nie sypało.
Nazajutrz młodzieniec wyruszył ze swoim osiołkiem w dalszą drogę, niczego nie podejrzewając.
Koło południa przyszedł wreszcie do ojca, który przyjął go z radością i zapytał :
— Jakiego rzemiosła nauczyłeś się, synu ?
— Zostałem młynarzem, ojcze — odparł młodzieniec.
— A cóż przyniosłeś sobie z wędrówki ?
— Nic oprócz tego osiołka.
— Osłów dość tu mamy — rzekł ojciec — lepiej byś się postarał o kozę.
— Tak — odparł syn — ale to nie jest zwyczajny osioł ! Jeśli zawołam tylko: „Osiołku, kładź się!" — natychmiast polecą na ziemię najczystsze dukaty. Zaproś tylko wszystkich krewnych i przyjaciół, a obdaruję ich hojnie.
— A, to pięknie ! — zawołał krawiec. — Będę więc mógł rzucić swą igłę i żyć spokojnie aż do śmierci.
Kiedy się zeszli wszyscy krewni, młody młynarz rozłożył przed osłem chustkę i zawołał :
— Osiołku, kładź się !
Ale osioł nie począł bynajmniej sypać złotem i biedny młynarz przekonał się, że został oszukany. Krewni wyśmiali go i poszli do domu z pustymi kieszeniami. Stary krawiec zaś wziął się znowu do pracy, a syn zgodził się do młynarza.
Najmłodszy z braci poszedł na naukę do tokarza, a że jest to trudne rzemiosło, musiał uczyć się najdłużej. Dowiedział się z listów braci, jak ich zły karczmarz oszukał.
Kiedy skończył się jego termin, majster podarował mu stary worek, w którym leżały dwa kije dębowe.
— Worek przyda mi się w drodze — rzekł młodzieniec — ale na co mi kije? Zawadzają tylko !
— Nie mów tego — rzekł majster. — Nie są to zwykłe kije. Jeśli ci ktoś coś złego zrobi, zawołaj tylko: „Bijcie, kije-samobije !", a kije wnet wyskoczą z worka i póty bić będą, póki nie zawołasz: „Dość już, kije-samobije !"
Czeladnik podziękował mu, wziął worek i ruszył w drogę. Gdy tylko ktoś chciał mu coś złego zrobić, wołał: — Bijcie, kije-samobije ! — a wnet kije wyskakiwały z worka w jego obronie.
Pod wieczór przybył młody tokarz do karczmy, gdzie nocowali kiedyś jego bracia. Położył worek na stole i począł opowiadać o dziwach, jakie widział na świecie.
— Tak — rzekł — widuje się wprawdzie cudowne stoliki, co się nakrywają na rozkaz, osiołki złotodajne i inne wspaniałe rzeczy, którymi bym nie pogardził, ale wszystko to jest niczym wobec skarbu, który mam w tym worku.
Karczmarz nadstawił uszu.
„Cóż tam może być takiego ? — pomyślał. — Worek jest pewnie pełen klejnotów ! Muszę go zdobyć koniecznie !"
Nadeszła pora snu, gość wyciągnął się na ławie i podłożył worek pod głowę. Gdy karczmarz sądził, że tokarz śpi już, wyciągnął mu ostrożnie worek spod głowy, chcąc podsunąć inny, podobny. Ale młodzieniec czuwał i czekał tylko na to. Jak tylko karczmarz zaczął się oddalać, zawołał :
— Bijcie, kije-samobije !
Kije wyskoczyły wnet z worka i poczęły okładać złego karczmarza. Karczmarz krzyczał i błagał o litość, ale kije nie zważały na nic i im głośniej krzyczał, tym mocniej go biły. aż padł wreszcie wyczerpany na ziemię.
Wówczas tokarz rzekł :
— Jeśli nie oddasz natychmiast cudownego stolika i złotodajnego osiołka, kije rozpoczną taniec od nowa.
— Zlituj się! — zawołał karczmarz. — Oddam ci wszystko, tylko uwolnij mnie od tych kijów.
— Dobrze — odparł tokarz — okażę ci łaskę, ale natychmiast dasz mi stolik i osiołka ! — Potem zawołał: — Dość już, kije-samobije! — a kije powróciły do worka.
