Kopciuszek
Charles Perraultt
Był sobie raz
pewien wdowiec, łagodny jak baranek.
Miał córkę — śliczną, dobrą i
pracowitą córkę.
Ojciec i córka kochali się
serdecznie i dobrze im się działo.
Wieczorami zasiadali sobie przy
domowym kominie, przy trzaskającym
ogniu i patrzyli na iskry
przebiegające po płonących drewkach.
Zegar tykał: „Tik-tak-tik", para w
kociołku szumiała, pokrywa
pobrzękiwała jak cygański bębenek, a
ojciec pomrukiwał razem z domowym
kocurem. Czasem z tego błogiego
pomrukiwania składała się
przyśpiewka:
"Najmilsza to godzina wieczorem u
komina, gdy nie przeszkadza nikt.
/
Nigdzie się nie wyrywam, spokojnie
czas upływa, z zegara: „Tik-tak-tik".
Hoduję sobie dynie, czereśnie i
brzoskwinie, warzywnik mam i sad.
Nie skarżę się na nudę, uprawiam
swój ogródek i bardzo jestem rad.
W spokoju i zgodzie mijały dni i wieczory i byłoby tak
zapewne zawsze, gdyby coś nie
podkusiło wdowca, żeby ożenił się po
raz drugi. Może namówiły go do tego
sąsiadki, bo nic łatwiejszego, jak
namówić kogoś łagodnego jak baranek.
Wdowa, z którą się ożenił, miała
dwie córki. Wszystkie trzy miały
przewrócone w głowie i myślały tylko
o swoich wygodach. Zaraz po weselu
wdowa zaczęła rządzić się w domu
wdowca jak szara gęś, wdowiec zaś
stawał się z dnia na dzień coraz
łagodniejszy i we wszystkim
ustępował żonie, byle tylko mieć
święty spokój.
Macocha postanowiła skorzystać z tej łagodności i przyuczyć
jego córkę do domowych obowiązków,
żeby mieć z niej pomoc do
wszystkiego,
i to darmo. Żal było patrzeć na tę
ślicznotkę, jak męczyła się pracą
nad siły, to rąbiąc i rozpalając
drwa, to szorując garnki, schody i
podłogi. Gdy tak pracowała I ciężko,
córki wdowy wysypiały się na
pierzynach jak susły, objadały się
przy-smaczkami, przeglądały w
lustrach i leniuchowały od rana do
wieczora, I zabawiając się
rozmówkami o szmatkach, wizytach,
plotkach i innych dyrdymałkach.
Wiedziały, że matka pozwoli im na
wszystko i wyzyskiwały biedną I
sierotę, każąc jej to coś przynieść,
to coś odnieść, to coś przystawić,
to coś od- I stawić, to coś
przysunąć, to coś odsunąć, to po coś
pobiec, to z czymś przybiec, I aż
się biedactwo umęczyło, zasapało,
zadyszało i nie bacząc na
spódniczkę, I przysiadło na
popielniku u domowego ogniska.
— Ej, ej! Śliczny flejtuch z ciebie!
— wołała ze śmiechem starsza
siostra, która o wytworność i
elegancję dbała tylko poza domem.
— Ej, ej! Śliczny z ciebie
Kopciuszek! — wołała młodsza, która
była lepiej I wychowana i nie
używała brzydkich słów.
A potem wołały obie na przemian:
— Kopciuszku, nagrzej nam wody!
— Kopciuszku, usmaż nam racuszki!
— Kopciuszku, uprasuj nam koronkowe
kołnierzyki!
— Kopciuszku, zamieć pokój!
Kopciuszku! Kopciuszku! Kopciuszku!
I to przezwisko tak przylgnęło do sieroty, że wszyscy nazywali ją
Kopciuszkiem. I w domu, i w okolicy.
Była to piękna okolica. Na wzgórzu
wznosił się pałac królewski. Był to
bardzo elegancki pałac, ozdobiony
wieżyczkami i balkonami. W dolinie,
pośród wesołych gajów, gdzie
śpiewały ptaki i szemrały
strumienie, rozsypane były
gospodarstwa. Kwiatowe ogródki, sady
i warzywniki otaczały domki o
wysokich dachach. W jednym z domków,
obok gospodarstwa ojca, mieszkała
jej chrzestna matka.
