KORALE CZAROWNICY
                      
        Maciej Leszczyński


W lesie nie opodal Bełdańskicgo jeziora mieszkała kiedyś długowłosa czarownica. Była brzydka jak wszystkie jędze, co się czarami  parają: nos wygięty w dół niby hak, sterczał z poznaczonej krostami twarzy, a spomiędzy opuchniętych warg wyłaniały się dwa ostatnie, pożółkłe zęby. Dobrze wiedziała, że nie jest najpiękniejszą staruchą w okolicy, ale za to włosy miała wspaniałe. Były tak gęste i długie, że gdy czasami wiatr zaplatał je w nadbrzeżnych trzcinach — kilka dni zajmowało ich wyplątywanie. A gdy włosy te myła w jeziorze — woda mąciła się jak w czasie burzy. Wiedzieli o tym rybacy z Wisun — pobliskiej wioski i żaden nie zaczynał wtedy połowu.
Zdarzyło się pewnego razu, że jednemu z nich urodziła się trzynasta córka. Nie miał już kogo w rodzinnym siole na chrzestnego poprosić, wyszedł więc na drogę i postanowił pierwszego napotkanego na gościńcu człowieka uczynić kumem.
Traf chciał, że tuż za wsią natknął się na czarownicę, która przysiadłszy na kamieniu srebrnym grzebykiem rozczesywała swe włosy. Ominął ją z daleka i nawet do głowy mu nie przyszło, żeby do jędzy zagadać. Rozzłościło to bardzo staruchę.
— Przygotowałam podarunek dla twojej córki — zawołała za rybakiem — ale żeś mnie na chrzestną nie poprosił, więc nic nie dostanie. Nieszczęśliwa będzie i tyle — baba fuknęła gniewnie i zniknęła niby obłoczek dymu, a poczciwy rybak nie wiedział, czy snem była, czy jawą.
Następne lata pokazały, że przepowiednia czarownicy spełniła się. Dziewczyna, nazwana Anną, wyrosła na najbrzydszą pannę w okolicy. Wyśmiewano się z niej i ciągle dokuczano. Ani przyjaciół, ani znajomków żadnych nie miała. Wiedząc o swej szpetocie, często uciekała do lasu albo nad jezioro. Długo wpatrywała się w odbicie swojej brzydkiej twarzy, a jej łzy mąciły spokojną toń. We wsi przezywano ją córką czarownicy, toteż niejeden raz wzdychała z żalu i rozpaczy:
— Jestem córką jędzy. Gdzie moja matka ?
Jeśli potrafi czarować, dlaczego nie sprawi, bym była piękna ?
Aż pewnego dnia ujrzała w wodzie obok swego odbicia odbicie czarownicy. Znieruchomiała przestraszona, ale jędza przemówiła łagodnie:
— Prawdę ludzie mówią, żeś do mnie podobna niby córka. Nie lubią cię, jak i mnie nie lubią: omijają z daleka, krzyżem się żegnają na nasz
widok. Nie lękaj się. Nie jestem taka zła, na jaką wyglądam. Niech tam sobie głupi rybacy co chcą opowiadają. Pomogę ci. Jak matka ci pomogę. Wiano takie dostaniesz, jakiego żadna nie ma. Weź te korale. Chciałam dać ci  je, gdy byłaś dzieckiem, ale twój ojciec nie poprosił czarownicy w kumy. Dopiero teraz odbierzesz swój prezent. Masz, załóż.
I starucha podała Annie sznur czerwonych paciorków, a gdy dziewczyna włożyła je na szyję, kazała jej przejrzeć się w jeziorze.
— To ja ? — wyszeptała zdumiona panna.
W wodzie odbijała się wyraźnie twarz pięknej dziewczyny. Spod kruczoczarnych brwi spoglądały błyszczące, niebieskie oczy, a długie rzęsy rzucały tajemnicze cienie na mlecznobiałe policzki. Anna uśmiechnęła się i w tej samej chwili uśmiechnęło się jej odbicie. Czarownica pochyliła się nad zachwyconą dziewczyną.
