|
|
Czym jest śmierć ?
Jak się umiera ?
Te pytania nurtują człowieka odkąd istnieje.
Już od tysięcy lat człowiek zastanawia się, co jest po śmierci, jak ona
wygląda i co się dzieje z jaźnią w momencie utraty
kontaktu z tym wymiarem. Pomni przestrogi, że „ani ucho nie słyszało,
ani oko nie widziało" co jest dalej - spróbowaliśmy we współpracy z
amerykańskim „New-Scientist" pochylić się nad zagadką końca. Co czuje
człowiek, gdy umiera ?
Euforię ? Strach ? Ulgę ?
A może nic, po prostu trach... i cisza. Przez wiele lat po premierze
książki „Życie po życiu" wydawało się, że jesteśmy bliżej wiedzy o
śmierci. Przecież dziesiątki i setki, nawet tysiące świadków po śmierci
klinicznej zeznawało, że widziało swoją śmierć. Najpierw zmarli popadali
w nastrój niebiańskiego spokoju, potem jakby odrywali się od swojej
powłoki, a jeszcze później unosili, często nad grupą wstrząśniętej
rodziny czy bezradnych lekarzy. Niestety, prosty eksperyment zniweczył
te ustalenia. Pewien naukowiec wpadł bowiem na pomysł napisania
komunikatu dla zmarłego i umieszczenia tej informacji na wysokości tego,
kto orbituje pod sufitem. Ci, którzy wrócili z zaświatów, czyli
odratowani w czasie reanimacji - w miejscu, gdzie leżała kartka z
czytelnym tekstem - nie widzieli nic. A zatem - nie było ich tam,
chociaż wydawało im się, że byli.
A zatem nie umarli, tylko im się wydawało; nigdy nie opuścili swojego
ciała. Nasz raport może być dla niektórych wstrząsający Dlatego lekturę
polecamy tylko tym, którzy i do życia i śmierci posiadają stosunek
filozoficzny.
Poniższy tekst może być bowiem dla nich
szokujący !
Osoby wrażliwe proszone są o zaniechanie lektury wszystkiego co znajduje
się poniżej.
Jak umiera człowiek ?
Czy zbliżanie się do kresu egzystencji jest stresujące ?
Czy na progu śmierci czekają na nas jakieś niespodzianki ?
Opowieści tych, których udało się odratować w ostatniej chwili oraz
najnowsze dzisiaj pozwalają nam lepiej zrozumieć, co się dzieje z ciałem
gdy opuszcza je życie.
Śmierć ma wiele twarzy, ale z reguły to niedotlenienie mózgu zadaje nam
ostateczny cios. W wyniku zawału, utonięcia czy uduszenia ludzie
umierają, ponieważ ich neurony pozbawione zostają tlenu, a to prowadzi
do zaniku czynności elektrycznej mózgu - czyli śmierci według
współczesnej biologicznej definicji. Niezależnie od mechanizmu, po
zatrzymaniu dopływu natlenowanej krwi do mózgu człowiekowi zostaje
jakieś 10 sekund, nim straci świadomość Jednak zanim umrze, może upłynąć
wiele minut, a subtelne odczucia w tym czasie zależą bezpośrednio od
przyczyny zgonu. Dlatego wszystkich, którzy są w stanie znieść
drastyczne opisy, zapraszamy do przeczytania krótkiego przewodnika po
różnych sposobach zejścia z tego świata.
Niedotlenienie ...kilka stadiów wstrząsu
„Szybkość, z jaką zachodzi śmiercionośny krwotok, zależy od źródła
krwawienia" - mówi John Kortbeek z kanadyjskiego University of Calgary w
Albercie. Człowiek może wykrwawić się w ciągu kilku sekund, gdy aorta -
główne naczynie krwionośne wychodzące z serca - zostanie całkowicie
oderwana, np. wskutek poważnego upadku albo wypadku samochodowego.
