Ś
O ŻELAZNYM WILKU
Anna Sójka
Mieszkał
na zamku Cieszkowskim dobry i mądry
pan. Miał wszystko, czego zapragnął:
ziemie rozległe, we wszystkie dobra
obfite, najpiękniejszą na całej
pomorskiej ziemi siedzibę i dobrą,
urodziwą żonę, którą bardzo
kochał.
Cóż, kiedy nie był szczęśliwy — brakowało mu dzieci. Chciał, by
wesołym śmiechem wypełniły milczące
mury zamku, by w ogrodach słychać
było odgłosy ich zabaw. Próżno
jednak po całych dniach martwił się
i wzdychał — jakoś nie mógł doczekać
się potomstwa. Trapiło to również
jego śliczną żonę, lecz, by nie
martwić męża, kryła swą tęsknotę
głęboko na dnie serca. Smutni
chodzili dobrzy państwo po
korytarzach swego zamku, bez
uśmiechu spoglądali na zielone łąki
i kwitnące ogrody. Aż pewnego dnia
Bóg wysłuchał ich próśb i wreszcie
urodziły się, tak długo oczekiwane
dzieci. Były to bliźnięta: chłopczyk
i dziewczynka. Wniosły do pustego
zamku radość i pogodę.
Nazwano
więc je: Ranek i Jutrzenka.
Brat i siostra rośli zdrowo pod
troskliwą opieką piastunek. Rodzice
nie szczędzili dzieciom niczego,
nawet ptasiego mleka miały pod
dostatkiem. Lubili je wszyscy, bo
dobre miały serduszka, do każdego
uśmiechały się promiennie i zdawało
się, że w Cieszkowskich murach
zagościła wieczna wiosna.
Zły los znać zazdrosnym okiem
spoglądał na to szczęście, bo
zdarzył się wypadek, który miał
wkrótce zmącić spokój dobrych
państwa.
Pewnego dnia, gdy polując w
pobliskich lasach pan Cieszkowski
zapędził się samotnie w gęstą
knieję, spotkał niespodziewanie
latającą na miotle czarownicę.
— Szczęśliwie podobno żyjecie na
Cieszkowie? — uprzejmie zagadała
starucha.
Wystraszył się pan Cieszkowski.
Wiedział, że gdy tylko czarownica o
czyimś za
dowoleniu usłyszy — wszystko zrobi,
by je zniszczyć.
— Coś niecoś jeszcze by się przydało
— odpowiedział więc ostrożnie. —
Dobrze
tylko, że się dzieci zdrowo chowają.
To jędzy wystarczyło.
— Nie będzie ci długo lak dobrze —
wykrzywiła się złośliwie.
— Potrzebuję akurat kogoś' na
służbę. Chętnie przyjmę twoje
dzieciaki. Za miesiąc zgłosi się po
nie żelazny wilk.
I dosiadłszy miotły — odleciała.
Przeląkł się dobry pan nie na żarty.
Słyszał już o żelaznym wilku i
wiedział, że wiernie wypełnia
wszystkie rozkazy czarownicy.
Ścigając się z wiatrem popędził na
swym koniu do domu.
Rozkazał zaraz parobkom zbudować
chatę o mocnych ścianach, wokół niej
wykopać rów głęboki i wodą go
napełnić, a wszystko to otoczyć
jeszcze kamiennym murem, szkłem i
żelaznymi drzazgami najeżonym. Ranek
i Jutrzenka zamieszkali w chacie.
Dzień i noc strzegli jej po zęby
uzbrojeni strażnicy.
Nie
uchroniło to jednak dzieci przed
nieszczęściem. W oznaczonej porze
przybył do Cieszkowa żelazny wilk.
Gdy stąpał — kamienie pękały pod
jego łapami, nabiegłe krwią oczy
jarzyły się złowrogo, a rzędy
ostrych zębów połyskiwały w paszczy.
Magicznym oddechem uśpił straże, bez
trudu wdrapał się na wysoki mur,
jednym skokiem przesadził rów z
wodą. Potem wpadł do izby i
wrzuciwszy sobie na grzbiet
struchlałe dzieci — pognał z nimi ku
siedzibie czarownicy.