Domek ten nie był bardzo elegancki,
ale warto o nim wspomnieć, bo
chrzestna matka była wróżką, a
domków wróżek nie spotyka się na
każdym kroku.
Skromniutkie i nieduże są domki
dobrych wróżek za płotem gęstych
bzów.
W ogródkach dobrych wróżek woń
głogów, dzikiej róży uderza nam do
głów.
I każdy jest wzruszony, więc
wzdycha: — Go za domek!
Gdy niebo się zachmurzy, chmurzy się
domek wróżek, znika za deszczem, w
mgłach.
Gdy słońce świeci w górze, rozbłyska
domek wróżek od progu aż po dach.
I każdy jest wzruszony, więc
wzdycha: — Co za domek!
Wszystkich potrafi urzec znikomy
domek wróżek.
Nie oprze mu się nikt. Gdy zniknie —
oczy zmrużysz i widzisz domek
wróżek, chociaż przed chwilą —
znikł.
I każdy jest wzruszony, więc
wzdycha: — Co za domek!
Pewnego dnia rozeszła się po okolicy wiadomość, że w
pałacu królewskim przygotowuje się
wielki bal, na który zostaną
zaproszone wszystkie okoliczne
panienki, aby spośród nich syn
królewski wybrał sobie żonę.
Ta wiadomość poruszyła wszystkie
młode osóbki, a przede wszystkim
obie córki wdowy.
Z wielkim zapałem zaczęły przeglądać
swoje stroje, grymasić i przebierać.
Wreszcie postanowiły wystąpić na
królewskim balu w nowych sukienkach.
A że Kopciuszek potrafił skrajać i
wszystko uszyć pięknie i zgrabnie,
zapędziły go natychmiast do roboty.
— Mnie najładniej w różowym! —
wykrzykiwała starsza siostra. —
Kopciuszku! Uszyj mi różową sukienkę
z falbankami!
— Mnie najładniej w niebieskim! —
wołała młodsza.— Kopciuszku! Uszyj
mi niebieską sukienkę z frędzelkami!
Nowa robota dla Kopciuszka!
Dziewuszka musiała teraz krajać,
szyć, mierzyć suknie i wysłuchiwać
tysiąca grymasów i kaprysów. Gdy
suknie były już gotowe, pannice
rozkazały:
— A teraz uczesz nas, Kopciuszku!
Tylko modnie i bardzo elegancko!
Zręczna panienka i to potrafiła.
Czesząc siostry przed dużym lustrem,
widziała odbicie swojej twarzyczki
obok naburmuszonych twarzy
grymaśnic. I pomyślała:
— Nie jestem brzydka. Chyba jestem
ładniejsza niż moje panny siostry. A
już na pewno bardziej zwinna i
zręczna. Gdybym to i ja mogła ubrać
się ładnie i uczesać... Gdybym to i
ja mogła pójść na bal królewski! Tak
przecież lubię tańczyć! I umiem!
Nawet z miotłą do zamiatania! A
przecież na balu będą zgrabniejsi
tancerze niż moja wysłużona miotła!
Gdybym to mogła pójść na królewski
bal...—westchnęła.
— Co tak wzdychasz, Kopciuszku? O
czym myślisz? — zapytała młodsza
siostra.
— O królewskim balu — odpowiedział
Kopciuszek i westchnął sobie jeszcze
I raz.
— O królewskim balu! — wykrzyknęła
starsza siostra. — Może byś chciała,
j moja panno, pójść na bal do
pałacu? Cha, cha! Toby się wszyscy
uśmieli, J gdyby taki Kopciuch w
pałacu podrygiwał!
Kopciuszek poczerwieniał z gniewu i
już chciał odpowiedzieć coś do
słuchu i starszej siostrze, ale w
tej chwili zajechała rodzinna
landara, weszła macocha | z ojcem,
jeszcze bardziej potulnym i
zahukanym niż zwykle, i cała rodzina
I ruszyła na bal królewski.