Śmierć może jednak skradać się znacznie wolniej, gdy naruszona zostanie
mniejsza tętnica czy żyła - nawet godzinami. Ofiary takiego krwawienia
doświadczają kilku stadiów wstrząsu krwotocznego. Statystyczny dorosły
ma pięć litrów krwi. Utrata około 750 ml.daje nieliczne objawy. Jeśli
ktoś straci 1,5 litra - czy to w wyniku krwotoku zewnętrznego, czy
wewnętrznego - czuje się osłabiony i zdenerwowany, chce mu się pić. a
jego oddech przyspiesza. Przy dwóch litrach pojawiają się zawroty głowy,
dezorientacja i w końcu utrata świadomości. „Ci, którzy przeżyli wstrząs
krwotoczny, opisują różne doznania, od strachu do względnego
uspokojenia" - mówi Kortbeek. „W dużej części zależy to od tego, jakie i
jak rozległe były inne obrażenia. Jedna rana docierająca do tętnicy
udowej w nodze może być mniej bolesna niż liczne złamania po wypadku
motoryzacyjnym".
Pożar ATAK TOKSYCZNYCH GAZÓW
Śmierć wskutek spalenia to męka. Gorący dym i płomienie wypalają brwi i
włosy, parzą gardło i drogi oddechowe,
utrudniając
oddychanie. Oparzenia wywołują natychmiastowy, bardzo silny ból poprzez
stymulację nocyceptorów - czułych na ból nerwów w skórze. Co gorsza,
oparzenia prowadzą również do szybkiej reakcji zapalnej, która zwiększa
wrażliwość na ból w uszkodzonych tkankach i ich okolicy. „W miarę
zwiększania się stopnia oparzenia, czucie częściowo zanika, ale w
niewielkim stopniu"- mówi David Herndon, specjalista od oparzeń z
University of Texas Medical Branch w Galveston. „Oparzenie trzeciego
stopnia nie boli tak bardzo jak drugiego stopnia, ponieważ zniszczone
zostają powierzchowne nerwy. Ale to semantyczna różnica - duże oparzenia
są straszliwie bolesne w każdym przypadku". Niektóre ofiary oparzeń
opowiadają, że nie odczuwały obrażeń, póki były w stanie zagrożenia lub
ratowały innych. Jednak gdy spada poziom adrenaliny i mija szok, ból
szybko się pojawia. Walka z nim pozostaje jednym z największych wyzwań
podczas leczenia poparzonych.
Większość ludzi ginących w pożarach nie umiera z powodu oparzeń.
Najpowszechniejszą przyczyną śmierci jest wdychanie toksycznych gazów -
tlenku i dwutlenku węgla, a nawet cyjanku wodoru - w połączeniu z
brakiem tlenu. Badania wykonane w Norwegii w 1996 r. wykazały, że 75
proc. z 286 śmiertelnych ofiar pożarów zmarło wskutek zatrucia tlenkiem
węgla. Zależnie od wielkości pożaru i odległości ofiary od niego, tlenek
węgla może wywołać ból głowy i senność w ciągu kilku minut, prowadząc
ostatecznie do utraty świadomości. Według danych US National Fire
Protection Association, 40 proc. śmiertelnych ofiar pożarów domowych
zostaje zatrutych dymem, zanim zdążą się obudzić.
Zawał serca
Hollywoodzki atak serca z gwałtownym bólem, rozpaczliwym chwytaniem się
za pierś i natychmiastowym omdleniem z pewnością czasem się zdarza.
Jednak typowy zawał mięśnia sercowego jest znacznie mniej dramatyczny i
zachodzi powoli, zaczynając się lekkim dyskomfortem. Najpowszechniejszy
objaw to oczywiście ból w klatce piersiowej: napięcie, rozpieranie lub
ściskanie, które może się utrzymywać albo pojawiać się i znikać. To
znak, że mięsień sercowy walczy o tlen i obumiera z jego braku. Ból może
promieniować do szczęki, gardła, pleców, brzucha i ramion. Inne oznaki
to płytki oddech, mdłości i zimne poty. „Większość ofiar zwleka z
wezwaniem pomocy, czekając przeciętnie od 2 do 6 godzin. Przeważnie są
to kobiety, zapewne dlatego, że częściej mają mniej znane objawy, takie
jak niemożność zaczerpnięcia oddechu, ból pleców czy szczęki albo
mdłości" - mówi Joann Manson, epidemiolog z Harvard Medical School. Ci,
którzy przeżyli, mówią, że nie chcieli nikomu sprawiać kłopotu i że
wydawało im się, iż nie mają zawału, lecz po prostu niestrawność, bóle
mięśniowe lub są przemęczeni.
