DLACZEGO WODA
MORSKA JEST SŁONA
Daleko nad
morzem żyli dwaj bracia, jeden bogaty, a
drugi biedny.
Kiedyś, przed Narodzeniem, przychodzi
biedny do bogatego i mówi:
— Wolę dawać, bracie, niż prosić, żeby mi
dano. Ale tak mi się w tym roku nie
powiodło, że nie mam nic dla dzieci na
święta. Może podarowałbyś mi trochę
jedzenia.
Bogaty pomyślał i pyta:
— A zrobisz to, co ci każę? Jeżeli mi
przyrzekniesz, że zrobisz, to ci podaruję
całą szynkę wędzoną.
— Przyrzekam — odpowiedział biedny.
— No to bierz tę szynkę. A teraz idź z nią
do diabła i nie przychodź do mnie więcej.
Słowo się rzekło, trzeba go dotrzymać.
Wziął biedak szynkę, westchnął ciężko i
poszedł.
Idzie, idzie, diabła szuka, skoro brat
kazał iść do diabła.
Zawędrował wreszcie do podziemnej
jaskini, w której palił się wielki ogień.
Obok ogniska starzec z białą brodą ociosywał
Wodę.
— Co robisz? — zapytał wędrowiec.
— Chociaż tu już przedsionek piekła,
jednakże zachowujemy ziemskie obyczaje, więc
szykuję kłodę Jul na świąteczne ognisko.
— Kiedy tu przedsionek piekła, to może jest
i diabeł ?Szczerząc zęby i skamląc starały
się wyrwać mu szynkę tak zapalczywie, że
diabeł-dozorca nie mógł ich rozpędzić.
— Diabeł stróżuje obok, w sieni. Ale pilnuj
swojej szynki, bo tam głodują za karę
łakomczuchy. Jak zobaczą, że masz szynkę,
nie opędzisz się od nich. Najlepiej zrób
tak: powiedz im, że sprzedasz tę szynkę, ale
nie za pieniądze, tylko za stary, ręczny
młynek, który stoi u nich w sieni przy
drzwiach. Posłuchaj mojej rady, nie
pożałujesz.
Biedak wszedł do piekielnej sieni i zaraz
dopadła go zgraja brudnych, wychudzonych
potworków ze szczurzymi ogonami.
— Oddam wam szynkę, ale dajcie mi wasz
młynek — zawołał biedak, chociaż co prawda
trochę mu było żal tej pięknej szynki.
Potworki zgodziły się, porwały szynkę i
zaczęły ją sobie wydzierać, a biedak chwycił
młynek pod pachę i uciekł.
— Zaufałeś mi i dobrze na tym wyjdziesz —
powiedział starzec w przedsionku. — Co tylko
rozkażesz, wszystko ci ten młynek namiele.
Tylko nie zapomnij, jak się go zatrzymuje,
bo miałbyś z nim kłopot. Widzisz ten
guziczek? Naciśniesz go trzy razy, a wtedy
młynek stanie.
Biedak podziękował starcowi i poszedł.
Dopiero nocą trafił do domu z powrotem.
— Gdzieżeś był tak długo? — spytała go żona.
— Czekaliśmy na ciebie aż do wieczora,
wreszcie dzieci poszły spać głodne. Choć to
dziś takie wielkie święto, nie miałam nawet
patyka, żeby rozpalić ogień i nie miałam co
włożyć do garnka.
— Nie martw się — zawołał biedak wesoło. —
Zaraz będziesz miała wszystko, o czym tylko
zamarzysz.
Postawił młynek na stole i kazał mu mleć
różne rzeczy po kolei. Młynek aż furkotał,
tak się kręcił. Nie minęła godzina, już
ogień palił się w kominie i pełno smakołyków
gotowało się i piekło.
Na trzeci dzień świąt biedacy zaprosili
przyjaciół na ucztę. Przyszedł także bogaty
brat. Nie mógł się nadziwić, skąd się wzięły
te wyborne potrawy. Poty wypytywał brata, aż
ten przyznał mu się do wszystkiego i pokazał
mu czarodziejski młynek.
Bogaty pozazdrościł biedakowi i zaczął
się napraszać o młynek. Nudził brata i
nękał, aż wreszcie wytargował od niego
młynek za trzysta talarów. Tamten wymówił
sobie tylko, że zatrzyma młynek aż do
sianokosów, bo chciał sobie przygotować
zapasy.
Kiedy nastała pora sianokosów, bogaty
brat zabrał młynek. Jego żona poszła na łąkę
z parobkami, ale on był na to za leniwy.
Powiedział, że zostanie w domu i przygotuje
obiad. Wiedział, że się nie napracuje, bo
przecież młynek wszystko zrobi za niego.
