Szewczyk Dratewka
Danuta Okupniak
Pewnego razu żył
sobie szewczyk. A biedny był niczym
kościelna mysz .
Koszulę spłowiałą na grzbiet wdział,
do tego połatane portki, pod m pachą
zaś dzierżył tobołek niewielki, a w
nim skibkę zaledwie razowego chleba,
dratwę i nieco innych szewskich
przyborów. Powiadają mądrzy ludzie,
iż szewc często bez butów chodzi.
Tako i było w przypadku tego
szewczyka, który wędrując ciągle to
tu, to tam, innym trzewiki naprawiał
i do dalszej służby na długie lata
sposobił, a sam bez kamaszy łaził.
Spozierał niekiedy tęskno w stronę
tych czy owych nóżek, w przecudne
ciżemki przyodzianych i wzdychał
głęboko. Nigdy jakoś bowiem czasu
nie miał na to, aby i sobie takie
mięciuchne obuwie sprawić. I nie
dlatego, że by mu zapału czy
umiejętności nic dostawało, w fachu
swoim był wszakże biegły i ludzie go
za rzetelność i zaradność niezwykle
cenili. Nie na próżno więc zwał się
Dratewką.
Idąc któregoś dnia poprzez bór gęsty
i ciemny, że choć oko wykol, nie
zobaczysz niczego na odległość
łokcia, natknął się szewczyk na
zniszczoną barć. A mówiąc ściślej,
zwyczajnie wlazł bosymi stopami w
porzucony na ziemi plaster miodu i
pewnikiem długo by tak jeszcze
pozostał, przebierając paluchami w
lepkiej mazi, gdyby nie przeraźliwy
ryk, który rozległ się nagle tuż za
jego plecami. Odwróciwszy się,
ujrzał za sobą poczciwy Dratewka
wielgachnego niedźwiedzia i
przerażenie na moment dech w piersi
mu odebrało. Potem jednakże sięgnął
szybko po swój zgrzebny węzełek i
namacawszy w nim butelkę z klejem,
jął smarować pień sosnowy, na którym
to pniu wspierał łapska niegodziwy
miś. Wówczas pozbierał szparko wosk
i miód, i wspiąwszy się na drzewo, z
powrotem pszczeli dobytek umocował.
Niedźwiedź zaś, nie mogąc oderwać
futerka od posmarowanego klejem pnia
począł jęczeć i zawodzić, aby mu
szewczyk brzydki postępek darował i
wolność przywrócił. Dłuższą chwilę
medytował Dratewka nad całą sprawą,
a że wielkodusznym będąc, krzywdy
niczyjej nie chciał, przeto i
wypuścił niedźwiedzia. Ten zaś,
pokój zawarłszy z pszczołami,
obiecał nigdy już łapy na ich słodką
sadybę nie podnieść. Na koniec
wyfrunęła z barci pszczela królowa i
wdzięcznym głosem rzekła do
szewczyka:
— Wielkie dzięki,
szlachetny człowieku, żeś nas od
zguby niechybnej wybawił. Jak
będziesz kiedy w potrzebie, nie
zostawimy cię bez ratunku.
Skłonił się tedy pięknie Dratewka
niepozornej królowej, a uśmiech
skrywany przemknął po jego twarzy.
Wyobraził sobie bowiem, jak go
pszczółki maleńkie, ledwie od
ziarnka grochu większe, z opresji
straszliwych uwalniają. I udał się w
dalszą drogę.
Gdzieś koło Szarogęsić znowu wszedł
w puszczę rozległą. I znów, jak
poprzednim razem, wielce pomocny
innym się okazał. Nie wiedzieć
dokładnie czemu, ktoś mrowisko
przydrożne do góry nogami wywrócił,
a cały budulec po okolicznych
ścieżkach rozwłóczył.
— Czyżby znowu niedźwiedź jakowyś? —
zastanawiał się strapiony szewczyk,
pomagając biednym mrówkom zgarnąć
igiełki w jedno miejsce.
Kiedy już usypał w ten sposób spory
kopczyk, ukazała się na jego
szczycie królowa-matka i także
rzekła:
— Dziękujemy ci, szlachetny
człowieku. Jak będziesz kiedy w
potrzebie, na pewno o tobie nie
zapomnimy.
Znów się Dratewka tylko uśmiechnął,
bo jakiej niby pomocy miałby się
spodziewać od słabiutkich mrówek, i
poszedł dalej.
