O WANDZIE, CO NIE CHCIAŁA
NIEMCA
Marian Orłoń
Smutek jak czarna chmura zawisł nad Krakowem. Zdawało się, że nawet
Wawelskie Wzgórze ugięło się pod jego brzemieniem.
Bo oto okrutna śmierć zabrała Kraka - władcę dzielnego i mądrego,
sprawiedliwego i powszechnie szanowanego.
Nie obeschły jeszcze łzy poddanych, gdy zgromadziła się starszyzna, by
radzić nad przyszłością grodu.
Król męskiego potomka nie zostawił, osierocił jedynie księżniczkę Wandę
i ona to zgodnie ze zwyczajem winna przejąć władzę po ojcu. Wanda, choć
młoda, już zasłynęła roztropnością i urodą. Ale czy to kilkunastoletnie
dziewczę podoła tak poważnym obowiązkom? Z troską myślała o tym
starszyzna, przekazując w jej ręce rządy. Wnet się jednak okazało, że
obawy te były przedwczesne. Wanda była godną następczynią Kraka, zdobyła
sobie serca poddanych, a wieść o jej urodzie i mądrości niosła się na
południe i północ, na wschód i zachód. Doszła wreszcie do dalekiej rzeki
Łaby, do Niemiec, gdzie rządził młody książę Rytgier.
Szukał on właśnie dla siebie żony i pilnie nasłuchiwał wiadomości, jakie
nadchodziły z podwawelskiego grodu o pięknej i mądrej córce Kraka. W
końcu zapałał do Wandy tak wielką miłością, iż postanowił pojąć ją za
żonę. Posłał więc do odległego Krakowa posłów, zbrojnych w miecze i
bogatych w dary, by w jego imieniu o rękę pięknej księżniczki prosili. A
gdyby zaś z dobrej woli dać jej nie chciała, groźbą mieli zgodę na córce
Kraka wymusić.
Wyruszyli tedy niemieccy posłowie w daleką drogę, przedzierali się przez
nieprzebyte puszcze, mijali jeziora i pokonywali rzeki, aż wreszcie
stanęli u stóp wawelskiego grodu. Zdumieli się jego okazałością. Nie
spodziewali się, że za tymi lasami, przez które się przedzierali, i za
tymi rzekami, które pokonywali, zastaną tak potężną warownię.
Zdumienie ich wzrosło jeszcze bardziej, kiedy do biesiadnej izby na
wieczerzę zostali zaproszeni. Wodzili wzrokiem po ścianach z cisowego
drewna, na których ozdobna broń wisiała, podziwiali myśliwskie trofea:
rogi żubrów i turów, łosi i jeleni, dziwili się bogatym kobiercom i
skórom, którymi ławy były nakryte, nie spodziewali się też tak suto
zastawionych stołów...
Ale najbardziej zdumiała ich uroda księżniczki, kiedy nazajutrz rano
przed nią stanęli.
Otoczona dworkami i starszyzną, z wiankiem na głowie, sama do kwiatu
była podobna. Gdy nieco ochłonęli, wystąpił najstarszy z nich i w te
słowa przemówił:
- Pani, przysyła nas pan dalekiej krainy, dzielny książę Rytgier,
którego serce poruszyło się na wieść o twej mądrości i twojej urodzie.
Przysyła nas, by złożyć ci pokłon, przekazać te oto dary i prosić, byś
została jego żoną.
Powiedziawszy to, postąpił krok naprzód, pokłonił się nisko i złożył u
stóp księżniczki szkatułę pełną kosztowności.
Zarumieniła się najpierw księżniczka Wanda, a potem gwałtownie pobladła.
Długo ważyła słowa, zanim odrzekła:
— Powiedzcie swemu panu, że wysoko cenię sobie jego uczucia i jego
hojność, ale ręki swej oddać mu nie mogę. Nie sposób bowiem opuścić
ziemi, na której się urodziłam, i ludu, który tak kocham.
Nie takiej odpowiedzi spodziewali się posłowie Rytgiera. Stwardziały im
twarze. Krótką naradę w obcej mowie między sobą odbyli, a potem znowu
głos zabrał najstarszy pośród nich.
— Gdy nasz pan czegoś prośbą nie zyska, siłą zdobędzie — rzekł. — Biada
twej ziemi i twemu ludowi, jeśli księciu ręki odmówisz. Pani, jeżeli
kochasz ten lud, pomyśl o krwi, którą zapłaci za twój upór.
Grozą powiało od tych słów. Zaniepokojona starszyzna wymieniła między
sobą jakieś uwagi. Wanda jednak odpowiedziała dumnie:
- Są większe moce niż siła miecza.
I opuściła komnatę, a za nią podążyły dworki, a także starszyzna.
Inaczej wyglądała tego dnia wieczerza na wawelskim grodzie. Coś
niepokojącego wyczuwało się w kątach oświetlonej łuczywami komnaty.
Smutek osiadł na twarzach biesiadników. Tylko Wanda zdawała się być
beztroska jak zawsze, choć i jej oczy bywały chwilami nieobecne przy
biesiadnym stole. Widać było, że dojrzewa w niej jakiś zamysł wielki i
bolesny zarazem. Na nieśmiałe rady, by ratując kraj przed wojną, rękę
Rytgierowi oddała, miała jedną tylko odpowiedź: A
— Żoną Rytgiera nie zostanę, ale gród przed najazdem wroga uchronię.
Dziwiła się starszyzna, dziwili się wojowie, skąd w tej młódce tyle
pewności siebie, ale pytać o to nie śmieli.
Wreszcie nad Wawelem zapadła noc niespokojna, wstrząsana dalekimi
pomrukami burzy. Pogasły łuczywa w izbach i komnatach, posnęli
mieszkańcy grodu, zdrzemnęły się straże. Nikt nie zauważył, jak Wanda
opuszcza zamek i kieruje się w stronę Wisły. Nikt też nie widział, jak
stoi na stromym brzegu, ogarnia ostatnim spojrzeniem ziemię, którą
ukochała nade wszystko, jak wznosi ręce ku górze i jak rzuca się w
spienione wody rzeki.
Lepiej umrzeć niż narazić swój lud na cierpienie. Rytgier nie zdobędzie
mnie siłą! - to były jej ostatnie myśli.
Nazajutrz Wisła oddała jej ciało. Głęboki żal wstrząsnął Krakowem.
Zapłakał wierny lud. Przejęci byli nawet Rytgierowi posłowie,
którzy jeszcze w Krakowie przebywali, a on sam, dowiedziawszy się o
czynie Wandy, szczerze żałował swych twardych słów.
Lud zaś usypał na cześć swej pani wysoki kopiec, który do dziś sławi
bohaterstwo dzielnej córki .
|