Opóźnienia kosztują ludzkie życie. Większość śmiertelnych ofiar zawału
umiera przed dotarciem do szpitala. Bezpośrednią przyczyną zgonu jest
często arytmia, czyli przerwanie normalnego rytmu serca. Nawet niewielki
zawał może zakłócić przepływ impulsów elektrycznych kontrolujących
skurcze mięśnia sercowego, w konsekwencji zatrzymując je. Po 10
sekundach ofiara traci przytomność, a kilka minut później - umiera.
Pacjenci, którym udaje się dotrzeć do szpitala, mają większe szanse.
Lekarze mogą zastosować defibrylatory (przywracające normalny rytm
serca), leki rozpuszczające zakrzepy czy zabiegi udrażniające tętnice
wieńcowe.
Porażenie prądem.
MOZG I W SERCE
Podczas przypadkowych porażeń, gdy do czynienia mamy z reguły z
„domowym" prądem o niskim natężeniu, najpowszechniejszą przyczyną
śmierci jest arytmia, prowadząca do zatrzymania akcji serca. „Utrata
przytomności pojawia się po standardowych 10 sekundach" - mówi Richard
Trohman, kardiolog z Rush Univer-sity w Chicago. Przeprowadzone w
Montrealu badania nad przypadkami śmierci w wyniku porażenia prądem
wykazały, że prawdopodobnie 92 proc. ofiar zmarło właśnie wskutek
arytmii. Większe natężenia mogą wywołać niemal natychmiastową utratę
przytomności. Krzesło elektryczne zostało zaprojektowane, by wywoływało
szybką utratę świadomości i bezbolesną śmierć - krok naprzód w
porównaniu z tradycyjnym wieszaniem - przepuszczając prąd elektryczny
przez mózg i serce.
Jednak to, czy krzesło spełnia swą rolę, jest dyskusyjne. Biofizyk John
Wikswo z Vanderbilt University w Nashville uważa, że grube kości czaszki
stanowią izolator, który nie pozwala na przepłynięcie odpowiednio dużego
prądu przez mózg, zaś skazani mogą w rzeczywistości umierać wskutek
przegrzania mózgu albo uduszenia, wywołanego przez porażenie mięśni
oddechowych - tak czy inaczej, nic przyjemnego.
UTONIĘCIE: WALKA O ODDECH
Ten rodzaj śmierci otoczony jest swego rodzaju romantycznym nimbem,
ponieważ niezliczone bohaterki literackie właśnie w ten sposób odbierały
sobie życie. W rzeczywistości uduszenie się w wodzie nie jest ani
romantyczne, ani bezbolesne, choć może być zaskakująco szybkie.
Szybkość topienia się zależy od kilku czynników, w tym zdolności
pływackich i temperatury. W klimacie umiarkowanym, gdzie wody z reguły
są zimne, 55 proc. utonięć w otwartych zbiornikach ma miejsce w
odległości najwyżej trzech metrów od bezpiecznej głębokości. „Dwie
trzecie ofiar to dobrzy pływacy, a to wskazuje, że poważne kłopoty mogą
zacząć się w ciągu kilku sekund" -uważa fizjolog Mikę Tipton z
University of Portsmouth. Gdy tonący pojmuje, że nie może utrzymać głowy
ponad wodą, zaczyna panikować i wówczas dochodzi do klasycznej „walki na
powierzchni". Ofiara łapie oddech nad wodą i wstrzymuje go, gdy się pod
nią zanurza, nie mogąc zawołać o pomoc. Jej ciało jest wyprostowane, a
ręce wykonują słabe ruchy chwytania, tak jakby tonący wspinał się po
nieistniejącej drabinie. Badania z udziałem nowojorskich ratowników w
latach 50. i 60. XX w. wykazały, że to stadium trwa od 20 do 60 sekund.