Oczywiście — bez Kopciuszka.
Kopciuszek został w domu sam. Nie
zapalił I nawet światła, tylko
przysiadł sobie, jak zwykle, na
popielniku i patrzył w okno.
— Noc była pogodna, na niebie
świeciły tysiące gwiazd. Migotały,
jakby I drżały od chęci do tańca. To
jest balowa noc — szepnął
Kopciuszek. — Ach, jakby to było
miło być śliczną, elegancką panienką
i tańczyć dziś na królewskim balu!
— Jesteś śliczna, a o elegancję się
nie martw — odezwał się obok wesoły
głos.
Kopciuszek drgnął, odwrócił się i
zobaczył swoją chrzestną matkę.
Patrzyła bystro na Kopciuszka i
obracała w ręku laseczkę. Łatwo się
domyślić, że była to czarodziejska
laseczka.
— Chciałabyś pojechać na bal,
prawda, moja panienko? — zapytała
chrzestna matka.
— Ach, chciałabym, chrzestna matko,
ale to przecież niemożliwe! Nie mam
ani balowej sukienki, ani karety!
— Ale masz chrzestną matkę, która
jest wróżką. Skocz no do warzywnika,
moja śliczna, i przynieś mi dynię.
Kopciuszek poskoczył szybko i
przyniósł najpiękniejszą z całego
warzywnika. Chrzestna matka dotknęła
dyni laseczką i powiedziała:
Dynio, dynio ogrodowa — Kopciuszek
cię wyhodował, wywdzięcz mu się
dzisiaj nocą. Dynio, dynio — bądź
karocą!
I uderzyła dynię laseczką w złoty
bok.
Bang! - odezwało się i nagle
brzuchaty owoc przemienił się w
okazałą złotą karocę, na złotych
kołach i o lustrzanych oknach.
— A teraz zajmiemy się końmi —
powiedziała chrzestna matka. —
Kopciuszku, przynieś mi pułapkę na
myszy ze spiżarni.
Zdaje mi się, że coś w niej
chroboce.
Rzeczywiście: w spiżarni złapało się
do pułapki sześć zwinnych myszek.
Chrzestna matka kazała Kopciuszkowi
unieść nieco drzwiczki pułapki.
Smyrg! Smyrg! — raz po raz wymykała
się z pułapki myszka. A chrzestna
matka dotykała każdej swoją laseczką
raz po raz, szepcąc coraz to
prędzej, bo coraz to prędzej
wymykały się myszki:
— Z naszej pierwszej myszki szarej —
będzie piękny rumak kary, z naszej
drugiej myszki szarej — będzie drugi
rumak kary, z naszej trzeciej myszki
szarej — będzie trzeci rumak kary, z
naszej czwartej myszki szarej —
będzie czwarty rumak kary, z naszej
piątejmyszkiszarej —
będziepiątyrumakkary —
znaszejszóstejmyszkiszarejbędzieszóstyrumakkary!
— Uf— odetchnęła — chyba starczy,
co, Kopciuszku?
—
Ach, co za piękne konie! Co za
zaprzęg! Ach, dziękuję, chrzestna
matko ! — wołał Kopciuszek klaszcząc
w ręce. — Dziękuję!
— Proszę — roześmiała się chrzestna
matka. — Mamy więc już szczerozłotą
karocę, zaprzężoną w sześć koni. Ale
skąd wziąć woźnicę? Oooo! Widzę
kogoś koło drzwi piwniczki! Co za
wspaniały szczur! Co za wąs! Co za
sierść! Co za mina! Będzie z niego
wymarzony woźnica! Pac! go
czarodziejską laseczką! No i co
powiesz, mój drogi?
— Ze już możemy jechać na bal
królewski, proszę pani! —
odpowiedział grubym głosem wspaniały
woźnica, po którym nikt by nie
poznał, że przed chwilą był
szczurem.
— No, a co ty powiesz, Kopciuszku? —
zapytała chrzestna matka.