Minął miesiąc jeden i drugi. Pewnego
razu w skwarny i drżący od gorąca
dzień, wędrując jak zwykle od wsi do
wsi, przysiadł szewczyk nad
niewielkim stawkiem. Naraz
spostrzegł, że około brzegu coś się
szamocze i podskakuje, po czym bez
tchu prawie na piasek pada,
połyskując srebrzyście. Podniósł się
więc z kamienia, na którym przed
chwilką spoczął i podszedł bliżej,
zobaczyć, co się dzieje. Patrzy, a
tu karp bezradnie płetwami w piasku
przebiera, oczy wytrzeszcza i
skrzela z trudnością odmyka.
Zmiarkował wnet Dratewka, co się
stało, i nic namyślając się wiele,
rybę do wody wrzucił. Nie zdążył
jeszcze dobrze odejść, kiedy karp,
przyszedłszy już nieco do siebie, na
powierzchnię stawu wychynął i
rzecze:
— Dzięki ci, dobry człowieku, za
ratunek. Jeśli będziesz kiedy w
potrzebie, nie omieszkam się
odwdzięczyć.
Znowu dwornie szewczyk się ukłonił i
znowu pobłażliwie się uśmiechnął.
Karp zasię plasnął raz i drugi o
wodę, aż bąbli całe mnóstwo
rozsypało się po powierzchni, po
czym zanurkował w szmaragdowej toni.
Minęło upalne lato, zboże leżało już
zżęte i w snopki powiązane, a
szewczyk Dratewka jak szedł, tak
szedł. Raz polem, raz lasem, kiedy
indziej znowu piaszczystym ugorem
albo łąką kwietną nie opodal rzeki.
Szedł i szedł, nie bacząc już na to,
iż ciągle własnych butów nic ma, a
kędy przechodził, samą radość i
ukontentowanie po sobie zostawiał.
Taki już bowiem był, że gdziekolwiek
się pojawił, uśmiech losu i
pomyślność wszelaką przywoływał.
Nie, iżby czarownik jakowyś czy i
inne licho, ale zwyczajnie dobry był
i życzliwy, wrażliwy na cudzą
niedolę, a takiemu zawsze drzwi
otworem wszędy stają.
W końcu dotarł raz na pewne wzgórze,
pokrzywami parzącymi, ostem kłującym
i krzakami różnymi porośnięte.
Stanął, patrzy, a tam z
nieprzebytych chaszczy
zamczyskojakieś się wyłania. Stanął,
słucha, a lu rzewny płacz dziewczęcy
z oddali dobiega. W jednym zaś z
okien starucha znosem w haczyk
zgiętym siedzi i żółte zęby
szczerzy. Podszedł zatem bliżej i
pyta napotkanego człowieka:
— A cóż to za zamek stoi na górze?
— Oooo, lepiej idź stąd póki pora...
— odrzekł smętnie tamten. —W
zamczysku czarownica pannę
prześliczną więzi, a ten tylko może
ją uwolnić, kto się z nią ożeni.
— Ja się z nią ożenię! — oświadczył
rezolutnie Dratewka.
— Sprawa nie jest taka prosta!
Wiedźma każe wprzódy wykonać dwie
roboty i zagadkę zadaje. Kto sobie z
tym nie da rady, głowę mu urywa.
Wielu śmiałków już próbowało, oj
wielu... Nikt jednak do tej pory żyw
stąd nie odjechał...
— Ja jednak pójdę i pannę uwolnię! —
raz jeszcze zawołał dzielny szewczyk
i wspiąwszy się na wzgórze, do bram
zamku mocno zakołatał.
—
Coś za jeden, czego szukasz ?
Co tak głośno w bramę stukasz?
— usłyszał po chwili skrzekliwy
głos.
— Jestem Szewczyk Dratewka!
Przychodzę, aby pannę z niewoli
wybawić i za żonę ją pojąć.
A że bardzo mi do tego pilno, przeto
i stukam mocno.
— Wprzódy musisz szparko Dwie
wykonać prace. Jak się z tym
uwiniesz, trzecią rzecz ci zlecę.
— Spróbuję zatem! — odrzekł znowu
Dratewka ochoczo.
Skrzypnęły wielkie żelazne wrota i
czarownica poprowadziła szewczyka w
głąb zamczyska Szli i szli ciemnym
korytarzem, a gdy wreszcie
przystanęli, wiedźma wydobyła z
kieszeni poplamionego fartucha
ogromny pęk kluczy i zaczęła jedne
po drugich siedmioro drzwi otwierać.
Odemknąwszy ostatnie, popchnęła
Dratewkę do środka komnaty, mówiąc:
— Masz tu korzec maku z piaskiem,
oddziel sprawnie ziarna. Nie zdążysz
przed zorzy blaskiem — dola twoja
marna!
