Ś
O ŚPIĄCYCH RYCERZACH
W TATRACH
Jan Kasprowicz
Przewędrowałem
w życiu wiele świata, góry widziałem
niebotyczne, pokryte nic tającymi
nigdy lodami, widywałem rzeki tak
szerokie, że trzeba całej niemal
godziny, aby łodzią przepłynąć z
jednego brzegu na drugi, siadywałem
po dolinach tak cudnych, że ziemia
wydawała mi się rajem, patrzyłem na
tęcze, które tworzą się w rozbitej
na drobne pyły fali ogromnych
wodospadów, a przecież tęsknota moja
nigdzie nie znajdowała takiego
ukojenia jak w naszych Tatrach.
Urok posiadają niewypowiedziany te
nagie, granitowe szczyty, te ciemne
lasy świerkowe, od wieków ludzką nic
tknięte siekierą, te kępy
kosodrzewiny, rosnące na zielonych
upłazach, te szumne, głośne
siklawice, czyli potoki, po stromych
spadające głazach, te turnie, w
przedziwne poszarpane kształty, te
bujne trawy, te stada pasące się
latem po halach, ci bacowie i
juhasi, to jest pasterze i
pastuszkowie, strzegący owiec po
murawach lub pod wieczór spędzający
je do ogrodzisk.
Słońce tu świeci promieniściej,
wichry szaleją potężniej, mgły
przelewają się kłębami tak
potwornymi, że zda się nieraz,
jakoby chciały te wszystkie góry
naokoło przygnieść, zmiażdżyć
wilgotnym ciężarem.
A przy tym pełno tu jest opowieści,
których człowiek rad by słuchał bez
końca, tak są piękne i tak głęboką
myśl nieraz ukrywają w sobie.
Zapewne nie ja sam, lecz także wielu
innych wędrowców po górach lubi
najbardziej Dolinę Kościeliską.
Przed laty zawitawszy do niej po raz
pierwszy, stanąłem na moście,
rzuconym przez potok, i przyglądałem
się rycerzowi wykutemu w szarej
skale. W szyszaku na głowie, ze
skrzydłami u ramion, z mieczem w
ręku, pochylił się ten kamienny
bohater i śpi.
Zadumawszy się nad tą postacią, anim
spostrzegł, kiedy za mną stanął
długowłosy, osiwiały góral i rzekł:
— Przypatrujecie się, panie, tej
postaci, a pewno nie wiecie, co
oznacza. Wykuli ją tu na pamiątkę,
że w tych skaliskach, w wielkiej by
kościół pieczarze, uśpione leży
wojsko. Podobnoś polskie, a
przywędrowało tu od Krakowa czy
gdzieś od Poznania i Gniezna.
Przewodził mu król znamienity,
przesławny; od naszych dziadów i
pradziadów
mamy
wieści, że nazywał się Chrobry. Za
naszej pamięci nikt tego wojska tu
nie ujrzał, bośmy jeszcze niegodni,
lecz przed wiekami był tu we wsi
Kościeliskach czy też w Zakopanem
mały chłopaczek, który na lato
wyganiał stado ojcowskie do tej
doliny na pastwisko. Owce szczypały
sobie trawę, pilnował ich biały,
piękny pies owczarski, a chłopiec,
że był zręczny i niesłaby, wspinał
się po tych skałach, zrywał szarotki
i dzwonki, czasem i korzeń
gorczykowy, dobry na leki, spod
ziemi wygrzebał, przeróżne też
napotykał jaskinie, do których przed
nim nikt jeszcze nie dotarł.
Pewnego razu zabłąkał się w ustroń
nieznaną, niedostępną, w strasznie
czarne urwiska, oślizłe od wody
śniegowej, strzelające ku niebu
spośród gęstwi kosodrzewiny, siwych
świerków, drobnych żwirów i takich
złomów kamienistych, że i sto koni
nie ruszyłoby ich z miejsca.
Rozejrzał się naokoło. Wszędy
pustosz; ani śladu ścieżynki, którą
przed chwilą przebył. Z początku
przeraził się, ale po chwili
pomyślał:
„Kiedym tu doszedł, to i wrócę, jak
nie tą, to inną drogą".
I
aby dodać sobie odwagi, a może i z
uciechy, że z tej wyżyny ujrzał całą
dolinę, wartkim przeciętą potokiem,
a poza nią wszerz i wzdłuż wszystkie
niemal szczyty, jakie są w Tatrach,
huknął na góry, na lasy, huknął raz
i drugi. Odezwało mu się echo.
Huknął po raz trzeci i skamieniał.
Zdało mu się, że słyszy organy,
które jakby grały wewnątrz turni.