— Ze jestem szczęśliwa! —
wykrzyknęła dziewuszka klaszcząc w
ręce.— Mam już wspaniałego woźnicę z
siarczystym wąsem i sześć karych
rumaków. Brak mi tylko balowej
sukienki.
— Zaraz znajdzie się i na to rada —
powiedziała chrzestna matka. — Stań
przede mną, Kopciuszku. Prościutko.
Kopciuszek stanął przed chrzestną
matką prościutko, a ta dotknęła go
lekko swoją laseczką i w mgnieniu
oka zniszczona sukienczyna
Kopciuszka przemieniła się we
wspaniałą srebrno-złotą suknię, a
zniszczone chodaki w rozkoszne
pantofelki z popieliczej skórki, w
najmiększe pantofelki do tańca.
Tak wystrojony siadł Kopciuszek do
karocy, ale zanim konie ruszyły,
odezwała się chrzestna matka:
— Jedziesz więc na bal do pałacu,
Kopciuszku, i mam nadzieję, droga
chrześniaczko, że będziesz się
dobrze bawiła. Pamiętaj jednak nie
zmarudzić I na balu dłużej niż do
północy. Bo jeślibyś choć chwilkę
się zapóźniła, karoca znowu stanie
się dynią, konie — myszkami, woźnica
— szczurem, a twoja piękna suknia
zmieni się w łachmany.
— Nie zmarudzę, chrzestna matko! Nie
zmarudzę! Wymknę się z balu przed
północą! Dziękuję za rady, dziękuję
za wszystko!
— Więc baw się dobrze, Kopciuszku! —
zawołała chrzestna matka wymachując
na pożegnanie czarodziejską
laseczką.
— Wiooo! — wykrzyknął wspaniały
woźnica i trzasnął z bata. Sześć
koni ruszyło z kopyta, a woźnica
ruszał wąsami, pośpiewywał z
kawalerska i mrugał ku gwiazdkom,
które całym rządkiem ustawiły się
nad drogą do królewskiego pałacu i
odmrugiwały mu wesolutko.
Ej, jadę paradnie !
Z bata sobie trzaskam !
Z nieba ku mnie ładnie mruga panna
gwiazdka.
Jedna gwiazdka mruga, za nią mruga
druga,
A ja w niebo w blaskach z bata sobie
trzaskam !
Hu —ha!
Coraz więcej
gwiazdek mrugało nad drogą pałacową,
coraz prędzej gnały konie, coraz
prędzej toczyła się karoca.
Nie minął i kwadrans, a zatrzymała
się przed pałacem.
— Kto to przyjechał? Kto to
przyjechał? — pytali królewscy
lokaje.
— Nieznajoma księżniczka! Nieznajoma
księżniczka! — huknął z kozła
wspaniały woźnica.
Lokaje pobiegli natychmiast do pałacu z tą nowiną. Gdy doszła ona do uszu
królewicza, bardzo go zaciekawiła,
bo każdy lubi niespodzianki.
Zwłaszcza gdy chodzi o tak śliczną
niespodziankę, jak Kopciuszek w
srebrno-złotej sukni i w
najmiększych w świecie pantofelkach
z popieliczki.
Wybiegł więc królewicz przed pałac, a że śliczna nieznajoma wysiadała
właśnie z karocy, podał jej rękę i
wprowadził do balowej sali, w szmer
głosów, w blask świateł i dźwięki
muzyki.
Ach, bal! Dźwięki muzyki, szepty,
śmieszki, żarciki.
Błyszczą szklane świeczniki, płoną
świeczek płomyki.
Kremy, lody, karmelki, wybór świetny
i wielki, oranżady butelki, w
oranżadzie — bąbelki.
Dźwięk muzyki, słów szmerek, blask
kolczyków, klamerek, panieneczek
mknie szereg.
Każda — niby cukierek.
— Jakie
zwinne panieneczki !
--- Jak tańczą zgrabnie! Brawo!
Brawo! — wołali dworzanie. Gwarno
było i wesoło.