Kiedy ofiara wreszcie się topi, jak najdłużej stara się wstrzymać oddech
- z reguły od 30 do 90 sekund. Potem wdycha trochę wody, krztusi się,
kaszle i wdycha kolejną porcję. Woda blokuje wymianę gazową w
delikatnych tkankach płuc, a jej wdychanie dodatkowo sprawia, że drogi
oddechowe zamykają się - to odruch zwany skurczem krtani. „Gdy woda
wypełnia drogi oddechowe, w klatce piersiowej czuje się rozdzierający,
palący ból. Potem przechodzi on w uczucie spokoju i ukojenia" - mówi
Tipton, przytaczając opowieści odratowanych.
Upadek ...ląduj na stopach
Upadek z dużej wysokości to z pewnością najszybszy sposób, by umrzeć:
graniczna prędkość to ok. 200 km/godz., wysokość - 145 metrów. Badania
nad śmiertelnymi upadkami w Hamburgu wykazały, że 75 proc. ofiar umarło
w ciągu kilku sekund czy minut po wylądowaniu.
Konkretna przyczyna śmierci może być różna, zależnie od powierzchni, na
której człowiek ląduje, i pozycji jego ciała. Wyjątkowo małe szanse na
przeżycie daje upadek na głowę - często zdarzający się przy spadnięciu
ze stosunkowo małej (poniżej 10 m) oraz dużej wysokości (powyżej 25 m).
Wykonana w 1981 r. analiza stu samobójczych skoków z mostu Golden Gate w
San Francisco - wysokość 75 m, prędkość przy uderzeniu w wodę 120
km/godz. - wykazała, że w wielu przypadkach do zgonu doszło praktycznie
natychmiast wskutek masywnych stłuczeń płuc, odmy, pęknięcia serca, albo
uszkodzenia naczyń krwionośnych i płuc przez połamane żebra.
Ci, którzy przeżyli upadek z dużej wysokości, często mówią o odczuciu
spowolnienia upływu czasu. Naturalną reakcją jest próba wylądowania na
stopach, co w efekcie daje złamania kości nóg, dolnego odcinka
kręgosłupa i zagrażające życiu złamania miednicy Siła uderzenia
przemieszczająca się wzdłuż ciała może też rozerwać aortę i jamy serca.
Jednak prawdopodobnie jest to najbezpieczniejszy sposób lądowania, mimo
że siła jest wówczas skupiona na niewielkiej powierzchni - stopy i nogi
tworzą „strefę zgniotu", która zapewnia trochę ochrony najważniejszym
narządom wewnętrznym. Doświadczeni skoczkowie czy wspinacze, którym
udało się przeżyć upadek, mówią o uczuciu koncentracji, pobudzenia i
determinacji, by wylądować jak najlepiej: z rozluźnionymi mięśniami,
ugiętymi nogami i ciałem gotowym do przetoczenia się, jeśli będzie taka
możliwość. Z pewnością każda rada jest dobra, ale najważniejsze to
wycelowanie w miejsce odpowiednie do miękkiego lądowania. W 1942 r.
kobieta wypadła z okna w apartamencie na wysokości 28 m i wylądowała w
stercie świeżo wykopanej ziemi. Skończyło się na pękniętym żebrze i
złamaniu nadgarstka.