Bywał nieraz w kościele w niedalekim
Chochołowie albo i w Czarnym Dunajcu
— w Zakopanem świątynia Boża wówczas
jeszcze nie istniała — ale równie
potężnej muzyki nigdy jeszcze nie
słyszał. Mury rozwaliłyby się od
takiego głosu; chyba na dziesięciu
albo na stu zagrano mu organach.
W
tej samej chwili rozstąpiły się
głaźne ściany, z przeraźliwym
rozwarły się trzaskiem i łomotem i
przed oczami pastuszka niewidziane
wyrosło zjawisko: olbrzym cały
zakuty w zbroję, z szyszakiem na
głowie, ze skrzydłami u ramion, z
ogromnym, prostym, szerokim mieczem
w dłoni. Stanął ten rycerz w słońcu,
jak w złocie, i zawołał:
„Kto ośmiela się budzić nas ze snu
wiekowego ?
Czy nadszedł już czas?"
Ale chłopiec, oniemiały z
przerażenia, odpowiedzi żadnej dać
nie mógł, bo też i pytania tego
jeszcze nie rozumiał. Rycerz zaś,
spostrzegłszy jego przestrach,
powiada:
„Nie lękaj się, nic złego ci nie
uczynię, bom nie zbójnik, tylko
wojownik, który krew przelewał za
ojczyznę, a potem razem z
towarzyszami przyszedł w te skały na
sen wiekowy, aby się zbudzić do
życia, gdy ludzie staną się tak
dobrzy jak ty — bo widzę, żeś jest
dobry — gdy nabiorą takiej wiary i
mądrości, że już nie będą mogli
znieść jarzma, co ich gniecie. A gdy
do tego dojdzie, wówczas zjawi się
taki drugi chłopaczek jak ty,
wybrany z tysiąca albo miliona, bo
musi być najgodniejszy, zapuka do
bramy złocistej i wielkim zawoła
głosem:
»Wstaficie, rycerze, ze snu
wiekowego, wstańcie i spłyńcie w
doliny pomiędzy ludzi, którzy stali
się już dobrzy i mądrzy i wielką
mają wiarę, a pod panowaniem złego
żadnym sposobem żyć już nie chcą
dłużej! Wstańcie, rycerze
skrzydlaci, podobni do aniołów z
nieba!«
My to usłyszymy i uwierzymy, gdyż
skłamać — on nie skłamie! Rumaki
nasze zeprzemy ostrogami i z dobytym
mieczem w dłoni popędzimy w świat
jak wicher, jak burza.
Zerwie się naokoło szum ogromny.
Świerki jak rżysko łamać się będą
pod kopytami naszych wierzchowców;
wielkie głazy polecą ze szczytów jak
drobne kamyki. Potoki i jeziora
podniosą się ze swych łożysk i
lejów, mgły się zakłębią tak, że
świata spod nich widać nie będzie.
Całe niebo i ziemia zatrzęsie się od
grzmotów; błyskawice krzyżować się
będą jak miecze ongi zastępów
niebieskich, co walczyły z
szatanami, pioruny walić będą bez
ustanku, przestrach pójdzie po
wszystkim, co żyje, lecz potem
nastanie spokój. Gromy ucichną,
potoki i jeziora ułożą się w
błękity, mgły w srebrną przemienia
się rosę, błyszczącą na trawach i
kwiatach, i iglicach drzew
świerkowych, złote na niebie
zajaśnieje słońce, a ludzie,
zbawieni z niewoli, pieśni radosne
zaśpiewają i dziękować będą
niebiosom za cudowne zwycięstwo".
Tak mówił rycerz. A pastuszek
słuchał tego jakby dziwa: upadł
przed nim na kolana i rzecze:
„Udam się między ludzi, pójdę choćby
na krańce świata i obwieszczę im,
com słyszał. A chciałabym też zdobyć
taką wiarę i taką mądrość, iżbym ich
mógł tej wielkiej wiary i tej
wielkiej mądrości potrzebnej do
wyzwolenia nauczyć".
Podniósł go wojownik z ziemi i
rzekł:
„Dostąpisz jeszcze tej łaski, że
zobaczysz nas wszystkich razem, abyś
do ludzi, braci swojej, zawołał:
»Wierzcie mi, bracia moi, bom
zbrojnych mężów tych na własne
widział oczy«".
I
z tymi słowy powiódł go do jaskini
napełnionej światłością. A jaskinia
była tak rozległa, że kilka godzin
nie wystarczy, aby ją przejść,
stokroć obszerniejsza niż ona grota
w Kobylim Wierchu na Spiżu, pod
Białą. Ściany powyżłabiane w
najdziwniejsze kształty, ni to
kwiaty, ni to drzewa, ni to
ściekające fale, ni to figury
przecudne.