Lecz gdy syn królewski wprowadził na
salę Kopciuszka, zapadła nagle
cisza: zatrzymali się tancerze,
umilkły skrzypce i inne instrumenty,
a wszystkie oczy zwróciły się ku
Kopciuszkowi i odezwał się szmer
głosów:
— Ach, jaka śliczna!
Sam nawet król, chociaż już dobrze
stary, wodził za nią nieustannie
wzrokiem i poszeptywał w ucho
królowej, że nigdy nie widział tak
wdzięcznej twarzyczki.
Wszystkie damy wypatrywały oczy,
podziwiały ją i siostry, choć nie
poznały Kopciuszka w tej strojnej
damie, a królewicz nie odstępował
jej ani na chwilę i nie zważał nic
na inne panny.
Przy tańcu, miłej rozmowie i
przysmakach — czas minął tak szybko,
że ślicznotka ani się spostrzegła,
gdy zegar wybił kwadrans przed
dwunastą.
Słysząc uderzenia zegara zerwała się
w popłochu od stolika, przy którym
książę częstował ją pomarańczami,
złożyła wszystkim piękny ukłon i
wybiegła z pałacu po szerokich
schodach na dziedziniec. W mgnieniu
oka dopadła karocy, konie ruszyły i
nim minęła północ, stanęły przed
domem.
— Dziękuję za wszystko, chrzestna
matko! — wykrzyknął Kopciuszek.
W tej chwili północ wybiła. Karoca,
konie i woźnica znikli, piękna
suknia Kopciuszka przemieniła się w
codzienną zniszczoną sukienczynę, a
najmniejsze w świecie pantofelki z
popieliczki — w stare chodaki.
W dobre parę godzin po północy cała
rodzina powróciła z balu. Kopciuszek
otworzył im drzwi. Szelmutka
przeciągała się przy tym, niby to
zaspana, choć od powrotu z balu nic
zmrużyła oka, wspominając błogie
chwilki. Siostry także nie śpieszyły
się do łóżek: chciały jeszcze
obgadać cały bal królewski.
Paplały i paplały. O pięknej muzyce,
dwornych tancerzach, znakomitych
lodach, oranżadzie z bąbelkami, o
strojnych pannach, nie omieszkując
pochwalić i same siebie, i swoje
sukienki, których— prawdę mówiąc —
nikt by im tak pięknie nie uszył jak
Kopciuszek. Mówiły także, jak to syn
królewski im nadskakiwał, póki nie
zjawiła się dama w srebrno-złotej
sukni, w najmiększych w świecie
pantofelkach z popieliczki.
— Jaka dama? — zapytał Kopciuszek
poważnie, choć śmiać mu się chciało.
— Zupełnie nieznajoma. Ale trzeba
przyznać, że elegancka — powiedziała
młodsza siostra.
— Elegancka, nieelegancka, co cię to
obchodzi — fuknęła starsza siostra.
— Pościel nam lepiej łóżka i to —
raz, dwa! Musimy się dobrze wyspać,
bo jutro znowu bal odbędzie się w
pałacu!
— Znowu? — zdziwił się Kopciuszek.
— Synowi królewskiemu nadzwyczaj się
spodobał taniec z nieznajomą damą w
pantofelkach z popieliczki.
Postanowił więc jutro wydać jeszcze
jeden bal, licząc, że dama ta zjawi
się na nim znowu.
— Oooo — powiedział Kopciuszek. —
Pięknie. Więc zaraz pościelę wam
łóżka, abyście się przed tym balem
dobrze wyspały.
Nazajutrz obie siostry wybrały się znowu na bal do pałacu. I znowu
chrzestna matka wyprawiła na bal
Kopciuszka. Bal był równie piękny,
przyjęcie równie smaczne, a muzyka
grała do tańca równie doskonale.
Szklane świeczniki migotały, jarzyły
się płomyki świec, skrzyły się
kryształowe kielichy, w których
pękały bąbelki najznakomitszej w
świecie oranżady. Ale Kopciuszkowi
wydało się wszystko jeszcze bardziej
świetliste, jeszcze bardziej
urzekające, bo syn królewski tańczył
tylko z Kopciuszkiem, tylko
Kopciuszkowi szeptał czułe słówka.
