Ś O
OKRUTNYM ZBÓJU MADEJU
I JEGO ŁOŻU
Marian Orłoń
Był
to zbój rzeczywiście okrutny. Nie
znane mu było uczucie litości.
Serce miał nieczułe. Domem jego była
jaskinia znajdująca się w
mazowieckich lasach, a jedyną
towarzyszką matka. Tylko na nią
jedną nie ośmielił się podnieść swej
zbrodniczej ręki. Biada jednakże
śmiałkowi, który znalazł się w
pobliżu jaskini, biada podróżnemu,
którego droga wiodła koło zbójeckiej
kryjówki! Nikt, kto w te strony
zabłądził, nie uchodził z życiem.
Nawet własnego ojca Madej nie
oszczędził.
Pewnego dnia do jaskini trafił
chłopiec, który szedł — jak wyznał —
do samego piekła, by wydostać
stamtąd cyrograf podpisany przed
laty przez jego ojca. Zlitowała się
nad chłopcem Madejowa matka i
ukryła, chcąc go ratować przed
synem-zbójem. Ale Madej, wróciwszy
ze zbójeckiej wyprawy, szybko
zorientował się, że w jaskini jest
ktoś obcy i wnet chłopca z kryjówki
wyciągnął.
—
Ha! — potrząsnął zbójecką maczugą. —
Zanim się jednak z tobą rozprawię,
powiedz mi, coś ty za jeden i dokąd
idziesz !
Strach zmroził chłopca, skulił się
pod groźnym wzrokiem zbója i drżącym
głosem odpowiedział :
— Długa jest moja historia, choć
krótko żyję na tym świecie. 1 los
nieszczęśliwy. Mój ojciec jest
kupcem. Przed laty, kiedy wracał z
towarem do domu, zabłądził i wóz
ugrzązł w bagnach.
Ojciec rozpaczliwie rozglądał się
wokoło szukając pomocy. I nagle
zjawił się przed nim diabeł w
ludzkiej postaci. Przyobiecał pomoc,
ale żądał w zamian zapłaty. „Pomogę
ci, ale to, co masz w domu, a o czym
nie wiesz, będzie moje"
— powiedział i podsunął ojcu
cyrograf do podpisania. Ojciec, nie
mając innego wyjścia, cyrograf
podpisał i pełen niepokoju wracał do
domu. Tym, co go oczekiwało, a o
czym nie wiedział, byłem ja.
Urodziłem się w czasie jego
nieobecności. Ojciec
wpadł wówczas w rozpacz i rozpacza
tak do dziś. Dlatego idę do piekła,
żeby ów nieszczęsny cyrograf
wydostać.
Madej słuchał tej niecodziennej
opowieści z coraz większym
zaciekawieniem. Widać było, że jakaś
ważna myśl tłucze mu się w
zbójeckiej głowie. Gdy chłopiec
skończył, milczał chwilę, a potem
rzekł:
— Więc idziesz do piekła? Hrnmm...
Mówią, że ja też tam kiedyś trafię.
Ciekaw jestem, jaką karę czarly dla
mnie obmyślają. Posłuchaj! Jeśli się
tego dowiesz, daruję ci życie.
Będziesz mógł zdrów i cały wrócić do
domu. A jeśli nie, nie zobaczysz
więcej ani ojca, ani matki. Klnę się
na tę oto maczugę!
Chłopiec, szczęśliwy, że Madej
puszcza go wolno, przyobiecał
spełnić jego życzenie i żwawo ruszył
w dalszą drogę.
A długa to była droga. Niełatwo
bowiem zwykłemu śmiertelnikowi
trafić do piekielnych bram. Chłopiec
uparty był jednak. Pokonawszy
rozliczne przeszkody, stanął
wreszcie przed samym Belzebubem,
czartowskim księciem. Przedstawił mu
swoją prośbę i błagało zwrot
cyrografu. Nie wiadomo, czym się
Belzebub kierował, bo czynienie
dobra nie leży przecież w
diabelskiej naturze, ale prośbę
chłopca postanowił spełnić. Napotkał
jednak na nieprzewidzianą
przeszkodę. Oto diabeł, który pomógł
ongiś ojcu chłopca i w którego
posiadaniu cyrograf się znajdował,
nic chciał go wydać. Gniew targał
Belzebubem. Nieposłuszeństwo wśród
ludzi było tu mile widziane, ale
wśród diabłów — nie!