Powieszenie...dużo zależy od kata
Samobójstwa i staromodne egzekucje z „krótkim spadaniem" powodują śmierć
poprzez uduszenie - lina zaciska się na krtani i tętnicach prowadzących
do mózgu. To może pozbawić ofiarę przytomności w 10 sekund, ale czas
wydłuża się, jeśli pętla jest w niewłaściwym miejscu. Świadkowie
publicznych egzekucji często opowiadali o ofiarach „tańczących" w mękach
na sznurze. Śmierć nadchodziła po wielu minutach, a jak pokazują liczne
przypadki ludzi odratowanych po odcięciu liny - nawet po kwadransie. Gdy
w 1868 r. zakazano publicznych egzekucji w Wielkiej Brytanii, kaci
zaczęli szukać mniej widowiskowej metody. W końcu wybrali wariant
„długiego spadania", używając dłuższego sznura, tak by ofiara nabierała
większej prędkości, która łamała jej kark. Trzeba było jednak brać pod
uwagę ciężar
skazańca, ponieważ zbyt duża sita mogła całkowicie oderwać głowę - a to
dla doświadczonego kata była zawodowa porażka. Mimo przechwałek kilku
znanych XIX-wiecznych egzekutorów, przeprowadzona w 1992 r. analiza
szczątków 34 skazańców dowiodła, że uraz rdzenia kręgowego był przyczyną
śmierci tylko w mniej więcej połowie przypadków. Zaledwie u jednej
piątej widoczne było klasyczne „złamanie wisielcze" - między drugim a
trzecim kręgiem szyjnym. Pozostali zmarli częściowo wskutek uduszenia.
Michael Spence, antropolog z kanadyjskiego University of Western
Ontario, otrzymał podobne rezultaty w przypadku ofiar z USA. Doszedł
jednak do wniosku, że nawet jeśli uduszenie odgrywało jakąś rolę, to
uraz w wyniku spadania szybko pozbawiał ofiary przytomności.
ZASTRZYK TRUCIZNY: NA PEWNO BEZBOLESNY ?
Wstrzyknięcie trujących substancji opracowano w Oklahomie w 1977 r. jako
humanitarną alternatywę dla krzesła elektrycznego. Stanowy lekarz sądowy
i kierownik katedry anestezjologii ustalili, że należy zrobić kolejno
trzy zastrzyki. Pierwszy z tiopentalu -środka znieczulającego, który
miał stłumić wszelki ból. Potem środek zwiotczający zwany pankuronium (pavulon),
zatrzymujący oddychanie. Wreszcie chlorek potasu, który błyskawicznie
zatrzymuje akcję serca. Każdy z tych środków miał być podawany w dawce
śmiertelnej, by zapewnić szybką i humanitarną śmierć. Jednak świadkowie
mówili o skazańcach mających drgawki, dźwigających się i próbujących
usiąść podczas egzekucji, a to wskazuje, że mieszanka nie zawsze bywała
skuteczna. „Dzieje się tak - mówi Leonidas Koniaris z University of
Miami Miller School of Medicine - ponieważ tiopentalu jest za mato".
Wraz ze współpracownikami przeanalizował 41 egzekucji z użyciem
zastrzyku trucizny w Północnej Karolinie i Kalifornii i porównał
stosowane dawki środka znieczulającego z danymi dla zwierząt takich jak
świnie.
Ponieważ zawsze stosuje się tę samą dawkę tiopentalu, niezależnie od
wagi ciała, znieczulenie u cięższych skazańców może być niewystarczające
- brzmiała konkluzja. „Myślę, że świadomość może być zachowana podczas
dużej części egzekucji" - mówi Koniaris. Oznacza to uczucie duszenia się
po sparaliżowaniu płuc i piekący, palący ból wywoływany przez
wstrzyknięcie chlorku potasu. Skutki działania środka zwiotczającego
sprawiać mogą jednak, że świadkowie nigdy nie zobaczą żadnych oznak tych
męczarni. Sąd Najwyższy ma wkrótce rozstrzygnąć, czy ten rodzaj kary
śmierci jest zgodny z prawem.
