Warszawa, Stolicą Polski        
                   
Ewa  Szelburg-Zarembina

Nie wie nikt, nikt nie pamięta, w niczyim wspomnieniu, najdawniej­szym nawet, w żadnej najstarszej księdze nie znajdziesz  jaki w rzeczywistości był początek stolicy naszej, Warszawy. Kiedy dźwignęła się ona grodzkimi wieżami na brzeg płaski, piaszczysty ? Kiedy ścianami  grodu  przejrzała się  w rzece Wiśle?
 Trzeźwa pamięć ludzka zawodzi. Księga uczona milczy. Ale legenda ta snuje się tęczową  nicią,  przechodzi  nieprzerwana  z pokolenia  w pokolenie.
   Słowa legendy płyną spokojnie z ciemnej dali minionych wieków. Ciche, ubogie, proste słowa, do głębi  serc  wzruszeniem  przejmujące.
 
Dopłynęły  do nas.  Szepczą  szeptem wszystkowiedzących  modrych fal wiślanych.

Głosi legenda:

... Za czasów dawnych, pradawnych, za pogańskich, słowiańskich czasów... gdy sło­neczny bóg Światowid władał mazowiecką puszczą — w puszczy tej, pełnej zwierzyny łownej i dzikiego ptactwa, nad „białą wodą" — Wisłą, rybak Warsz chatę z bali so­snowych zbudował, trzciną wiślaną dach poszył. Żona Warsza na kominie glinianym roz­paliła domowe ognisko i poświęciła je bogu światła i ciepła, ognistemu, głośno swarzącemu  się  bogu  Swarogowi.

Potem zaczęli oboje żyć po bożemu: w dnie powszednie pracowali, a święcili dni świąteczne.

Dnia pewnego rybak Warsz wypłynął na połów. Warszowa, żona z dwojgiem bliź­nich  dzieci,  została w chacie,  ryby już złowione  sprawiając  i wędząc.
   Wtem gość niezwykły zawitał do chaty rybaka. Był to sam mazowiecki książę Ziemowit, który zabłądził na łowach w czarnej puszczy. Za zwierzem turem goniąc, łowców-towarzyszy odbieżał niebacznie i drogi ku nim powrotnej, o dziwo! odnaleźć nie mógł. Wtedy z wiślanej łachy wynurzyła się Panna Wodna połrybiej, półludzkiej postaci. Ta znużonemu,  głodnemu  i spragnionemu  księciu  ścieżkę do chaty  rybackiej   wskazała.

- Idź - rzekła - a znajdziesz tam  los  swój  i los ojczyzny  swojej.

Poszedł  książę  za wskazaniem  wiślanej   wróżki.
Cóż  znalazł? Chatę ubogą,  ludzi  prostych,  życie pracowite.
     Okazano mu tam gościnność i pomoc życzliwą, prosto z serca idącą, nic jak wiel­możnemu  księciu,  lecz jak  bratu  będącemu  w potrzebie.
    Z początku zdziwił się wielmożny książę. Potem — zrozumiał. Zrozumiał, że po­tęgą na świecie nie jest bogactwo ani władza, że potęgą jest praca. Zrozumiawszy ocenił  i uszanował.
      A że puszcza według ówczesnych dawnych prawd należała do księcia, rzekł książę rodzinie rybaka:
  — Coście sami pracą swych dzielnych rąk na dzikiej ziemi zdobyli i znacznie, znacznie więcej jeszcze, po wieczne czasy daruję wam i waszemu potomstwu. Waszą będzie ta  ziemia.
   Tak oto i w ten sposób powstała wieś Warszowa, później Warszawą zwana...