— Jeśli natychmiast nie zwrócisz
cyrografu — zagrzmiał Belzebub na
całe piekło — to pójdziesz za karę
na madejowe łoże!
Chłopiec drgnął. Nie dowierzał
własnym uszom. Nieposłuszny diabeł
zaś skulił się ze strachu, zerknął w
kąt czartowskicj komnaty i bez
ociągania oddał cyrograf. Chłopiec
spojrzał też tam, gdzie zerknął
diabeł i dreszcz przeniknął jego
ciało. W kącie bowiem stało łoże, na
którym Madej miał pokutować za swoje
zbrodnie. A straszne ono było!
Przypominało żelazną kratę, najeżoną
wyostrzonymi kolcami, gwoździami i
nożami. Z góry zaś kapała na nią
rozpalona smoła. Belzebub wymyślił
okrutną karę dla zbója Madeja.
Niebywale okrutną.
Widok tego łoża towarzyszył chłopcu
w drodze powrotnej. Drżał na myśl,
że będzie je musiał opisać Madejowi.
A zbój zdawał się na niego czekać.
Oto stał przed wejściem do jaskini,
oparty na nieodłącznej maczudze i
ponuro patrzył przed siebie.
Ujrzawszy chłopca ożywił się.
— A, jesteś wreszcie! — wykrzyknął.
— I co, dowiedziałeś się? — spytał,
a w tym pytaniu czuło się lęk i
ciekawość.
—
Dowiedziałem się — odrzekł chłopiec
i odpowiedział o tym, co słyszał i
co widział.
W miarę jak słuchał opowiadania
zmieniała się twarz Madeja. Strach
rósł w jego zimnych oczach. Jakieś
postanowienia rodziły się w jego
twardym sercu. A gdy chłopiec
skończył, długo milczał wpatrzony w
splątane gałęzie stuletnich dębów.
Potem ocknął się. Postąpił kilka
kroków przed siebie, zatrzymał się
na niewielkiej polance, z rozmachem
wbił maczugę w ziemię i patrząc
chłopcu w oczy, powiedział:
— Odtąd nie ruszę tej maczugi. Będę
przy niej oczekiwał dnia, w którym
powtórnie się tu zjawisz. A zjawisz
się na pewno. I nie w tej ubogiej
siermiędze, a w szatach bogatych —
dodał proroczo.
Minęły lata. Którejś jesieni biskupi
orszak w te strony zawitał.
Przybyszy zdumiał niespotykany
zapach dojrzałych jabłek, unoszący
się w powietrzu. Słudzy biskupa
poszli szukać jabłoni, która tak
nęcące owoce rodzi. Po chwili
wrócili i mówią, że dorodne drzewo
rośnie w pobliżu, ale przy niej
starzec siwowłosy klęczy i dostępu
broni.
— Prowadźcie! — polecił biskup i
udał się za sługami.
Przystanął na skraju niewielkiej
polanki, spojrzał na starca, który
podniósł na niego gasnące oczy, i
biskup rozpoznał w starcu Madeja, a
Madej w biskupie chłopca, który tak
odmienił jego życie.
— A więc jesteś! — westchnął z ulgą
Madej. — Czekałem na ciebie.
Wiedziałem, że przyjdziesz. A teraz
wysłuchaj moich grzechów.
W cieniu jabłoni, która ze
zbójeckiej maczugi wyrosła, począł
spowiadać się ze zbójeckich
występków. A było ich tyle, ile
jabłek na drzewie. Po każdej zaś
wyznanej zbrodni jedno z jabłek
zamieniało się w białego gołębia,
który zrywał się z gałęzi i szybował
ku niebu. W końcu na drzewie zostało
jabłko ostatnie. Długo trwał Madej z
pochyloną głową, zanim wyznał
ostatnią zbrodnie. Była to bowiem
zbrodnia najcięższa — ojcobójstwo. A
gdy i ten grzech wreszcie wyszeptał,
gdy ostatni gołąb zniknął w
przestworzach, Madej osunął się na
ziemię i zakończył życie.
A w piekielnej komnacie daremnie
czekało na niego okrutne łoże.
|