Toteż ślicznotka bawiła się tak doskonale, że gdy zegar zaczął bić północ,
wydało jej się, że to dopiero
jedenasta, i przeraziło ją dopiero
ostatnie uderzenie. Spłoszona
wyrwała się spośród tańczących i
wybiegła z sali balowej. Pędząc po
pałacowych schodach potknęła się i
spadł jej ze stopki najmiększy w
świecie pantofelek z popieliczki.
Nie czas było jednak go podnosić. W
jednym pantofelku wpadła na pałacowy
dziedziniec.
— Ej, woźnico! Woźnico! — zawołała.
Ale przed pałacem nie było ani
złotej karocy zaprzężonej w sześć
rumaków,
ani wspaniałego woźnicy. Znikli.
Znikła także srcbrno-złota suknia i
Kopciuszek musiał biec do domu w
obdartej sukienczynie, na bosaka,
zaciskając w dłoni pamiątkę po
swoich balach: najmiększy w świecie
pantofelek z popieliczki.
Zapóźnił się też bardzo i wbiegł do
domu na małą chwilkę przed powrotem
sióstr.
— Ach, ach! — wołały siostry
sadowiąc się na stołkach przed
kominem. — Co też dziś się działo na
królewskim balu! Piękna pani znowu
zjawiła się w pałacu, syn królewski
znowu jej nie odstępował, lecz gdy
tylko zegar zaczął bić północ,
umknęła tak szybko, że spadł jej z
nóżki najpiękniejszy w świecie
pantofelek z popieliczki.
— I co? I co? — dopytywał się
Kopciuszek.
— I podniósł go syn królewski, a
potem — bezustannie się w niego
wpatrywał i nie tańczył ani razu z
żadną panną.
Na pewno zakochał się w tej, która
miała pantofelek na nóżce.
— I co? I co? — dopytywał się
Kopciuszek bez tchu.
— I pstro!—fuknęła niegrzecznie
starsza siostra. — Pościel nam
łóżka, Kopciuchu, zamiast gadać, bo
spać nam się chce !
Wkrótce pewno dowiemy się czegoś więcej!
Rzeczywiście: wkrótce głośno było o
tej sprawie w całej okolicy. Nic
dziwnego, bo syn królewski rozesłał
po kraju swoich gońców, aby
obwieścili wszystkim obywatelom, że
w pałacu znaleziono na schodach
najpiękniejszy w świecie pantofelek
z popieliczki i że syn królewski
poślubi pannę, na której nóżkę
będzie ten pantofelek w sam raz.
Wkrótce też ukazał się w okolicy
piękny dworak na koniu i zatrzymywał
się wszędzie tam, gdzie mieszkały
panny.
U siodła miał przytroczony
najmiększy w świecie pantofelek z
popieliczki i wedle rozkazu
królewicza rozpoczął przymiarki.
Objechał już z tym pantofelkiem
wszystkie prawie okoliczne domki, z
wyjątkiem dwóch: domku chrzestnej
matki i domku wdowca. Przymierzyły
już pantofelek wszystkie okoliczne
panny, ale był on tak mały, że żadna
nie mogła wepchnąć weń stopy, choć
był taki mięciutki.
Zatroskany dworak zatrzymał się
przed domkiem wróżki. Spojrzał na
płotek, na gęste bzy, wciągnął w nos
zapach róż i westchnął:
— Co za domek!
A potem zajrzał przez płotek i
zapytał:
— Czy jest tam kto?
— I owszem: ja — powiedziała
chrzestna matka z ganku.
— Oooo! — powiedział piękny dworak i
ukłonił się z wielką elegancją. —
Czy mógłbym wobec tego prosić o
przymierzenie tego pantofelka? Mam
rozkaz przymierzyć go każdej pannie.
— Nic jestem panną — odpowiedziała
chrzestna matka skromnie. —Jestem
wróżką.
— Oooo! — powiedział piękny dworak.
— W takim razie może będzie pani
łaskawa powiedzieć, pani wróżko, czy
są jeszcze w okolicy jakieś panny,
abym im ten pantofelek przymierzył?