— To ty — powiedziała. — Cudna jesteś, nie ma takiej drugiej w okolicy. Kto cię tylko, córko, zobaczy, zaraz się zakocha. Pamiętaj jednak, że nie wolno zdjąć ci tych korali, w nich jest bowiem zaklęta twoja uroda. Bez nich będziesz szpetna jak byłaś.
Pamiętaj.
I czarownica odeszła, mrucząc pod nosem:
— Długo ty szczęścia nie zaznasz, moja panno...
Ale Anna już tego nie słyszała. Zachwycona długo wpatrywała się w swoją twarz, aż w końcu wstała i poszła do wsi. Tam przywitały ją zdumione okrzyki sąsiadów.
— To ty, Anno? — pytali własnym oczom nie wierząc, bo choć bez trudu poznali dziewczynę, nie mogli nadziwić się jej nagłej urodzie. — Czy ktoś na ciebie, albo na nas czar jakiś rzucił?
— W wodzie z jeziora umyłam twarz, jezioro swojej urody mi użyczyło — odpowiadała dziewczyna.
— Jakie ty masz piękne korale, Anno — zachwycały się jej siostry.
— Jarzębina ustroiła mnie swoimi owocami.
Następnego dnia wszystkie dziewczęta z osady pobiegły myć się w jeziorze, pobiegły korale jarzębinowe zrywać, ale żadna od Anny piękniejsza się nie stała, żadna paciorkami czerwieńszymi pochwalić się nie mogła.
Przychodzili młodzi rybacy pod dom Anny, spoglądali na nią, wzdychali... O niej tylko marzyli. Żaden na inną pannę nie spojrzał.
Serce Anny wypełniła pycha, wysoko piękną głowę zadzierała, rzadko do którego się uśmiechnęła. Całe dnie spędzała nad jeziorem, przeglądając się w jego spokojnych wodach. Przyszła raz do niej czarownica, obok usiadła i przestrzega:
— Nie wolno ci się zakochać, córko. Pamiętaj. Bo i jego, i siebie zgubisz.
Po tym spotkaniu ogarnęła Annę nieznana pokusa. Chciała spróbować, czym jest miłość, której jej jędza zabroniła.
Dlaczego ma być nieszczęśliwa ?
Mało to się radości i wesela zakochanych naoglądała ?
I ona chce się cieszyć, chce kochać, być kochaną.
I zaczęła Anna przychylniej spoglądać na pięknego Sambora, co kiedyś, gdy jeszcze brzydka była, do tańca ją poprosił i nie wyśmiewał się jak inni. Spostrzegł chłopak, że dziewczynie miły, zebrał się na odwagę, swatów posłał, za żonę prosił. Pobiegła Anna nad brzeg jeziora, znalazła czarownicę i pyta:
— Co zrobić? Zlituj się, pozwól mi wyjść za niego.
Jędza zmarszczyła nierówne brwi, złośliwy uśmieszek przemknął po grubych wargach.
— Niech ci najpiękniejszą muszlę z dna jeziora przyniesie. Wtedy jego będziesz. Odwróciła się Anna na pięcie, radosna pobiegła do chaty. Dzielnym rybakiem był
Sambor. Co to dla niego muszlę zdobyć, choćby i najpiękniejszą.
Jakoż nie wahał się chłopak ani chwili. Usłyszawszy o warunku, jak stał ku Bełdańskim brzegom ruszył.
I tyle go widzieli.
W południe poszedł, do wieczora nie wrócił. Próbowali go sąsiedzi szukać — nic znaleźli. Matka w rozpacz wpadła.
— Utopił się, król jeziora już go nie wróci za taką zuchwałość. Muszli mu się zachciało. Muszli najpiękniejszej dla kaprysu dziewczyny. A życie stracił !
Jezioro nie wydało swojej tajemnicy.
Przyszedł do Anny młodszy brat Sambora. Jak tamten piękny, miły.
— Już nie wróci, nie wróci. Próżno czekasz. Mnie na męża wybierz. Ja ci muszlę najpiękniejszą przyniosę.
Zgodziła się dziewczyna.
Poszedł Samborowy brat na brzeg i choć woda burzyła się groźnie, odważnie skoczył w ciemną toń. Zamknęły się nad nim fale jak ciężkie wrota i już się nie otwarły.
Widać tego śmiałka król jeziora także postanowił ukarać!
