PRZERWANY HEJNAŁ
Marian
Orłoń
Jeszcze świt nie zaróżowił nieba i
gwiazdy migotały nad Krakowem, gdy
stary trębacz z Mariackiej wieży
był już na krakowskim Rynku. Zwykle
o tej porze spał sobie w najlepsze,
ale tej nocy dręczyły go sny jakieś
niespokojne i złe przeczucia kazały
mu tak wcześnie opuścić dom. Bo też
niepokój panował w mieście. Ludzie z
trwogą mówili o Tatrach, którzy
splądrowali Sandomierz i podobno w
stronę Krakowa podążają. A groźny to
był wróg i bezlitosny! Siał śmierć i
rabował. Zostawiał za sobą spalone
wsie i miasta, niszczył dobytek. Nic
więc dziwnego, że niespokojne sny i
złe przeczucia dręczyły rębacza z
Mariackiej wieży.
Z wieży łatwiej wroga dostrzec,
wzrok dalej sięga niż z miejskich
murów myślał wspinając się po
skrzypiących schodach. Musiał
odpoczywać co kilka chwil, bo serce
uderzało mu coraz szybciej i ze
zmęczenia, i z niepokoju.
Stanął
wreszcie na szczycie, odsapnął i
rozejrzał się uważnie wokół. Miasto
spało jeszcze, a i poza jego murami
panował spokój. Stary trębacz
odetchnął z ulgą. Sen mara, Bóg
wiara! mruknął i przysiadł na swej
ławeczce.
Wkrótce sen go zmorzył i przespał
może kilkadziesiąt minut. Nagle
zerwał się z przeczuciem, że
nieszczęście stanęło u bram miasta.
Dopadł do okienka i zdrętwiał. Do
miejskich murów zbliżała się
tatarska nawała. Zaczynało świtać,
noc ustępowała i w bladym brzasku
widać było wyraźnie niezliczoną
liczbę niewielkich koników, jak
gdyby z przyrośniętymi do nich
jeźdźcami. Wnet dopadną miejskich
murów, nie powstrzymają ich
nieliczne straże i niechybnie jak
lawina spadną na miasto. Trzeba
obudzić mieszkańców, niech chwycą za
broń, obsadzą mury...
Stary trębacz ujął drżącą ręką
trąbkę, do ust ją przycisnął i
zagrał pełną piersią Mariacki
hejnał. Podniósł się jego głos nad
dachami domów, nad wieżami
kościołów, dotarł do mieszkań,
krakowian ze snu powyrywał.
— Cóż to? — dziwili się,
przecierając oczy. Przecież to noc
jeszcze. Czyżby się trębaczowi na
starość dzień z nocą pomylił ?
A tymczasem hejnał brzmiał dalej,
ale jakoś inaczej niż zwykle
głośniej, natarczywiej,
alarmująco... I ludzie zrozumieli:
on zwiastuje nieszczęście! A
nieszczęście mogło być tylko jedno —
pod bramy miasta podeszli Tatarzy!
Obudziło się miasto. Trzaskały
okiennice i bramy. Przerażone głosy
wykrzykiwały:
— Tatarzy pod murami! Ratujmy się!
Kto może, niech chwyta za broń!
Zatupotały setki nóg. Mężczyźni
biegli w kierunku murów, do których
dobijali się już Tatarzy.
Kobiety z dziećmi schroniły się do
kościołów.
Rozpętała się walka. Śmigały
tatarskie strzały, na głowy
napastników sypały się kamienie i
lała wrząca woda. Kwik koni
mieszał się z okrzykami ludzi.
A hejnał dalej wzywał, dalej
zagrzewał do boju. Tatarzy
wiedzieli, że to on zerwał obrońców
na nogi. Toteż kierowali w stronę
Mariackiej wieży nienawistne
spojrzenia. W końcu wroga ręka
naciągnęła cięciwę łuku. Długo
mierzył Tatarzyn do majaczącej na
wieży postaci. Wreszcie wypuścił
strzałę. Była celna. Urwał się nagle
hejnał, jakby zdumiony tym, co się
stało. Wypadła trąbka z ręki
trębacza, a on sam osunął się na
twarde deski i dziwna cisza zaległa
nad Krakowem. Ktoś pobiegł na
Mariacką wieżę. Ale na pomoc było
już za późno. Stary trębacz nie żył.
Do dziś żyje jednak w urwanym
hejnale, który codziennie
rozbrzmiewa z Mariackiej wieży.
|