Wybuchowa dekompresja.....BEZ TCHU
Śmierć wskutek znalezienia się w próżni to typowy chwyt rodem ze science
fiction. W rzeczywistości zdarzył się tylko jeden taki wypadek. Podczas
radzieckiej misji Sojuz-11 w 1971 r. zawiodło uszczelnienie statku
wchodzącego w ziemską atmosferę; po wylądowaniu okazało się, że trzech
członków załogi zginęło wskutek uduszenia. Gdy zewnętrzne ciśnienie
powietrza nagle spada, powietrze zawarte w płucach rozpręża się,
rozrywając delikatne tkanki służące do wymiany gazowej. Zniszczenia są
większe, jeśli ofiara nie zdąży wykonać wydechu albo próbuje wstrzymać
oddech. Tlen zaczyna wówczas przemieszczać się z krwi do płuc.
Doświadczenia z udziałem psów prowadzone w latach 50. XX w. wykazały, że
30-40 sekund po spadku ciśnienia ich ciała zaczęły puchnąć, ponieważ
woda w ich tkankach parowała, ale skóra nie pozwalała jej wydostać się
na zewnątrz. Tempo pracy serca początkowo rośnie, potem spada. We krwi
pojawiają się bąbelki pary wodnej i docierają wraz z nią w różne części
ciała, blokując krwiobieg. Po minucie następuje zatrzymanie krążenia.
Ludzie, którzy przeżyli szybką dekompresję, to piloci, których samoloty
straciły szczelność, oraz jeden technik NASA, który przypadkowo
rozszczelnił swój skafander kosmiczny, przebywając w komorze próżniowej.
Często mówią o początkowym bólu, przypominającym uderzenie w klatkę
piersiową, a wielu pamięta uczucie uciekania powietrza z płuc i
niemożliwości zaczerpnięcia oddechu. Czas do utraty świadomości wynosił
z reguły nie więcej niż 15 sekund. Podczas eksperymentu przeprowadzonego
w połowie lat 60. XX w. w US Army Aeromedical Research Laboratory
odkryto, że szympansy zachowywały przytomność przez zaledwie 11 sekund,
zanim oszołomił je brak tlenu. Co zaskakujące - w świetle tych
traumatycznych efektów - zwierzęta, które zaczęły oddychać powietrzem o
normalnym ciśnieniu po 90 sekundach, w większości przeżyły bez żadnych
trwałych uszkodzeń.
Ścięcie głowy..śmierć niemal natychmiastowa
Ścięcie, nawet jeśli wydaje się dość makabryczne, może być jednym z
najszybszych i najmniej bolesnych rodzajów umierania - przynajmniej
jeśli egzekutor jest sprawny, ostrze ostre, a skazaniec się nie rusza.
Szczyt technologii dekapitacyjnej to oczywiście gilotyna. Zostata
oficjalnie dopuszczona do użytku przez francuski rząd w 1792 r. jako
bardziej humanitarna alternatywa dla innych metod egzekucji. Gdy użyto
jej po raz pierwszy, widzowie byli przerażeni szybkością, z jaką została
zadana śmierć. Świadomość nie zanika od razu po przecięciu rdzenia
kręgowego. Badania na szczurach w 1991 r. wykazały, że mija 2,7 sekundy,
zanim mózg zużyje tlen z krwi znajdującej się w głowie; dla człowieka
czas ten oszacowano na siedem sekund. Niektóre makabryczne opowieści z
po rewolucyjnej Francji wspominają o ruchach powiek i ust przez 15-30
sekund po opadnięciu ostrza, choć mogły to być skurcze i odruchy
pośmiertne. Jeśli przyjdzie ci stracić głowę, ale nie będziesz miał tyle
szczęścia, by znaleźć się na gilotynie lub pod dobrze naostrzonym
toporem, czas świadomego odczuwania bólu może być znacznie dłuższy Kat
musiał uderzyć trzy razy, by odciąć głowę królowej Marii I Stuart w 1587
r. Dokończył zadanie nożem. W 1541 r. Małgorzata Pole, hrabina
Salisbury, została stracona w londyńskiej Tower. Zaciągnięto ją do pnia,
lecz nie chciała złożyć na nim swej głowy. Niedoświadczony kat ciął ją w
ramię. Według części relacji hrabina zaczęła wówczas uciekać, a
ścigający ją egzekutor zadał jej 11 ciosów, zanim zginęła.
Focus nr.150 marzec 2008 r.
|