Czerwony
Kapturek
Charles Perrault
Była sobie raz
śliczna dziewuszka. Ze świecą
ładniejszej szukać !
Wszyscy j ą
kochali, ale najwięcej chyba babka,
co się nieraz zdarza.
Dziewuszka także kochała babkę
ogromnie i często
chodziła do niej w odwiedziny.
Babka
mieszkała daleko, za lasem, w małym
domku za młynem. Nieraz w
okienku małego domku widać było
wyglądającą babkę. Wypatrywała
niecierpliwie, czy idzie do niej jej
śliczna wnuczka.
Dziewuszka
miała bowiem jedną wielką wadę: oto
nigdy nie szła prosto do celu,
ale zbacza ła,
zatrzymywała się po drodze,
tracąc czas na niepotrzebne
pogaduszki z tym lub z owym.
Jest to niebezpieczna
przywara, wdając się bowiem w
rozmówki z pierwszym lepszym,
łatwo można natknąć się na
jakiegoś ladaco, który potrafi
uderzyć, kopnąć albo i rzucić
kamieniem.
Niestety — bywają tacy.
— Nie wdawaj się w rozmówki z
nieznajomymi, kochaneczko —
przestrzegała dziewuszkę matka,
wyprawiając do babki. — Nie zbaczaj
z drogi, nigdzie się nie zatrzymuj,
idź prosto przed siebie, aż do drzwi
babki, i zastukaj kołatką: tok—tok.
— Tok — tok — powtarzała dziewuszka.
— Dobrze, mamo, będę pamiętała o
tych przestrogach.
Ale już za płotem zapominała o swych
obietnicach.
Zatrzymywała się, gdy tylko kto
do niej zagadał, i
ciągnęła nie kończące się
rozmówki.
A prawie każdy zagadywał do
wdzięcznej dziewuszki. Babka
tymczasem czekała na nią
niespokojnie i wyglądała przez
okienko.
Babka — poczciwina, chcąc sobie
skrócić przykry czas oczekiwania,
postanowiła uszyć dla wnuczki
czerwony kapturek. Umiała
bowiem kroić i szyć
nadzwyczaj zręcznie. Siedząc więc w
fotelu oddawała się z zapałem
tej pracy, nucąc sobie
wesolutko:
Słoneczko praży latem,
jesienią - deszcz mży z chmurek,
zawsze się przyda zatem
czerwony ten kapturek.
Babka - chce wnuczkę stroić.
Taką ma już naturę,
a więc z zapałem kroi
czerwony ten kapturek.
Czerwony
kapturek tak się babce udał, tak
dziewuszce było w nim ładnie, że
wkładała go co
dzień i odtąd wszyscy w okolicy
nazywali ją Czerwonym Kapturkiem.
Przyszło lato, a z nim przelotne
burze. W czasie ulewy babka
przemokła i nogi tak ją rozbolały,
że nazajutrz nie mogła wstać z
łóżka.
Matka Czerwonego Kapturka upiekła
słodki placuszek, włożyła go do
koszyczka, dokładając
jeszcze garnuszek masła i butelczynę
wina.
Po czym przywołała Czerwonego
Kapturka i powiedziała:
Babcia zachorowała na reumatyzm,
Czerwony Kapturku, Ja nie mogę dziś
jej odwiedzić,
bo mam pilną gospodarską robotę.
Włożyłam więc do koszyczka
placuszek, masło i butelczynę wina.
Weź to i zanieś babci.
Dobrze, mamo powiedział posłusznie
Czerwony Kapturek. �
Zaniosę babci placuszek, masło i
butelczynę wina.
A nie zatrzymuj się nigdzie po
drodze pogroziła palcem matka, bo j
powiadali mi sąsiedzi,
że widzieli w lesie wilka. Idź więc
prosto do drzwi babci i zastukaj
kołatką:�Tok - tok.
- Tok � tok � powtórzył Czerwony
Kapturek. Dobrze, mamo. Będę o
wszystkim pamiętać.
Bodaj tak ! Ledwo dziewuszka doszła
do skraju lasu, a już zboczyła na
ustronną ścieżkę.
Ustronne ścieżki są, niestety,
bardzo kuszące.
Była to piękna ścieżka; po obu
stronach rosły pachnące dzikie
kwiaty, pszczoły brzęczały i uwijały
się nad nimi, motyle trzepotały
skrzydełkami, sikory siadały na
wysokich badylach, przechylały
główki i wołały: � Pink - pink -
teteter !