Położył się z powrotem pod pierzynę i
zasnął. W południe rozkazał:
— Młynie, zmiel zupę na mleku, śledzie i
chleb!
Czarodziejski młynek zaczął mleć, a
gospodarz tylko podstawiał garnki i
półmiski, póki wszystkich nie napełnił.
Ale brat zapomniał mu powiedzieć, jak się
młynek zatrzymuje, więc lała się z niego
mleczna zupa, wysuwały się śledzie i
wyskakiwały kromki chleba bez ustanku,
chociaż gospodarz krzyczał i walił go
pięściami, żeby przestał nareszcie.
Zupa zalała podłogę. Brodząc po kolana
gospodarz z trudem dobrnął do drzwi,
szarpnął je z całej siły i otworzył. Biały
strumień wylał się przez sień na podwórze, a
z podwórza na drogę, niosąc śledzie i chleb.
Gospodyni właśnie wracała tą drogą z
robotnikami do domu na obiad, aż tu na ich
spotkanie pędzi spieniony biały potok.
Zaczęła krzyczeć i wzywać ratunku.
Pobiegł bogaty brat do biednego i woła z
daleka:
— Zabieraj z powrotem twój zwariowany
młynek, bo nas wszystkich potopi!
— Nie mam już trzystu talarów, żeby ci
oddać, kupiłem za nie coś niecoś do
gospodarki.
— Oddasz, jak będziesz mógł, ale chodź co
prędzej i weź młynek!
Czarodziejski młynek wrócił więc znowu
do biednego brata. Po jakimś czasie przestał
on być biedny, postawił sobie porządne
zabudowania, kupił kawał pola i łąkę, miał
krowy, parę koni i owce.
A ponieważ jego dom stał nad samym
morzem i były tam przy brzegu niebezpieczne
skały, więc kazał młynkowi zemleć, co
potrzeba i wystawił obok domu latarnię
morską, żeby się statki nie rozbijały.
Pokrył ją złotą blachą, więc i w dzień
świeciła z daleka.
Niezadługo stał się sławny w całym kraju,
wszyscy opowiadali sobie o jego młynku i o
latarni.
Minęło parę lat. Kiedyś przypłynął
statkiem nieznajomy i wylądował przy latarni
morskiej.
— Jestem kapitanem okrętu — powiedział. —
Jeżdżę do dalekiego kraju po sól.
Przeszedłem wiele niebezpiecznych chwil,
kilka razy mój statek omal nie utonął.
Chciałbym kupić, panie, twój młynek.
Kazałbym mu mleć sól dla całego naszego
miasta, a wtedy ja i moja załoga nie
potrzebowalibyśmy narażać się na burze i
napaści korsarzy. Rozumiem, że tanio tego
młynka nie oddasz, ale powiedz, proszę,
swoją cenę. Jeśli tylko starczy mi majątku,
to go kupię.
Gospodarz pomyślał, naradził się z żoną
na osobności, potem wrócił do kapitana i
powiedział tak:
— Kiedy zdobyłem ten młynek, byliśmy biedni.
Teraz mamy już dobytku aż nadto, nie zaznamy
biedy do końca życia, więc słuszne będzie,
jeżeli oddamy czarodziejski młynek temu, kto
potrzebuje go więcej od nas. Weźcie go,
panie, darmo.
Kapitan tak się ucieszył, że pochwycił od
razu młynek i pobiegł 2 nim do swego statku.
Gospodarz wyskoczył z domu za nim i
wołał:
— Poczekajcie, kapitanie! Nie wiecie
jeszcze, jak się młynek zatrzymuje. Wróćcie
się, to wam pokażę.
Ale tamten nie słuchał i nie oglądał się
za siebie. Bał się, że gospodarz może się
rozmyślił i dlatego odwołuje go z powrotem.
Wbiegł na statek, podniósł co prędzej
kotwicę, rozwinął żagle i odpłynął.
Kiedy znalazł się na pełnym morzu,
postanowił od razu wypróbować swój młynek i
kazał mu mleć sól. Posłuszny młynek zatrząsł
się, zaterkotał i zaczął pracować tak
gorliwie, że wnet napełnił kapitanowi skład
na dnie statku. Ale sypał sól i sypał dalej
bez ustanku, choć kapitan próbował go
zatrzymać na wszelkie sposoby.
Statek zasypany solą byłby zatonął pod
ciężarem, więc kapitan z wielkim żalem
musiał wrzucić młynek do morza, żeby się
ratować.
Teraz młynek leży na dnie i wciąż miele
sól, a fale roznoszą tę sól po wszystkich
morzach świata.