Długą musiał przebyć drogę. Tak długą, że
nawet on zatrzymał się, by odpocząć.
Tylko zła jędza na latającej miotle
w mgnieniu oka ją pokonała.
Stanął więc żelazny wilk w samym
s'rodku rozległej puszczy, pod
rozłożystym dębem się ułożył i
upomniawszy dzieci, by nie próbowały
ucieczki, bo i tak zginą w
nieprzyjaznej głuszy, zasnął. Wtedy
do wystraszonego rodzeństwa podszedł
cicho piękny jeleń.
— Niegdyś na polowaniu wasz ojciec
oszczędził mi życie — powiedział.
— Uratuję was.
Ranek i Jutrzenka wdrapali się na
jego grzbiet i już po chwili jak
strzała mknęli przez gęstą knieję.
Tętent jelenich kopyt obudził jednak
żelaznego wilka. Zerwał się i ruszył
w pościg. Dopadł uciekinierów na
skraju lasu, nie opodal bagien.
Pożarł dobrego rogacza i posadziwszy
sobie wystraszone dzieci na grzbiet
ruszył w dalszą drogę.
Na błotach zaś pozostało widmo
litościwego jelenia. Ponoć błąka się
tam po dziś dzień.
Pędził wilk, a ziemia drżała pod
uderzeniami jego łap. Pędził, aż
wreszcie ogarnęło go znużenie i po
raz wtóry zatrzymał się, by
odpocząć. Ledwie zasnął, nadbiegł
dziki koń.
— Niegdyś wasz ojciec pozostawił
mnie na wolności, gdy jego ludzie
całe stado dzielnych rumaków
chwytali w sidła — powiedział do
dzieci.
— Pomogę wam.
Ranek i Jutrzenka wdrapali się na
jego grzbiet, chwycili mocno końską
grzywę i już galopowali mijając w
pędzie lasy, pola i łąki.
— Biegnij, koniku, biegnij szybciej
niż wicher — szeptała Jutrzenka.
— Pędź do domu, do domu — wtórował
jej Ranek. — Potwór już się zbudził,
już słyszę jego kroki.
Rzeczywiście, wilk był tuż za nimi.
Wtedy rączy rumak dał dzieciom
grzebień, szczotkę i chustkę. — Rzuć
grzebień! — krzyknął do Jutrzenki i
dziewczynka rzuciła przez ramię
pierwszy podarunek.
Nagle
wyrosła za nimi góra wierzchołkiem
sięgająca chmur. Do dziś wznosi się,
nieco postarzała, nad brzegiem
jeziora Żarnowieckiego. Nie na długo
zdołała jednak powstrzymać pogoń.
Żelazny wilk przebił pod nią długi
tunel i wkrótce znów dzieci poczuły
na plecach jego straszliwy oddech.
— Rzućcie szczotkę! — rozkazał koń.
I zaraz na drodze potwora wyrósł
wielki, gęsty las. Pnie drzew,
oplecione kłującymi pnączami,
wznosiły się tak gęsto, że nie
sposób było znaleźć najwęższej
ścieżki. Mimo to wilk kilkoma
uderzeniami potężnych łap wyrąbał
sobie przejście.
Znów doganiał uciekinierów.
Wtedy Ranek rzucił za siebie chustę.
Zafalowało, zaniebieszczyło się i
już po chwili powstało z niej
wielkie, głębokie jezioro. Wilk
stanął na brzegu. Próbował łapą
dotknąć wody, lecz ilekroć tylko
pazury zanurzył — jezioro burzyło
się, zalewały go gniewne fale.
Nie odważył się żelazny wilk wejść w
niespokojne tonie. Pozostał na
brzegu, gryząc łapy w bezsilnej
złości.
Ranek i Jutrzenka bezpiecznie
dotarli do Cieszkowskiego zamku.
Radowano się niezmiernie z ich
szczęśliwego powrotu.
Na pamiątkę zaś niebezpiecznej
przygody, jezioro, dzięki któremu
dzieci się uratowały, nazwano
jeziorem Dobrym.
|