— Okrutna z ciebie panna — złorzeczyła Annie matka młodzieńców. — Dwóch tylko miałam synów, dwóch do śmierci przywiodłaś, wodzie okrutnej ich oddałaś. Obyś nigdy w życiu szczęścia nie zaznała.
Poszła Anna do czarownicy o radę prosić, ale jędza do króla Bełdan ją odesłała. Sama z nim musi rozmawiać. Z duszą na ramieniu stanęła dziewczyna księżycową nocą nad cichym brzegiem.
— Wróć życie braciom, królu, a zrobię, co rozkażesz.
Zasrebrzyło się jezioro tysiącem drobnych fal. Usłyszał wodny władca dziewczynę.
— Piękniejsza jesteś od rusałek i jeziornych wróżek — powiedział. — Wrócą młodzieńcy, jeśli moją zostaniesz żoną.
— Zgoda.
Zaszumiała woda, wicher się zerwał, mgła nagła otuliła brzeg i oto przed dziewczyną stanęli dwaj bracia z muszlami najpiękniejszymi w rękach. Obaj przystojni, obaj nagrody czekają.

Anna pobiegła do jędzy.
— Co czynić?
Podobają jej się bracia równo, a jeszcze Bełdańskiemu królowi rękę swoją obiecała.
— Rzuć korale do wody — radzi czarownica. — Przed młodymi rybakami stań.
Który pierwszy się do ciebie uśmiechnie, ten twoim mężem zostanie.
Co wiedziała, powiedziała i poszła.
Usłuchała dziewczyna rady staruchy. Czerwone, błyszczące korale do wody wrzuciła. Wzburzyło się jezioro, a w trzcinach zabrzmiał złośliwy chichot jędzy.
Żaden z braci nawet na Annę nie spojrzał.
Odwrócili oczy od dziewczyny, którą zdjęte korale pozbawiły urody. Spuścili głowy, odeszli.Uklękła panna na brzegu, w toń czystą spojrzała, zobaczyła oblicze szpetne, okropne, do twarzy czarownicy podobne. Zapłakała. Przez łzy dostrzegła, że coś na dnie jeziora błyszczy, mieni się czerwono. Korale !
— Weź je Anno, do ciebie należą, piękna będziesz jak dawniej — usłyszała cichy szept króla Bełdan.
Zanurzyła rękę w chłodnej toni, ale paciorki widać głębiej leżały, niż się spodziewała, bo nie mogła ich chwycić. Zawinęła spódnicę, do wody weszła, sięga — dosięgnąć nic może. Coraz głębiej w fale się zanurza, a korale ciągle przed nią, kuszą, zwodzą...
Skryła pannę Bełdańska toń, dziewczyna już nigdy nie wróciła na brzeg.
Czasami tylko w trzcinach słychać cichy, żałosny szloch. Ludzie mówią, że to Anna tak z żalu płacze. Zdarza się też, że łkanie zagłusza z nagła przeraźliwy chichot, a toń burzy się i wzdyma. Rybacy nie zarzucają wtedy sieci, nie wypływają na jezioro. Powiadają, że to czarownica w Bełdanach myje swe przepiękne włosy.
A są i tacy, co twierdzą, że na własne uszy słyszeli, jak jędza pośród grzmotów i piorunów, w strugach ulewnego deszczu, ochrypłym głosem śpiewa:
— Nie mam ja pięknego lica, stara jestem czarownica, wykręcona, pokrzywiona, czarta żona!
              Nie wierz, dziewczę, swej urodzie,
               bo przepadnie w ciemnej wodzie.
              Nie wierz czarom, zamawianiom,
                  nie zostaniesz wielką panią.
               I o perłach, dziewczę, nie marz,
            bo w tych perłach szczęścia nie masz.
                  Czarownica cię urzekła,
              pójdziesz razem z nią do piekła !

Ci, którzy tych opowieści słuchają, żegnają się krzyżem i spluwają przez lewe ramię dla odegnania złych mocy. Tak na wszelki wypadek, bo kogo zapytasz, powie ci, że to wszystko bajdy i wymysły. A jednak są tacy, co w czas burzy za nic nad jezioro nie wyjdą, zaś gdy tylko wiatr silniejszy zawieje — spiesznie jego brzegi opuszczają.