— Są jeszcze trzy panny —
odpowiedziała uprzejmie chrzestna
matka wskazując laseczką domek
wdowca. — O, tam!
— Dziękuję — powiedział piękny
dworak i skierował konia ku domkowi
wdowca. Ale oglądał się raz po raz
na domek za drzewami bzów, jakby
trudno mu było stąd odjechać.
Odjechał jednak, bo każdy dworak
musi być posłuszny królewskim
rozkazom. Na chwilę tylko zatrzymał
się, przymknął oczy, szepnął: — Ach!
— i westchnął.
Gdy stanął przed gankiem domku
wdowca, macocha wybiegła mu
naprzeciw, zapraszając go z wielką
uprzejmością.
Obie siostry strojąc skromne minki
usiadły na krzesełkach i wyciągnęły
przed siebie nogi, a piękny dworak
zaczął przymierzać pantofelek.
Daremnie jednak siostry kuliły
stopy: pantofelek był dla nich za
mały.
— A może na mnie byłby ten
pantofelek w sam raz? — zapytał
cichutko
Kopciuszek, wychylając się zza
komina.
Siostry parsknęły niegrzecznym
śmiechem, ale piękny dworak rzucił
bystrym okiem na Kopciuszka i od
razu zauważył, jaka to ślicznotka.
— Proszę usiąść!—powiedział. —
Otrzymałem przecież rozkaz zmierzyć
pantofelek wszystkim panienkom w
okolicy. Proszę wyciągnąć stopkę...
Oooo!
— Oooo... — powtórzyły siostry, ale
zupełnie inaczej niż dworak, bo
pantofelek z popieliczki nie tylko
wszedł łatwo na stopę Kopciuszka,
ale i leżał jak ulał.
Jakże zdziwiły się siostry! Ale nie
koniec było niespodziankom, bo
Kopciuszek wyciągnął z kieszeni
fartucha drugi pantofelek od pary i
włożył na drugą nóżkę.
— Doskonale! — odezwał się wesoły
głos. To chrzestna matka zjawiła się
nagle, jak zwykły zjawiać się
wróżki, i dotknęła czarodziejską
laseczką sukien-czyny Kopciuszka,
która w mgnieniu oka przemieniła się
w srebrno-złotą balową suknię.
— Ach, ach! — zawołały siostry. —
Więc to byłaś ty? Ty, Kopciuszek?
Nigdy nie przyszło nam do głowy, że
taka rzecz przytrafić się może!
— Nic dziwnego — powiedziała
chrzestna matka.
Rzecz taka, jak wiadomo, przytrafia
się dość rzadko. Lecz zdarza się, że
komuś jest wróżka — chrzestną matką.
Nie trzeba na to liczyć, lecz
rządzić się rozumem. Ale każdemu
życzę, by wróżkę miał za kumę.
— A ja mam! A ja mam! — śmiał się
Kopciuszek i klaskał w ręce. — Jaka
jestem szczęśliwa!
— Przebacz nam, szczęśliwy
Kopciuszku, nasze niegodne
postępowanie! — zawołały
siostry.—Już nigdy nie będziemy
niedobre dla ciebie!
— Oczywiście! Już wam przebaczyłam —
zawołał Kopciuszek, w którym nie
było ani krzty zawziętości.
— Wszystko w porządku — powiedział
uprzejmie piękny dworak. — Możemy
więc spokojnie ruszyć do
narzeczonego.
Wszyscy odprowadzili Kopciuszka do
królewskiego pałacu. Królewicz nie
posiadał się ze szczęścia i
zachwycał się bezustannie swoją
śliczną narzeczoną, królowa kiwała z
uznaniem głową, a król, chociaż —jak
wiadomo — był już dobrze stary,
poszeptywał jej do ucha, że nigdy
nie widział tak wdzięcznej
twarzyczki.
Nie minęło parę dni, a już było po
weselu. Młoda para żyła długo i
szczęśliwie, bo nie może być
inaczej, gdy ktoś poślubi
Kopciuszka, dziewuszkę dobrą i
pracowitą, której chrzestną matką
jest wróżka.
|