Nazajutrz wyruszył tokarz ze stolikiem i osiołkiem w dalszą drogę, a koło południa przybył do domu. Ojciec ucieszył się na jego widok i zapytał, jakiego rzemiosła się nauczył.
— Drogi ojcze — odparł syn — zostałem tokarzem.
— Bardzo piękne rzemiosło — rzekł krawiec. — A co sobie z drogi przyniosłeś ?
— Cenną rzecz ojcze — odrzekł syn — dwa kije dębowe w worku !
— Co ? ! — krzyknął krawiec. — Kije ? ! Czy warto się było trudzić ! Mogłeś je sobie i tu uciąć w lesie.
— Ale nie takie, kochany ojcze. Gdy tylko powiem : „Bijcie, kije-samobije!" — natychmiast wyskakują z worka i tak długo biją tego, kto mnie skrzywdził, póki nie zawołam: „Dość już, kije-samobije !" Dzięki tym oto kijom odzyskałem cudowny stoliczek i złotodajnego osiołka. Sproś natychmiast krewnych i przyjaciół, a ugoszczę ich i obdaruję.
Stary krawiec nie bardzo temu wierzył, ale jednak zaprosił krewnych. Wówczas tokarz rozłożył przed osiołkiem chustę i rzekł do młynarza:
— Teraz, drogi bracie, porozmawiaj z nim !
— Osiołku, kładź się! — zawołał młynarz i w tejże chwili na chustkę padać poczęły dukaty, a goście napełniali sobie nimi kieszenie.
Potem tokarz postawił na środku izby stolik i rzekł do stolarza :
— Drogi bracie, porozmawiaj z nim teraz.
I zaledwie stolarz zawołał : „Stoliczku, nakryj się ! " — zjawiły się na stoliku najlepsze potrawy. Odbyła się więc taka wspaniała uczta, jakiej biedny krawiec nigdy w życiu nie widział, a krewni pozostali w jego domu jeszcze przez trzy dni, tak długo bowiem weselili się i cieszyli. Krawiec zamknął igłę i naparstek, miarę i żelazko do szafy i żył z trzema synami w radości i dobrobycie przez długie, długie
lata.
Ażeby mu się nie nudziło, kupił sobie inną kozę, którą codziennie sam pasł na łące. Ponieważ nowa koza nie nauczyła się mówić, nie skarżyła się nigdy, że jest głodna, i meczała tylko : „Mee, mee".
A co się stało z pierwszą kozą, z której winy stary krawiec wygnał synów w świat ? Zaraz wam opowiem.
Koza wstydziła się ogolonej głowy i ukryła się w lisiej norze. Gdy lis wrócił wieczorem do domu, zobaczył dwoje oczu świecących w ciemnościach — zląkł się i uciekł.
Spotkał go niedźwiedź i na widok przerażonej miny lisa zapytał:
— Co ci się stało, bracie lisie ?
— Ach — odparł rudzielec — jakieś straszne zwierzę siedzi w mojej norze i spogląda na mnie ognistymi oczami,
— Zaraz je wyrzucimy — rzekł niedźwiedź, poszedł do nory lisa i zajrzał do środka. Ale gdy ujrzał ogniste oczy, opadła go trwoga: nie chciał mieć do czynienia z nieznanym potworem i uciekł.
Spotkała go pszczoła i gdy zauważyła, że niedźwiedź nie zachowuje się tak jak zwykle, zapytała:
— Co ci jest, kudłaczu, gdzie się podział twój dobry humor ?
— Łatwo ci mówić — odpowiedział niedźwiedź — w norze lisa siedzi jakiś straszny zwierz z ognistymi oczami i nie mogliśmy sobie z nim poradzić.
Pszczoła odpowiedziała:
';"— Wierz mi, niedźwiedziu, jestem małym, słabym stworzeniem, które nikomu nie wchodzi w drogę, ale sądzę jednak, że potrafię wam pomóc.
Pofrunęła do lisiej nory, usiadła kozie na ogolonej głowie t użądliła ją z całej siły. Koza wrzasnęła : „Mee, mee!", i wzięła nogi za pas. I do tej pory nikt nie wie, co się z nią stało.