Po czym wyszła, śmiejąc się
złowieszczo i zamknęła go na
siedmioro drzwi.
Wysypał szewczyk zawartość korca na
podłogę, usiadł obok i myśli:
„Przecie to roboty na dwa lata albo
i więcej! Jakże mam się z tym uwinąć
do świtania? Oj, niedobrze,
niedobrze..."
Nagle posłyszał jakowyś szmer, zrazu
cichuteńki, a stopniowo coraz
bardziej wyraźny, coraz bliższy.
Rozejrzał się uważnie wokół siebie,
patrzy i z podziwu wyjść nie może.
Przez okienko kratą solidną
zagrodzone wdarły się do komnaty
tysiące, setki tysięcy mrówek, a
każda już ziarenko maku albo piasku
taszczy, na odpowiednie miejsce
składa, znowu po nowe biegnie i tak
w kółko... I oto północ wybiła na
wieży zamkowej, do świtu jeszcze
daleko, a już wznoszą się obok
siebie dwa kopczyki — jeden z
piasku, drugi z maku.
Uradowany szewczyk podziękował
pięknie małym przyjaciółkom i
skuliwszy się w kąciku, spokojnie
zasnął.
Nie mogła się nadziwić przebiegła
czarownica, kiedy przyszedłszy
wczesnym rankiem, ujrzała wyspanego
i zadowolonego chłopca pomiędzy
zgrabnie usypanymi stosika-mi. Nic
jednak nie dała poznać po sobie,
jeno rzecze znowu:
— Zagubiła piękna panna złoty
kluczyk w wodzie, więc go znajdź,
nim zorza ranna zabłyśnie na
wschodzie !
Jak nie znajdziesz, mój szewczyku,
głowę urwę i po krzyku !
I
odkluczyła na powrót siedmioro
drzwi, a Dratewka wyruszył na
poszukiwanie kluczyka. Chodzi,
popatruje, po głowie się drapie. A
tu staw na prawo, staw na lewo, wody
całe mnóstwo. Przysiadł wreszcie
znużony na brzegu jednego z nich i
myśli:
„Gdzież ja kluczyk złoty znajdę,
skoro nie wiem nawet, w którym
stawie panna się kąpała? Jak nic
urwie mi wiedźma głowę i tyle".
Wtem zachlupotało coś niedaleko,
zafalowała woda w nieruchomym dotąd
stawie i na powierzchnię wychynęły
cztery dorodne karpie. Płynąc
zwartym szeregiem w stronę brzegu,
na którym siedział strapiony
szewczyk, przytrzymywały w
pyszczkach złoty klucz. Ucieszył się
Dratewka na ten widok, a ryby
zawołały, przebierając raźno
płetwami:
— Uratowałeś, człowieku, jednego z
nas od zguby, przyjmij więc teraz
naszą podziękę.
Wziąwszy od ryb kluczyk, powrócił
Dratewka do zamku. I znowu bardzo
zdziwiła się starucha, że kolejne
zadanie bez trudu na czas wykonał.
Nic jednak nie rzekłszy, powiodła
chłopca do zamkowej wieży.
Tam kluczykiem złotym drzwi
otworzyła i weszli do niewielkiej
komnaty. Oczom szewczyka ukazało się
dziewięć panien jednako odzianych i
białym płótnem zakwefionych.
Dobiegł go znowu skrzekliwy głos :
— Koniec sprawy jest już blisko:
zguba albo weselisko !
Dziewięć panien siadło w rzędzie,
która żoną twoją będzie?
Jak
nie zgadniesz, mój szewczyku, głowę
urwę i po krzyku!
Przeląkł się biedny Dratewka nie na
żarty, nijakiej bowiem różnicy
pomiędzy pannami nie widział.
Aż tu naraz pszczoły do komnaty
wleciały. Chwilę zakwefione panny
oglądały i w końcu, w ciasny, złoty
okrąg się zbiwszy, nad głową
trzeciej w rzędzie zawisły.
— Ta ci będzie moją żoną! — oznajmił
Dratewka, zasłonę pannie zdejmując.
— A niech mnie licho porwie! —
zawołała na to zdumiona czarownica,
po czym zniknęła.
A urodziwa panna uściskała mocno
szewczyka i poszli na zamek, gdzie
zaraz weselisko huczne wyprawili,
wszystkich okolicznych mieszkańców
zapraszając.
Ja też tam byłam, wino przednie piłam, a co posłyszałam, wszystko
opisałam.
|