SABAT CZAROWNIC
Marian Orłoń
Rzadko udaje się zwykłemu
śmiertelnikowi dostać na Łysą Górę
podczas sabatu czarownic. Strzegą
jej złe moce i czary nie do
pokonania.
Zdarza się jednakże, że czasem i
ludzkie oczy mogą się diabelskim
harcom przyglądać,
Zdarzyło się coś takiego pewnemu
parobkowi, którego gospodyni była
czarownicą. Parobek wiedział o tym i
pilnie podpatrywał jej przygotowania
do odlotu na sabat. Wiedział, jak
czarodziejską maścią ciało smaruje,
jak miotły dosiada i kominem na
diabelską zabawę odlatuje. Pomyślał,
pomyślał i zdecydował się naśladować
swoją gospodynię.
Podpatrzył to raz, podpatrzył drugi
i w końcu sam postanowił na własnej
skórze czarodziejskiej maści
wypróbować i za gospodynią na Łysą
Górę polecieć.
Jak postanowił, lak też uczynił.
Tylko że zamiast na miotle, bo tylko
jedna w domu była, poszybował na
łopacie. Poniosła go łopata na Łysą
Górę i tu oczom jego ukazał się
sabat w całej okazałości. Czarownic
było tu tyle, że zliczyć nie sposób,
a biesów chyba jeszcze więcej.
Bawiono się w najlepsze nie bacząc
wokół, jako że „sabatnicy" pewni
byli złych mocy, które pilną pieczę
nad nimi sprawować miały. Blade
widma na piszczelach do tańca
przygrywały, ze złotych kielichów
wino się lało, czarownice z diabłami
hołubce wywijały. A śpiewano przy
tym, pokrzykiwano, diabelskim
śmiechem co chwilę wybuchano.
Szeroko otwierał parobek oczy, do
swego miejsca strachem i zdumieniem
przykuty. A przy tym zupełnie o
ostrożności zapomniał i ani się
spostrzegł, jak go wiedźma gospodyni
wypatrzyła.
Nie mogła mu darować zuchwałości
takiej. Czary nad nim przeto
odprawiła, w sen głęboki wprawiła i
tak uśpionego, do Gdańska
przeniosła. W Gdańsku zaś złożyła w
piwnicy, z której tejże nocy
złodzieje baryłki wina wynieśli.
Rankiem, zamiast wina, znaleziono w
piwnicy zaspanego parobka, o udział
w kradzieży go posądzono i na
szubienicę skazano. Na nic zdały się
przysięgi i zapewnienia, że
nigdy cudzej własności nie ruszał,
że nie wie, jak się w piwnicy
znalazł.
Sąd był nieubłagany.
Zdawało się, że już ostatnie chwile
parobek na tym świecie przeżywa,
stryczek już mu
szyję
łaskotał, kiedy nagle przypomniał
sobie, że reszta czarodziejskiej
maści przy nim została. Nie
zwlekając, maścią ową ciało
posmarował i nagle wicher jakowyś
spod szubienicy go porwał, stryczek
z szyi strącił i do domu poniósł.
Poprzysiągł sobie tego dnia cudem
ocalony parobek, że stokroć lepiej
gospodarstwem się zająć niż
czarownice na Łysej Górze podglądać.
Żył po tym zdarzeniu długo i
szczęśliwie. Pracując ciężko,
dorobił się własnego gospodarstwa,
poślubił śliczną dziewczynę. Z
czasem doczekali się dzieci, a potem
i gromadki wnucząt płowowłosych. I
przysięgi dotrzymał, a o tym, co
przeżył ku przestrodze innym
opowiedział. Swoje opowieści snuł
chętnie zwłaszcza w zimowe wieczory,
kiedy za oknem śnieg i mróz
panowały, a w kominie wesoło
trzaskał ogień.
|