Wszystko to aż prosiło, żeby
przystanąć tu chwileczkę,
przypatrzeć się ptakom, zerwać
trochę kwiatów i upleść sobie
wianuszek.
Oczywiście można sobie na to
pozwolić, ale nie wtedy, gdy niesie
się placuszek, masło i butelczynę
wina dla chorej babci, która czeka
niecierpliwie. No i o ile się nie
obiecywało, że nie będzie się
zatrzymywać po drodze.
Ale Czerwony Kapturek tak się
rozbawił na ustronnej ścieżce, że
zapomniał o czekającej babce i o
przestrogach matki i nucił sobie na
głos:
Niebo — pogodne. Na nim obłoczków
pomykanie, po prostu: figle chmurek.
Miło, jak na majówce, w słońcu lśni
mi na główce czerwony mój kapturek.
Błoga, figlarna chwilka dla ptaszka,
dla motylka, a i dla kogoś jeszcze:
dla tej dziewczynki, której czerwony
lśni kapturek na dzikiej leśnej
ścieżce.
Czerwony Kapturek śpiewał cieniutkim
głosem. Nagle posłyszał, że ktoś mu
wtóruje chrapliwym basem.
— Kto to? — zapytał Czerwony
Kapturek.
— Ja — odpowiedział Wilk ukazując
się z gąszczy.
— Pan ma bardzo gruby głos —
powiedział Czerwony Kapturek, który
nigdy nie widział Wilka, więc
oczywiście go nie poznał. Chcąc
jednak zachować się grzecznie,
dodał:
— Głos gruby, ale bardzo ładny.
— Mówiono mi o tym. Wyciągam nieraz
bardzo długie nuty — mówił Wilk,
strojąc skromne miny.
— Chcę stworzyć zespół młodzieżowy,
bo bym go pięknie poprowadził.
I zawył: — Uuuuu!
— Bardzo głośno pan śpiewa —
powiedział Czerwony Kapturek.
—Ja tak nie potrafię.
— Mógłbym
panienkę nauczyć — powiedział Wilk
oblizując się.
— Niestety, nie mam teraz czasu —
powiedział Czerwony Kapturek. —
Spieszę się do babci, która choruje
na reumatyzm. Niosę jej placuszek,
masło i butelczynę wina.
— Ho, ho ! — wykrzyknął Wilk i znowu
się oblizał.
Nie jadł od paru dni i bardzo był
głodny. Ale oblizywał się nie na
widok wyładowanego koszyczka, tylko
na widok Czerwonego Kapturka.
— Co za smaczny kąsek — mruczał pod
nosem. — Co za smaczny kąsek...
Czerwony Kapturek dosłyszał, co Wilk
mruczy, lecz wytłumaczył to sobie
inaczej.
— Niestety, nie mogę pana niczym
poczęstować — powiedziała
dziewczynka. — Niosę to dla chorej
babci.
— Ach, gdzież ja bym śmiał objadać
babcię! — wykrzyknął Wilk, łypiąc
okiem na Czerwonego Kapturka. —
Uwielbiam wszystkie babcie, śliczna
panienko... przepraszam, jak się
panienka nazywa?
— Czerwony Kapturek — beztrosko
odpowiedział Czerwony Kapturek.
— A gdzie mieszka panienki babcia? —
dopytywał się Wilk dalej.
Nieopatrzny Czerwony Kapturek
odpowiedział bez zastanowienia:
— We wsi za lasem, za młynem, w
ostatnim domku. U drzwi jest tam
kołatka, która stuka: Tok—tok.
— Tok — tok — powtórzył Wilk. — Na
pewno poznałbym teraz te drzwi.
No, to do widzenia, Czerwony
Kapturku ! Dziękuję za tak ciekawą
rozmowę !
— i Wilk dał susa w bok, po czym
popędził na przełaj przez gęstwinę
do wsi za lasem.
Czerwony
Kapturek był nieco zdziwiony tak
nagłym końcem ciekawej rozmowy, ale
pomyślał sobie,
że uprzejmemu panu musiało być
bardzo do czegoś spieszno.
A spojrzawszy na słońce uprzytomnił
sobie, że stoi ono już wysoko nad
lasem, że już najwyższa pora na
śniadanie babci. Pochwycił więc
koszyczek z placuszkiem, masłem i
butelczyną i żwawo ruszył ku
wiodącej do wsi leśnej drodze.Uszedł
zaledwie parę kroków, gdy zobaczył
przed sobą kłąb kurzawy, a za kłębem
kurzawy konia i jeźdźca.
