Ś
ŻYWA
WODA
Marian Orłoń
Nieszczęście spadło na dom biednej
wdowy, w którym mieszkała z
najmłodszym synem. Olo nagła choroba
powaliła ją z nóg i ustąpić nie
chciała.
Nie pomagały zioła, zamawianie i
okadzanie.
Gasło powoli wdowie życie, rósł
smutek siedzącego przy jej łożu
syna.
— Tylko żywa woda mogłaby jej pomóc
— powiedziała sprowadzona z leśnego
pustkowia znachorka.
— Ona nie tylko zdrowie, ale i życie
potrafi przywrócić.
— A gdzie tej żywej wody szukać ? —
spytał zrozpaczony syn.
— Daleko — odpowiedziała znachorka.
— Za trzema borami i trzema rzekami,
na szczycie Sobotniej Góry, u stóp
mówiącego drzewa.
— Pójdę choćby za siedem rzek —
ożywił się chłopiec — i żywą wodę
przyniosę!
— Wielu poszło — rzekła znachorka —
ale żaden nie wrócił. Sto strachów
strzeże do niej dostępu, sto pokus
broni do niej drogi. I biada temu,
kto się zlęknie lub pokusie ulegnie!
W kamień go złe moce przemienia i na
stoku po wszc czasy zostawią.
Nie uląkł się tych niebezpieczeństw
zrozpaczony syn i poszedłby po żywą
wodę, gdyby go w izbie prośby matki
nie trzymały.
— Ja już mam swoje życie za sobą —
mówiła. — Ty przed sobą. Lepiej mnie
umrzeć niż tobie zginąć.
Wkrótce umarła biedna wdowa,
osierocając syna. Teraz już nic nie
było w stanie chłopca powstrzymać.
Wszak żywa woda przywraca nie tylko
zdrowie, ale i życie! Pójdzie, nie
powstrzyma go żadna siła, wróci z
cudowną wodą, przywróci matkę do
życia!
Jak postanowił, tak uczynił. Wziął
węzełek z jedzeniem i źródlaną wodą,
kij podróżny w garści ścisnął i za
trzecią rzekę i trzeci bór wyruszył.
Przebył trzy rzeki i trzy bory i
przed Sobotnią Górą stanął. Stroma
to była góra, lasem gęstym porosła,
w którym czaiło się pełno żmij i
wężów jadowitych. Nic jednak nie
mogło odstraszyć chłopca, który
pragnął życie matce przywrócić.
Poszedł przed siebie. Piął się
wyżej, nie zważając na głosy
tajemne, które go z drogi zwieść
pragnęły. A brzmiały te głosy
życzliwie, pomocne zdawały się być.
—
Dlaczego przez ten gąszcz się
przedzierasz, skoro obok droga
prostsza i do celu bliższa? — wołał
ktoś za nim.
— Poczekaj! Razem pójdziemy.
Bezpieczną ścieżkę ci wskażę — kusił
głos inny. Nęcąco brzmiały te słowa,
ale chłopiec pamiętał to, co mówiła
znachorka: Biada
temu, kto pokusie ulegnie — i uszy
miał na nie zamknięte.
A potem strachy przyszły. A to
ujadanie wilcze za sobą usłyszy, a
to śmiech szatański nad uchem
zabrzmi, a to las płomieniem przed
nim wybuchnie i ognistą ścianą drogę
przetnie, a to smok wielogłowy
paszczę przed nim otworzy. /
— Nie lękaj się! — powtarzał sobie
dzielny chłopiec. — Wszak idziesz
przywrócić życie matce, własnego
więc stracić nie możesz. /
I szedł dalej, a strachy stające na
jego drodze rozpraszały się jak
mgła, bo synowska miłość była
silniejsza od nich.
A potem przyszły pokusy. Bogactwo,
które mamiło, pląsające dziewice
wabiące urodą, ale i te pułapki
chłopiec szczęśliwie pokonał.
— Matkę mam tylko jedną — powtarzał
sobie — a bogactwa i przyjemności
zdobyć można wszędzie.
Szczyt Sobotniej Góry był coraz
bliżej i wreszcie chłopiec nań
dotarł. I zastał tam wszystko, jak
znachorka zapowiedziała: źródło
żywej wody, mówiące drzewo i
zaczarowanego sokoła, co na drzewie
siedział. I kamienie ujrzał
niezliczone, na stokach góry w
ziemię wrosłe, w które zamienili się
ci, co odwagi mieli za mało lub
pokusom nie sprostali.
Sokół zerwał się na jego widok, ku
niebu poszybował i po krótkim czasie
wrócił ze złocistym dzbanem w
dziobie. A wtedy mówiące drzewo tak
przemówiło:
— Weź ten dzban i napełnij go żywą
wodą. Potem ułam jedną z moich
gałązek i umocz ją w wodzie z
cudownego źródła. Gdy to uczynisz,
wracaj do domu. Po drodze jednak
skrapiaj żywą wodą kamienie, które
na stoku góry napotkasz. One długo
na ciebie czekały.
I uczynił chłopiec, jak mu mówiące
drzewo nakazało: dzban wodą żywą
napełnił, gałązkę ułamał,
podziękował drzewu, wodzie i
sokołowi ruszając w powrotną drogę.
Przy każdym napotkanym kamieniu
przystawał, żywą wodą go skrapiał, a
kamień w okamgnieniu ludzką postać
przybierał. Wkrótce tłum
odczarowanych nieszczęśników, którzy
do szczytu Sobotniej Góry nie
dotarli, podążał za nim, dziękując
za uwolnienie z zaklęcia.
I tak chłopiec wrócił do swej
wioski, do chatki, gdzie na
śmiertelnym.łożu leżała martwa
matka. Skropił ją natychmiast wodą z
cudownego źródła i matka w pełnym
zdrowiu z łóżka powstała. I znowu
szczęście zagościło w chacie biednej
wdowy.
Dziś nie ma już śladu po wdowiej
chatce, ale nad okolicą góruje jak
dawniej Sobotnia Góra, zwana dziś
Ślężą albo Sobótką.
|