Z góry zawieszały się jakby w kamień
obrócone złotogłowia, co to ich
pełno rośnie w Tatrach, albo
paprocie przeróżne i inne zioła; z
ziemi wyrastały żółtawe, przejrzyste
niby alabaster, głaźne pnie jakby
jakichś świerków odartych z gałęzi,
a tak dźwięczące, że kiedy rycerz,
co wędrował z pastuszkiem, dotknął
się ich przypadkowo, to po całej
jaskini rozległo się najgłośniejsze
brzmienie organów.
Przebyli kilka krużganków, natrafili
na kaplice, na ołtarze ze złocistego
głazu, na skamieniałe wodotryski, na
błękitne jeziora i stawy, a w
niektórych miejscach jakby na
nagrobki rozrzucone po cmentarzysku,
aż wreszcie wkroczyli do sali tak
wielkiej, że jej okiem nie
wymierzysz.
I tutaj ów pastuszek, już ośmielony,
ujrzał przed sobą obraz, jakiego ani
przedtem, ani potem nigdy w życiu
nie oglądał. Nieprzeliczone rzędy
rycerzy w hełmach i zbrojach
pozłocistych, ze skrzydłami u
ramion, z szerokimi mieczami w ręku,
na pięknych siedziały rumakach,
przyodzianych kosztownymi kobiercami
i skórami z lampartów, lwów i
tygrysów. Na łbach konie te miały
pęki białych piór, a podkowy ze
złota.
Na widok rycerza-wartownika przeszło
drżenie po szeregach, konie
zaparskały, a ona zbrojna husaria
poprawiła się na siodłach
wysadzanych turkusami, nie odezwał
się jednak żaden głos, tylko
wszyscy, z wodzem królewskim na
czele, pytające w przybyłych wlepili
spojrzenie. A gdy rycerz krótkie
rzucił hasło: ,Jeszcze nie!", od
razu bojowe hufy te skamieniały:
przytulone do karków końskich na
nowo zasnęły i śpią od wieków.
Zasię z chłopaczkiem stało się tak:
Rycerz, zanim zasnął, kazał mu tą
samą drogą wrócić na świat. „Nigdy
już tutaj — powiedział — nie
będziesz, miejsca tego nie szukaj,
bo go nic znajdziesz".
Z trzaskiem zawarła się za
pastuszkiem złocista brama, zapadła
się od razu w ziemię, skały się
spoiły, owinięte kosodrzewiną i
świerkami, i błyszczały na nich
dalej szarotki i dzwonki.
Zeszedłszy ku stadu, które pasło
się, strzeżone przez pięknego,
białego psa owczarka,
pastuszek
przemyśliwał nad tym, co widział i
słyszał, i naprzód wiadomość o
wszystkim dał ojcu, że musi iść
pomiędzy ludzi i uczyć ich wielkiej
wiary i wielkiej mądrości, aby
wszystko spełniło się, tak jak mu
rycerz o tej świętej godzinie
wyzwolenia wyprorokował. A ten,
ponieważ dobry człowiek był,
powiada: „Snadź jesteś w łaskach
Boga, boś na własne oczy oglądał i
na własne uszy posłyszał, co my
tylko ze starodawnej znamy
opowieści.
Ale jakże ty ludzi będziesz uczył
wielkiej wiary i wielkiej mądrości,
kiedyś sam tego nieświadomy ?
Do szkół pójdziesz, oświecenia
nabierzesz, a potem głosić będziesz
tę cudną prawdę".
I tak było.
Pastuszek wyrósł na mędrca, a że dla
siebie nic nie pragnął, jeno chciał
żyć dla drugich, udał się w świat, w
miasta i wioski, i naprawiał ludzi.
Siły jednak za mało posiadał, a
życie za krótkie, iżby wszystkiego
dokonał.. Poszły za nim tysiące i
pójdą jeszcze tysiące, ale póki
wszyscy do ostatniego człowieka nie
przejmą się jego nauką, nie spełni
się proroctwo o śpiącym wojsku.
Myśmy dotąd jeszcze niegodni; nie
wiemy na pewno, w której skale cud
ten się mieści, lecz mamy nadzieję i
ufność, że już niedługo mądrość i
wiara w wyzwolenie po świecie się
rozkrzewi i że wtedy natchnie Bóg
takiego chłopaczka jak tamten, że
chłopaczek ten znajdzie ową
jaskinię, do bramy złocistej zapuka
i będzie mógł śpiącym rycerzom słowo
powiedzieć niekłamliwe:
„Już czas!"
|