— Ach! To na pewno Kapitan Ruszt
wraca z artyleryjskich ćwiczeń ! —
wykrzyknął Czerwony Kapturek,
odstawił koszyczek pod drzewo i
wybiegł na drogę, aby choć parę słów
zamienić z Kapitanem.
Nic to zdrożnego zamienić parę słów
z Kapitanem, który wraca z
artyleryjskich ćwiczeń.
Ale gdy babcia czeka — trzeba
zapomnieć o wszystkich kapitanach,
choćby chodziło o tak sympatycznego
jak Kapitan Ruszt. Pan Kapitan Ruszt
wzruszał się wszystkim, na co
spojrzał, ale że miał krótki wzrok,
aby na coś spojrzeć musiał używać
lornety. Więc gdy coś czerwonego
zamajaczyło mu na drodze, podniósł
lornetę do oka, wykrzyknął tkliwie:
Czerwony Kapturek !
— i pogalopował w jego stronę.
— Dzień dobry, panie Kapitanie ! —
wołał Czerwony Kapturek wymachując
rączką.
— Dzień dobry! Co słychać, Czerwony
Kapturku ? — wołał Kapitan Ruszt,
wstrzymując ognistego konia.
I oczywiście Czerwony Kapturek
zaczął zaraz opowiastkę o tym, co
słychać w okolicy. Nie wspomniał
jednak ani słówkiem o chorej babci,
koszyczku, placuszku, maśle i
butelce wina i ani słówkiem nie
napomknął o spotkaniu z Wilkiem.
Pogawędka ciągnęła się już dość
długo, gdy Kapitan z przyzwyczajenia
uniósł do oka lornetę.
— Co to stoi tam pod drzewem
? Czyj to koszyczek ?
— Mój — szepnął Czerwony Kapturek i
dodał nieco zawstydzony: — Niosę
w nim śniadanie dla mojej chorej
babci.
— Ach, babcia zachorowała ! —
wykrzyknął tkliwie Kapitan. — Co się
stało babci?
— Reumatyzm — powiedział Czerwony
Kapturek. — Babcia leży w łóżku.
Właśnie niosę jej placuszek, masło i
butelczynę wina na śniadanie.
— Na śniadanie? — zdziwił się
Kapitan Ruszt i rozejrzał się przez
lornetkę po niebie.
—Niedługo już będzie pora na
kolację, Czerwony Kapturku !
Śpiesz się, bo się bardzo spóźniłaś!
Pozdrów ode mnie babcię i bywaj
zdrowa !
Zawstydzony Czerwony Kapturek podjął
koszyczek i pożegnawszy Kapitana
ruszył przed siebie.
Kapitan zaś pogalopował w stronę
miasteczka, a galopując rozglądał
się wokoło przez lornetę i
podśpiewywał:
Kapitan Ruszt lornetę ma,
bo co by bez niej" począł ?
A
ludzie śmieją się: —
Cha —
cha!
Toć
on ma troje
oczu!
Pierwszym — na zachód, drugim
— na wschód,
a trzecim — nie do pary
— patrzy na najpiękniejszy gród
na roześmiany Paryż.
Choć ze mnie drwią,
cenię to szkło,
bo gdy doń zbliżę oko,
to
wszyscy: — 0 !
Tak bliscy są,
że wzruszam się głęboko.
Tak
podśpiewując galopował Kapitan Ruszt
do swego garnizonu, a tymczasem
Czerwony Kapturek wędrował po leśnej
drodze.
Ale hultaj Wilk był już daleko za
lasem i kuląc się w przyrowkach
podsunął się pod domek babci.
— Uuu! — powiedział Wilk. — Oto
domek babci ! Oto drzwi ! Zamknięte
na rygielek i zatyczkę z koziej
nóżki !
Oto kołatka. Trzeba zastukać. — I
zastukał: — Tok — tok,
— Kto tam? — zapytała babcia.
*
— To ja, twoja wnuczka, babciu !
Czerwony Kapturek
— powiedział Wilk starając się
zmienić swój gruby głos na dźwięczny
i cieniutki.
— Przynoszę ci placuszek, masło i
butelczynę wina. I znowu zastukał: —
Tok — tok.
Biedna babcia tak się wzruszyła tymi
słowami i przymilnym: „Tok — tok",
że odezwała się do wiersza;
— Tok — tok — chwilka to błoga, gdy
stukasz do mych drzwi.
Tok — tok — tok ■— wnuczko droga,
tok — tok —- dzień dobry ci !
— To niech
mi babcia otworzy! —powiedział Wilk,
ale przez zapomnienie odezwał się
grubym głosem.
Na to babka zaniepokoiła się nieco i
powiedziała :
Czy masz dziś chrypkę, wnuczko ?
Głos masz grubszy o wiele !
Pociągnij za kozią nóżkę, a popuści
rygielek.
W sam raz pouczenie dla Wilka!
Pociągnął za kozią nóżkę — drzwi się
otworzyły, a Wilk rzucił się na
babcię i połknął ją w oka mgnieniu.
Ale tak się wypościł, że jeszcze był
głodny.
Zamknął więc drzwi domku, włożył na
głowę czepek babci, który znalazł w
komodzie, wdział szlafrok, który
wisiał na drzwiach, wlazł pod babci
pierzynę i czekał na Czerwonego
Kapturka.
Słońce już się chyliło ku zachodowi,
gdy poruszyła się kołatka przy
drzwiach i zastukała:
— Tok — tok.
— Kto tam? — zapytał Wilk spod
pierzyny.
— To ja, twoja wnuczka, babciu.
Czerwony Kapturek — odezwał się zza
drzwi miły głosik.
— Przynoszę ci placuszek, masło i
butelczynę wina.
A kołatka zastukała jeszcze raz: —
Tok — tok.
Wilk postanowił naśladować we
wszystkim babcię, więc odezwał się
głosem na pozór wzruszonym i do
wiersza:
Nogi mnie bolą, wnuczko, wstać się
dziś nie ośmielę. Pociągnij za kozią
nóżkę, a popuści rygielek.
Czerwony Kapturek pociągnął za kozią
nóżkę, drzwi się otworzyły. W
izdebce babci było już mroczno i
Czerwony Kapturek widział wyraźnie
tylko biały czepek wyglądający spod
pierzyny. A spod pierzyny odezwał
się przytłumiony głos:
— Czerwony Kapturku, połóż na stole
placuszek i masło, postaw na nim
butelczynę i podejdź do mnie.
Bliziutko.
Czerwony Kapturek położył na stole
placuszek i masło, postawił
butelczynę i podszedł do łóżka
babci.
— O, moja babciu! — wykrzyknął.
—Jakie ty masz wielkie ręce !
— Żeby cię mocniej uścisnąć, mój
Czerwony Kapturku — powiedział Wilk
spod pierzyny.
— O moja babciu! — wykrzyknął
Czerwony Kapturek — Jakie ty masz
długie nogi !
— Żeby cię prędko schwytać, mój
Czerwony Kapturku — powiedział Wilk
spod pierzyny.
— O moja babciu! — wykrzyknął
Czerwony Kapturek.—Jakie ty masz
wielkie uszyska !
— Żeby cię dobrze słyszeć, mój
Czerwony Kapturku — powiedział Wilk
spod pierzyny.
— O moja babciu! — wykrzyknął
Czerwony Kapturek.—Jakie ty masz
wielkie oczy !
— Żeby cię dobrze widzieć, mój
Czerwony Kapturku — powiedział Wilk
spod pierzyny.
— O moja babciu! — wykrzyknął
Czerwony Kapturek — Jakie ty masz
wielkie zęby !
— Żeby cię smacznie zjeść ! —
wrzasnął Wilk, dał susa i Czerwonego
Kapturka, który zbaczał z prostej
drogi, połknął: Chaps !
No cóż ?
Bajkopis miewa swe zachcenia —
tę
bajkę Chapsem chciał zakończyć.
Ale
do tego zakończenia
ten i ów — swego
coś dołączył.
Więc—;
jeden dodał, że Kapitan
rozpruł
brzuch wilka swoją szpadą
ratując
babcię z wnuczką.
I tak dopisał w
zakończeniu — radość.
Inny to
mówi — o myśliwym,
szczęśliwie
kończąc bajkę wilczą.
A inni — czemu
się nie dziwię —
czytają „Chaps". I
koniec.
Milczą...
Bo pewnie
myślą, że artysta,
co stworzył
baśń o Wilku, babce
i o
Kapturku — oczywista —
chciał baśń
tę skończyć Wielkim Chapsem.
|